OPOWIADANIE 17
Hasła: walka jest ważniejsza niż cel, zadania determinacji ludzkiej, chęć udowodnienia racji jako podstawowa reakcja obronna człowieka, siła potrzeby, rzeczy niemożliwe nie istnieją, rola wsparcia społecznego oraz skutki jego braku
Pokój na górnym piętrze przy Platja de Sant Sebastiá przesiąknięty był zapachem różanych świeczek. Parę kropel wosku wsiąknęło już w bordowy dywan, na którym z kolei leżały czarne buty z krzywymi obcasami. Widać było, że ich właścicielka nie za bardzo radzi sobie z czymkolwiek, co jest dłuższe niż 10 centymetrów. Ich laminowane czubki świeciły za sprawą lakieru, jednak blask ten nijak miał się do poświaty gwiazd i ulicznych lampionów, które widoczne były za nieosłoniętym oknem. Stojąca w kącie lampka oświetlała jedynie puste kieliszki po winie leżące na podłodze i fragment ogromnego łóżka, na którym leżały dwie rozmazane przez półciemność postacie: kobieta w czarnej sukience i mężczyzna w eleganckiej koszuli oraz spodniach od garnituru. Tylko skarpetkę miał dziurawą na palcu.
Lolita buchnęła dymem z papierosa prosto w sufit, David zaś wpatrywał się w kolorowe światła w oddali.
- Nie pal – powiedział głosem, jakby wszystko było mu obojętne, nie odwracając się nawet w jej kierunku. – Patricia mnie zabije, że tu tak śmierdzi.
- Ja już nic nie wiem – zignorowała jego uwagę, wpatrując się nieprzerwanie w wymyślony przez siebie żyrandol. Nigdy nie paliła, ale tym razem odczuła potrzebę spróbowania czegoś nowego, byleby tylko odciągnąć swoją uwagę od tymczasowych problemów. Nie przyznała się jednak, że owego papierosa wyciągnęła z jego kieszeni. – Nikt nie chce mi pomóc.
- To nie tak – zaprzeczył, przeciągając się na pościeli. – Po prostu musisz pogodzić się z faktem, że czasem ludzie nie potrafią czegoś docenić.
- Niby dlaczego mam się z czymkolwiek godzić? – naburmuszyła się, choć w głębi duszy wiedziała, że ma rację. Rzuciła przygaszonym papierosem w stronę swoich butów. – Ludzie boją się z reguły tego, co jest dla nich nowe. Ale to nie jest nowe. To istnieje od zawsze, tylko nie chcą o tym mówić. Więc jak mają oswoić się z czymś, czego nie chcą do siebie zbliżyć?
- Ja życzę ci jak najlepiej, Lo. Ale powinnaś pójść na ustępstwa.
To krótkie zdanie zadziałało na nią jak płachta na byka. Lolita podniosła się na łóżku i zmierzyła go wzrokiem, który z reguły zabija. Gdy David zrozumiał swój błąd, było już za późno.
- Nigdy nie pójdę na żadne ustępstwo! – warknęła. – Nie, nie, nie! To nie w moim stylu!
- Więc co zamierzasz? – zadał najprostsze pytanie na świecie, na które jednak nie umiała znaleźć odpowiedzi. Zaczęła błądzić wzrokiem po pościeli, potem zmierzyła w stronę własnych stóp, czerwonych od chodzenia na obcasie. Nie wiedziała, czy te nogi potrafią pokonać próg, który miała zamiar sobie postawić jako poprzeczkę. Jedno było pewne: nie miała zamiaru się poddać.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy.
- David, musisz mi pomóc.
Te słowa obudziły w nim niepokój. To był pierwszy raz w jego życiu, kiedy Lolita zwróciła się do niego bezpośrednio z jakąkolwiek prośbą, nie licząc sporadycznego znoszenia zakupów na pierwsze piętro. Podniósł się i usiadł na łóżku, podciągając nogi i siadając na satynowej pościeli po turecku. Chciał ukryć fakt, że się bał, ale wiedział, że w jej obecności jest to nieuniknione. Na szczęście ta nie miała zamiaru mu tego wytykać.
- Musisz zająć się Leo – oznajmiła po chwili namysłu. Kontynuowała dopiero, gdy ten zmierzył ją pytającym wzrokiem: - Musisz opiekować się nim, kiedy będę zajęta. Będę zbierać materiały, pójdę nawet na koniec świata, i to ze dwa razy. Zobaczysz, pokażę im, że nie jestem nic nie warta.
- Chcesz napisać pracę doktorską bez promotora? – spytał z niedowierzaniem.
- A mam inne wyjście? – burknęła, jednak doskonale rozumiała jego obawy. Sama miała równie ogromne wątpliwości. – Żaden z recenzentów na mojej uczelni nie zgodził się wziąć mojego tematu pod swoje skrzydła. Boją się tego, co powiedzą inni wykładowcy. Wiem, że mogłabym zmienić temat i pójść na ich warunki, ale… Nie, ja nie mogę. Ja muszę otworzyć ludziom oczy.
- Tylko jakim kosztem? – David wciąż nie był przekonany. – Ty się przecież wykończysz. Rozumiem, że masz swój honor, lecz pomyśl o konsekwencjach.
Ale Lolita podjęła już decyzję.
- Obiecaj, że się nim zaopiekujesz – poprosiła z błagalnym blaskiem w oczach. – Zaufaj mi.
- Ty nie wiesz, co robisz.
- Udowodnię im wszystkim, że się mylą.
- Lo, zastanów się raz jeszcze…
- Leo wie, że jest jedyny w moim życiu. Nawet teraz, kiedy leżę z tobą w jednym łóżku. On przecież o wszystkim wie, sam mnie tu do ciebie wysłał po radę i kazał ci specjalnie dla mnie założyć świeżą pościel. Ufa ci. I ja ci ufam. Oczekuję od ciebie tylko tego, żebyś i ty mi zaufał. Jesteś naszym najlepszym przyjacielem.
David wiedział, że jej nie powstrzyma. Jedyne, co mu pozostało, to przystanie na jej warunki. Zrezygnowanym ruchem wyciągnął ręce, by ją przytulić. Kochał ją jak siostrę i nie miał odwagi stanąć na drodze do jej celu jako potencjalna przeszkoda. Była najbardziej upartą kobietą, jaką znał. Z takimi się nie walczy.
- Uważaj na siebie – szepnął jej do ucha.
- Ja wam jeszcze wszystkim pokażę – odgroziła się, opadając na jego ramię. Na ten moment była pewna swojego zwycięstwa, a emocje, które właśnie ją opuściły sprawiły, że zasnęła mu w ramionach. Wiedziała, że musi się wyspać przed długą drogą, którą musi przejść, jeśli nie przebiec. Niestety, droga ta prowadziła na górę i pełna była ludzi, którzy chcieli zepchnąć ją ze schodów.
To był pierwszy przypadek, kiedy media zainteresowały się jakąkolwiek obroną pracy doktorskiej. Z reguły mówi się w telewizji o nadanych profesurach, bo doktor wcale nie jest kimś dużo lepszym od przeciętnego człowieka. W tym przypadku jednak konotacje zrobiły swoje. Gazety prześcigały się w tym, która wymyśli najlepszy nagłówek czy też napisze artykuł na temat, o którym najpierw szeptano w całej Katalonii, później już w całej Hiszpanii: Lolita, życiowa partnerka Lionela Messi’ego, pisze pracę doktorską na temat, którego nie podjął się promować żaden z barcelońskich profesorów. Gdy tylko ktoś czytał treść tematu, jaki miała zamiar przedstawić podczas obrony, natychmiast burzył się i rzucał gazetą w kąt. Z obrzydzeniem patrzyli na blondynkę ze zdjęcia, która uśmiechała się subtelnie do aparatu. Widzieli w niej potwora, który miał zamiar dokonać zbrodni. Wszystko dlatego, że nie rozumieli.
Lionela bardzo bolało serce, kiedy słuchał takich rzeczy. Gdyby tylko mógł, osłoniłby ją swoim ciałem i nie pozwolił, by te wyssane z palca opinie i informacje dotarły do jej delikatnych uszu. Jednak jako jeden z niewielu wierzył, że jej się to wszystko uda: choć było mu bardzo ciężko, wspierał ją jak tylko mógł – przykrywał kocem, kiedy zasypiała nad studiowaniem notatek z dziewiętnastego wieku, przynosił gorącą herbatę, kiedy siedziała do późna, odprowadzał ją na samolot, kiedy leciała do Rosji lub Gruzji zbierać materiały i przeprowadzać wywiady. Choć nie dawał tego po sobie poznać, marzył o tym, by to wszystko się już skończyło. Chciał odzyskać swoją Lo i znów mieć ją tylko dla siebie. Chciał całować ją w płatki uszu, które póki co musiały słuchać takich okropnych rzeczy.
Od kiedy Lolita zaczęła intensywnie pisać i spać po cztery godziny na dobę, David niemal zamieszkał w ich domu. Spał w pokoju gościnnym, w którym czuł się nieswojo, aczkolwiek nie narzekał i z czasem się do tego przyzwyczaił. Czasami wracał do domu tylko po to, by choć na chwilę zobaczyć się z Patricią i dziećmi, ale zaraz potem wracał na swoją wartę. Jego żona to rozumiała, ona również kochała Lolitę. Kręcił głową, gdy patrzył jak Leo zalewa się łzami nad kolejnym bzdurnym reportażem telewizyjnym, który oczernia jego ukochaną w oczach odbiorców. Zazwyczaj wyłączał wtedy telewizor i kazał mu położyć się spać lub otwierał mu puszkę z piwem. Nigdy nie odważył się jednak zwrócić jej uwagi: to była jej osobista misja. Misja, której nie należy przerywać. Oboje wiedzieli, że ludzie – choć trudno w to uwierzyć - nie mają racji, a ona wszystkim jeszcze pokaże. Przecież była dużo silniejsza niż on, jednak do tego nigdy się oficjalnie nie przyznał.
Leo założył specjalny zeszyt, który skrupulatnie uzupełniał. Zapisywał w nim, kiedy i w jakich okolicznościach zastawał śpiącą, wyczerpaną szukaniem informacji Lolitę. Ze szczegółami opisywał, jak wówczas wyglądała, co miała na sobie, w jakiej pozycji się znajdowała, co leżało obok niej, jaki miała wyraz twarzy i co znajdywało się w jej białym kubku w fioletowe serduszka. Większość wpisów opierała się na dokładności i precyzji podobnej do precyzji malarza, jednak niektóre z nich składały się z jednego lub kilku wyrazów typu „kanapa w salonie, rozmazany tusz”, „przy stole w kuchni” czy „z nogą na wezgłowiu, półotwarte usta, piękne”. Miało to swoje podłoże: w ten sposób pisał, kiedy miał już dosyć, do czego bał się z kolei przyznać. Były jednak lepsze dni, kiedy pozwalał sobie nawet na konkretne komentarze, na przykład: „jest tak szczelnie przykryta notatkami, że nawet cyckami nie mogę się pobawić”. Zeszyt ten traktował jak pamiętnik, bo w pewnym sensie nim właśnie był. Mimo tego, iż chował go niezdarnie pod poduszką i David przeczytał go już z dziesięć razy, Lolita nigdy go nie znalazła. Nie dlatego, że o nim nie wiedziała, lecz dlatego, że nie miała czasu się dowiedzieć. Zajęta była nauką słówek z rosyjskiego, by móc przeprowadzić kolejną rozmowę z osobą, która odważyła się jej pomóc i przerwać swoje milczenie.
Bał się o nią również z tego powodu. Wiedział, że ludzie, których musi odwiedzać, bezpośrednio jej zagrażają. Są nieprzewidywalni jak burza, ale zawsze może przejść bokiem, tak sobie to tłumaczył. Drżał za każdym razem, kiedy spóźniała się kilka minut z wykonaniem telefonu, jeśli obiecywała, że zadzwoni, jak tylko wysiądzie z samolotu. Z drugiej strony był z niej dumny: nie tyle z jej determinacji, co z odwagi. Cieszył się, że jego kobieta nie boi się mówić. Czasem przez myśl przechodziła mu informacja pochodząca od podświadomości, że wybrał bursztyn spośród piasków. Tęsknił tylko, kiedy budził się w nocy, a jej nie było obok. Jedyne, co mógł zrobić, to uzupełniać zeszyt i ubolewać nad tym, że jego strony zapełniają się w błyskawicznym tempie. Mógł jedynie opisywać wygląd jej stóp, zamiast ich dotykać.
Kiedy grał, wszędzie ją widział. Na trybunach, w szatni, siedzącą na ławce rezerwowych. Wiedział, że to jedynie jego umysł, ale mimo wszystko starał się zrobić na niej wrażenie. Nie miał innego wyjścia – nie chciał popaść w szaleństwo. W takich chwilach strzelał zazwyczaj gola lub dokonywał asysty marzeń, zbierając kolejne pochwały i zyskując uznanie w oczach trenera. Wszystko, co robił, było właśnie dla niej. Ale Lolita nie widziała tych bramek: widział je natomiast David, który stojąc kilkadziesiąt metrów od niego kręcił głową z dezaprobatą.
Media tymczasem robiły swoje: wymyślały kolejne nieprawdziwe podejrzenia, kreowały ją na jeszcze większego potwora i zarzucały, że pisanie doktoratu bez promotora jest równoznaczne z brakiem poparcia ze strony nauki i skazaniem na klęskę. Dziennikarze twierdzili, że rzuca się z motyką na słońce, a ludzie zaczynali w to wierzyć. Tylko Lolita wiedziała co robi i nie komentowała żadnych, nawet najbardziej absurdalnych doniesień czy pytań. Po prostu robiła swoje, otwierając kolejną kartę w przeglądarce i zapisując na podartej kartce słowa-klucze, którymi chciała się posłużyć. Nie zauważyła nawet, że kiedy była w toalecie, ktoś narysował jej w rogu serduszko za pomocą ołówka: szybko zapisała całą kartkę, łącznie z tym niezgrabnym sercem.
Sala Biskupia w Madrycie była jedyną publiczną aulą zrzeszenia uniwersyteckiego, której władze zgłosiły się na to, by na ich terenie odbyła się rozprawa doktorska Lolity. Choć ta wiedziała, że nie ma prawa narzekać, miała ochotę po raz pierwszy od czasu rozpoczęcia prac wykrzyczeć z siebie potwora, który siedział w jej płucach i głowie. Nie chodziło tu wcale o odległość od rodzinnych stron ani o bijący zewsząd chłód – to coś niematerialnego mówiło jej, że przyszedł na nią czas. Potwór o imieniu Tłum szeptał jej do ucha brzydkie rzeczy, na które była do tej pory głucha. Tym razem słyszała wszystko wyraźnie i aż podskoczyła, kiedy zorientowała się, że jest na terenie wroga, a jej jedyną bronią były słowa.
Czy tak samo czuł się Leo, kiedy przyjeżdżał tu na mecz? Czy stojąc przez kibicami Realu też poniewierały go takie same myśli jak ją? Tyle że jej kibice wcale nie byli kibicami. I nie mieli białych strojów, tylko ciemne garnitury za kilka tysięcy, które i tak ktoś im źle dobrał. Mieli takie same puste miny i odstawały im rękawy. A może to tak specjalnie, by ich potęga przygniotła jej małe ciałko? W każdym razie to im się udało. Po raz pierwszy zwątpiła w to, co robiła i w co wierzyła przez ostatnie miesiące. Wiedziała, że jeśli nie odsunie lufy, strzeli sobie w kolano. A jej ręka - jak na złość - zdrętwiała.
Sala Biskupia była sama w sobie miejscem ogromnym, jednak bardzo specyficznym – wnętrze składało się jedynie z białego marmuru i dębowego drewna. Kolorystyczny kontrast nie był ani przytulny, ani przyjazny. Był neutralny jak Szwajcaria, a przez to i bardzo metaforyczny. Tylko tu chcieli jej wysłuchać, nigdzie indziej – na dłuższą metę było to dość dołujące. Przyzwyczaiła się już do bycia moralnym przestępcą, który do swojej zbrodni przygotowuje się na łamach mediów, jednak świadomość, że ludzie tak bardzo nie chcą jej słuchać, że aż kneblują jej usta, była co najmniej niewygodna. Najbardziej jednak gniotło ją to, że osądzili ją, kiedy jeszcze nie wydała z siebie ani jednego słowa.
Gości było tyle, że sala pękała w szwach. Ludzie i dziennikarze siadali nawet na schodach i parapetach, by tylko móc uwiecznić i podać dalej to, co miała do powiedzenia, choć wątpliwe było to, że chcieli wsłuchać się w jej rozprawę. Był to potrójny kąsek dla wszystkożernej prasy: obrona pracy doktorskiej pisana bez pomocy promotora, temat-bardzo-tabu, aż wreszcie najważniejszy powód – praca naukowa partnerki największego i najmniejszego piłkarza świata.
Z boku sali znajdowało się wielkie, bukowe biurko, przy którym zasiadły trzy osoby o surowych twarzach. Po lewej stronie stołu siedział profesor Martin Suarez, który pieczołowicie czyścił swoje mysie okulary i raczej mało obchodziło go to, co dzieje się za jego plecami. Obok niego wzdrygał się co chwilę zaczytany w plik notatek z planem rozprawy starszy wykładowca z zakładu dydaktycznego, którego nazwiska nikt nigdy nawet nie słyszał. Wiedziała tylko tyle, że prowadzi zajęcia na drugim roku sąsiedniej specjalizacji i raczej wszystkich przepuszcza, bo nie chce mu się sprawdzać egzaminów i daje wszystkim tę samą ocenę. A po prawej zasiadł ktoś, przez kogo w zasadzie się tu znalazła. Ktoś, kto jako teoretycznie ostatnia deska ratunku odmówił jej własnego promotorstwa i skazał na klęskę już na starcie. Ktoś, komu swoją postawą rzuciła wyzwanie. Pani profesor Sara Arro, najbardziej oficjalna kobieta świata, która tylko czekała, żeby zgasić ją publicznie jak papierosa.
Ale papierosy potrafią się bronić, na przykład nowotworem z przerzutami.
Lolita stała na podeście i układała w głowie ostatnie wypowiedzi, szlifując w nich brzmienie każdego słowa z osobna. Ubrana w czarny żakiet i we włosach spiętych w kok wyglądała zupełnie inaczej. Okulary, które miała na nosie, spadały jej z niego co chwilę jakby sugerując, że nie powinna tym razem ufać swojemu wzrokowi. Ze spuszczoną głową grzebała obcasem w panelach podłogowych, szukając w tym zajęciu spokoju i motywacji. Uniosła wzrok dopiero wówczas, gdy zegar za oknem zaczynał wybijać godzinę czternastą. Jeszcze trzynaście uderzeń i możemy zaczynać.
Szukała wzrokiem tej pary oczu, która obiecała jej, że wszystko będzie dobrze. Przy piątym gongu wpadła nawet w lekką panikę, lecz w trzecim rzędzie od tyłu niemal na samej górze dostrzegła blask, który od kilku miesięcy świecił w jej tunelu i towarzyszył w pracy mimo tego, że wcale nie musiał, a ona sama była nieznośna jak bachor wychowywany bezstresowo. Szeptał jej do ucha, że jest jego „osa de peluche” i nie miał jej za złe, że wcale go nie słuchała. Leo uśmiechnął się i uniósł w górę zaciśnięte pięści na znak, że w nią wierzy. To samo uczynił siedzący obok niego David, którego zauważyła dopiero po dłuższej chwili. Teraz była już pewna, że nie jest sama.
Dwunaste, trzynaste, czternaste uderzenie.
- Niech to się wreszcie skończy – powiedziała do siebie bezdźwięcznie, po czym odchrząknęła i z uśmiechem zabrała się do powitania komisji. Miała ochotę na długą kąpiel, taką jak po ciężkim dniu.
Lolita na niemal czterdzieści pięć minut zamknęła swoje uszy na szepty, by móc pokazać ludziom obecnym na Sali Biskupiej, że wie, o czym mówi. Choć wiedziała, że z chęcią oblaliby ją kwasem za taką propagandę, miała zamiar mówić do końca. Wielokrotnie podkreślała, że nie poświęciła kilku miesięcy swojego życia na badania po to, by móc kogoś ocenić, lecz po to, by zrozumieć i zakreślić na tablicy dziejów nowy problem, o którym nikt nie mówi. A raczej o którym nie da rady mówić, bo coś takiego dla wielu ze słuchaczy nie istniało.
Bała się tylko konfrontacji z panią profesor Arro, która nienawidziła jej całym swoim zimnym sercem. Wiedziała, że aby się nie upokorzyć, musi wreszcie się postawić i dać do zrozumienia, że każde badania naukowe mają sens. Lekko drgnęła w momencie, kiedy po obszernym wstępie odczytała na głos tytuł swojej pracy, który co prawda wszyscy zgromadzeni znali, ale tym razem słowo stało się ciałem.
Lolita rozpoczęła swoją rozprawę doktorską o gwałcie jako elemencie procesu demonstracji własnej tożsamości.
Nie szczędziła słów i nazywała rzeczy po imieniu. Nie interesowało ją to, że z każdą chwilą wzrok profesorów, gości i dziennikarzy osądza ją na podstawie tego, czego tak naprawdę nie wiedzą. Ba, nawet ją to napędzało. Obszernie opisywała, jak wyglądały jej podróże na wschód i czego dowiedziała się podczas wywiadów z gwałcicielami, z którymi spędzała sam na sam okrągłe godziny w obskurnych więziennych celach tylko po to, by naskrobać parę zdań prawdy i uświadomić sobie, co nimi wówczas kierowało. Ci ludzie otwierali się przed nią w nadziei, że nie osądzi ich, lecz zrozumie. Mówili, co czuli w chwili, gdy atakowali i jak wielką ekscytację przeżywali, kiedy okazywało się, że wreszcie odkryli swoją tożsamość. Jedni żałowali swoich czynów, drudzy zaś opisywali swoje ataki jako pierwszy od lat impuls szczęścia, którego nie żałują. Teksty te przepełnione były opisami nagiego, nastoletniego i oszołomionego ciała, które uwolniło ich od więzienia własnego ciała kosztem wolności dosłownej. Ze łzami w oczach wyznawali jej, że cieszą się z jej wizyty, ponieważ potrzebują zrozumienia i czytania między wierszami, a w tym Lolita była najlepsza. Widzieli w niej ostatnie światło, za którym warto podążyć – bo jak nie ona, to nikt.
Opowiadała również o ofiarach gwałtu, dla których stał się on drogą do wyzwolenia i pomógł im w zrozumieniu samych siebie. O dziewczynach, które w chwili, w której powinny czuć wstyd i upokorzenie, odczuwały potrzebę misji oraz wbrew wszystkiemu cieszyły się, że właśnie są poniżane. Odczytywała całe fragmenty niepublikowanych nigdzie książek i fragmentów pamiętników, których zdobycie zajęło jej mnóstwo czasu i wysiłku. By wyżebrać niektóre z nich od ubogich uchodźców, musiała nauczyć się podstaw języka rosyjskiego. Nikt nie wierzył, że takie zapiski w ogóle mogą istnieć – no bo jakim cudem gwałt może być dla kobiety wyzwoleniem i ekscytacją? W jednym z listów kobiety wypędzonej przez rodzinę do swojego byłego męża zostały użyte takie słowa jak wiara, miłość czy niepokalana egzystencja. Lolita starała się przez to ukazać obraz, o którym jako jedyna ze zgromadzonych miała tak ogromne pojęcie i którym chciała się z nimi podzielić. Było jej tylko przykro, że inni nie widzieli tego samego, choć patrzyli na te same kontury.
Przytoczyła również w ramach formalności parę przykładów literatury różnych epok, które ukazywały podobny problem na swoich kartkach. Opowiadała o ucieleśnieniu potrzeby kobiecej uległości na podstawie jednej z książek Theodora Fontane, którą sama wyciągnęła na powierzchnię spośród jej wierszy. Postawiła diagnozę, która wydawała się absurdalna, ale z drugiej strony tak logiczna, że nikt nie miał odwagi się jej przeciwstawić. Mówiła również o tym, co czuła nabokowska Lolita – zupełnie tak, jakby sama nią była. Z dokładnością co do jednego „centymetra” określała uczucia dziewczynki, która wykorzystywała swój wstyd do własnego wyzwolenia, co doprowadziło ją do zguby tylko przez własną nieuwagę i co mogłaby zrobić, by stać się pełnoprawną obywatelką brutalnej społeczności, na której szczycie zostałaby postawiona. Nikt nigdy nie pomyślałby w ten sposób, gdyby nie determinacja tej młodej dziewczyny, która stała w szpilkach na podeście i próbowała przekonać wszystkich do swojej racji. Była głosem, do którego nie każdy miał prawo.
Punkt kulminacyjny nastąpił wtedy, gdy zaczęła czytać własny wywiad z dorosłą już kobietą, która sama się do niej zgłosiła. Opowiedziała jej ze szczegółami, jak wyglądał gwałt na niej, kiedy miała niespełna piętnaście lat. Opisywała to, co działo się w niej samej: o tym, że po raz pierwszy poczuła się kobietą, która jest za siebie odpowiedzialna. Cytowała jej wypowiedzi, które przetkane były opisami przeżyć z momentu, w którym poczuła, że nic nie może zrobić, a więzienie ciała jest dla niej tak naprawdę uwolnieniem od schematu. Pojawiło się tam również zdanie, które brzmiało ni mniej, ni więcej, tylko: „Zaufałam człowiekowi, który mnie skrzywdził i się na nim nie zawiodłam, bo mój wstyd zamienił się w chęć posiadania całego świata u swoich stóp.” W tym momencie praktycznie cała sala przestała oddychać, a profesor Arro posłała jej spojrzenie o nazwie „dlaczego właśnie podałaś mi młotek skoro wiesz, że trzymam wszystkie gwoździe do twojej trumny”?
Mogłaby powtarzać w nieskończoność, że jest jedynie przekaźnikiem informacji i nie ocenia nikogo ani nie twierdzi, że mówi prawdę, bo i tak nikt by jej nie posłuchał. Zaczęła zbierać w głowie słowa do podsumowania swojej pracy, jednak w tym momencie straciła poczucie bezpieczeństwa w obszarze swojego tematu. Zwątpiła w chwili, kiedy było już praktycznie po wszystkim – nie umiała wypowiedzieć nic racjonalnego.
Przypomniała sobie nagle pewien wieczór, podczas którego uświadomiła sobie, że chce zostać w życiu kimś więcej niż magistrem. Pamiętała bardzo dokładnie moment, w którym siedziała na kanapie w salonie i patrzyła przez ogromne okno, choć telewizor szumiał jej nad uchem. Ignorując go nabrała powietrza w płuca i wypuściła je nagle – robiła tak zawsze, gdy chciała dłużej się nad czymś zastanowić i sprawdzić, czy aby na pewno jest zdrowa na umyśle, a jej pomysł nie jest jedynie kwestią impulsu. Chciała wstać i zamknąć okno, bo w pokoju zaczęło robić się już zimno, ale zorientowała się, że na jej kolanach spoczywa głowa Leo, który niewinnie bawił się jej guzikiem od spodni. Zapytała go wtedy o to, czy będzie ją wspierał nawet wówczas, gdy zacznie robić coś głupiego. Odpowiedział wtedy coś, co ją kompletnie zaskoczyło: odrzekł, że jeśli będzie miała zamiar wskoczyć w ogień, to nie ona będzie mieć problem, lecz ów ogień. Niezbyt rozumiała to, co do niej powiedział, ale kiedy skończył, podniósł głowę i dodał, że nie po to wymyślili gaśnicę, by jej nie używać. Pocałował ją w wewnętrzną stronę uda, a ona w przeciągu sekundy zrozumiała: to on był gaśnicą.
Postanowiła zakończyć swoją pracę bez podsumowania i pozostawić wypowiedź urwaną w kontekście: zakończenie miało napisać się samo, tu i teraz.
Ktoś z boku powiedziałby, że patrzy właśnie na najsilniejsza kobietę na świecie: z wypiętą do przodu piersią, dumą na twarzy i wiarą w oczach. Nie wiedziałby jednak, że patrzy na idealną aktorkę: Lolita czuła w środku, że zaraz strawi samą siebie. Stała sztywno już trzecią minutę i patrzyła przed siebie, czekając na pytania komisji. W tej chwili nie liczyła się dla niej widownia pełna gotowych do ataku słuchaczy, którzy najchętniej rozszarpaliby ją na strzępy tak jak media, które miały zamiar zrobić to zaraz po opuszczeniu Sali Biskupiej.
Profesor Arro poruszyła się na swoim siedzeniu jako pierwsza, a szelest jej spódnicy rozniósł się po auli jak uderzenie pioruna. To był ten moment: teraz wszystko albo nic.
- Pani nie zdaje sobie sprawy, co ta cisza oznacza – zwróciła się do niej łamiąc ciszę, z oczami czarnymi i zimnymi jak oczy skorpiona. Na jej nieszczęście, Lolita była jeszcze gorsza.
- Wiem aż za dobrze – odpowiedziała tak spokojnie, że aż przeszły ją ciarki. – Cisza nie jest mi obca. Wysłuchiwałam jej godzinami między wypowiedziami moich rozmówców, często była naszpikowana szlochem i jękiem rozpaczy. Jeśli ktoś więc ma nie wiedzieć co ona znaczy, to na pewno nie jestem to ja.
- Bardzo imponuje mi pani determinacja i pewność siebie, ale nie widzę powodu, by pani wierzyć – prowokowała dalej nie wiedząc, że działa na nią jak czerwona płachta na byka.
- Spędziłam kilkanaście miesięcy w samolotach tanich linii, ohydnych kanciapach i chatkach na Syberii, próbując znaleźć odpowiedź na najgłupsze pytanie na świecie, kiedy to pani profesor siedziała w ciepłym gabinecie w instytucie, piła kawę i odsyłała studentów na egzamin poprawkowy. Przed każdym spotkaniem z gwałcicielem trzęsłam się ze strachu o siebie samą, bo wiedziałam, że ci ludzie są nieprzewidywalni, a pani profesor w tym czasie prowadziła wykład, ten sam, niezmienny od dwudziestu lat i narzekała, że automat do kawy w dziekanacie znów jest zepsuty. I pani ma czelność mówić mi, że kłamię?
- Mam wrażenie, że poczuła się pani nieco urażona odrobiną prawy – jej słowa przesycone były najprawdziwszym jadem.
- Tak – odpowiedziała prosto. – Smutno mi, że mimo profesury jest pani taka głupia.
Przez salę przeszło coś w rodzaju fali uderzeniowej lub echa, które zostało wywołane przez bardzo proste zdanie wypowiadane często przez przedszkolaków, gdy jeden drugiemu zabierze kredkę. Profesor Suarez i bezimienny, trzeci członek komisji otworzyli lekko usta nie wiedząc, czy powinni się odezwać. Bo co niby mieliby powiedzieć? Profesor Arro wbiła obcasy swoich szpilek w podłogę, gotowa do ataku. Nie wzięła jednak pod uwagę, że Lolita zebrała właśnie siły poprzez patrzenie na siedzącego wśród widowni Leo i odczytywaniu z jego ust „mi osa de peluche, Lo mia inocenta, mi osa de peluche”.
- Nie lubię mówić do ściany, pani profesor – kontynuowała Lolita, która już nie widziała świata poza dystansem dzielącym ją od wściekłej kobiety. – I to ja mam być podczłowiekiem? Otworzyłam oczy i uszy na ludzi, których nie chciano widzieć i nie chciano słyszeć. Nie wymagam od nikogo, aby podzielał moje zdanie: tym bardziej, że żadnego swojego zdania nie wyraziłam. Chcę tylko, aby inni ludzie spojrzeli na sprawę pod nowym kątem. Nie zrobiłam niczego złego i nie żałuję ani jednej rozmowy, którą przeprowadziłam oraz żadnego słowa, które dziś wypowiedziałam.
- Myśli pani, że bycie doktorem uczelni wyższej polega na buncie? – spytała, klikając nerwowo długopisem.
- Jeśli ktoś pieprzy głupoty, to tak – odgryzła się wulgarnie. – To, że nie trzymam się schematu nie znaczy, że nie zasługuję na uwagę. Dlatego zdecydowałam się porozmawiać z tymi ludźmi, bo może to nie oni mają złe podejście do świata, lecz właśnie my czegoś w tym nie rozumiemy.
Sara Arro odchrząknęła i poprawiła się na krześle. Lolita zauważyła kątem oka, że David zrobił się biały, a Leo zamienił się w skałę. Zupełnie, jakby tracił grunt pewności pod nogami i nie wiedział, czy sobie poradzi.
- Effi Briest zbuntowała się i choć fizycznie przegrała, mentalnie pozostała zwyciężczynią – Lolita nawiązała w pośpiechu do jednej z książek, której użyła w swojej pracy jako argumentu. – Odkryła, że jest buntowniczką. I kiedy to odkryła? Kiedy była na moralnym dnie, rzucona w brudy własnego wstydu przez człowieka, którego poślubiła.
- W ostatecznej interpretacji samego autora Effi była mniej niewinna, niż się pani wydaje.
- Mówiłam o tym, że na temat można spojrzeć inaczej i podawałam swoje argumenty przez prawie godzinę. Dziękuję zatem za uwagę.
- A może Lolitę Nabokova też pani mi tutaj po swojemu zinterpretuje? – rzuciła na poczekaniu, by nie dać po sobie poznać, iż była tak skupiona na demonstrowaniu nienawiści do jej osoby, że aż nie słuchała tego, co w rzeczywistości mówiła.
- A owszem, mogę – była tak pewna, że ludziom serca podchodziły do gardeł. – Podejrzewam, że nawet lepiej niż pani profesor. Znam książkę na pamięć, tak samo jak jej bohaterkę.
- I wie pani, co siedziało jej w głowie? Skąd niby? Przecież Lolita była małą idiotką i sama prosiła się o swój los.
Tyle wystarczyło, by pięści dziewczyny znalazły się na biurku komisji, wbite w blat niczym gwoździe w ścianę tuż przed twarzą kobiety. Nikt jeszcze nie widział jej tak wściekłej. Była czerwona ze złości, a napompowana pierś napinała szwy w jej marynarce, chcąc rozerwać ją na strzępy.
- Tak mało wie pani o Lolitach – wysyczała przez zęby. – Tak mało wie pani o Lolitach.
Zrobiła krok w tył i niczym niewzruszona poprawiła kołnierz swojej koszuli. Zmierzyła wzrokiem aulę, a gdy zauważyła na zegarze, że czas konfrontacji na linii doktorant – komisja dobiegł końca, jak gdyby nigdy nic opuściła salę demonstrując wszystkim, że nie czuje się ani trochę winna. Zgodnie z zasadami i tak musiałaby wyjść, by komisja mogła naradzić się w sprawie, czy zaakceptować obronę doktoratu i oznaczyć jej rozwiązanie jako pozytywne lub negatywne. Jeszcze raz popatrzyła przez ramię na profesor Arro, która najchętniej zgniotłaby ją jak puszkę po piwie, po czym ze spokojem zamknęła za sobą drzwi, znajdując się nagle sama na korytarzu.
Dopiero teraz puściły jej nerwy. Osunęła się w miejscu na ziemię i zdała sobie trzeźwo sprawę, co też najlepszego zrobiła. Nagle wszystko, w co do tej pory wierzyła, przestało mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Wszystkie argumenty wyblakły, a jej oczy napełniły się łzami, jakby zrozumiała, że zrobiła właśnie coś przeogromnie głupiego. Zsunęła szpilki z nóg i odrzuciła na bok, siadając na zimnej posadzce pustego korytarza pełnego dziwnych roślin doniczkowych. Ukryła twarz w dłoniach i jeszcze przez chwilę próbowała wmówić sobie, że jest silna, ale nie potrafiła już udawać – nie przed samą sobą. To była katastrofa odwlekana w czasie. Nie chciała wiedzieć, co działo się właśnie za jej plecami w sali, którą właśnie tak pewnie opuściła. Uważała, że zmarnowała swoją szanse, tylko nie wiedziała na co.
To był jeden z tych momentów, w których absolutnie nikt nie powinien jej widzieć. Oto chwila słabości i załamania wiary, podczas której wodoodporny tusz do rzęs staje się jedynie mitem. Była bezwładna jak marionetka, której nikt nie chce uratować z pożaru teatru, skazana jedynie na liżące ją płomienie własnych błędów.
Niespodziewanie uniosła głowę. Była przekonana, że jest sama, jednak po drugiej stronie, niespełna trzy metry od niej stał wysoki i chudy mężczyzna, ubrany w spodnie od garnituru i bladoróżową, idealnie dopasowaną koszulę, który z nogą opartą o drewnianą boazerię patrzył prosto na nią. Lolita niemal natychmiast wstała, nieudolnie próbując wycierać łzy rękawem żakietu i wsuwając stopy z powrotem do butów, chwiejąc się przy tym na wszystkie strony. Poczuła chwilowy zastrzyk motywacji jak godzinę temu, kiedy miała jeszcze szansę na ucieczkę.
- Trenerze – wyrzuciła z siebie, póki mogła. – Ja nie wiem, co to było, to nie ja, tam mnie nie było, o nie, to chyba sen…
- Byłaś cudowna – powiedział Pep delikatnie, uśmiechając się jak ojciec do własnej córki i próbując ją uspokoić. Lolita w pierwszej chwili zmarszczyła czoło, jednak wiedziała doskonale, że był ostatnią osoba, która mogłaby ją okłamać. Przecież nawet jak założyła szpilki nie pasujące do torebki, to zwracał jej uwagę. – Najlepsza.
Lolita była zbita z pantałyku. Nie wiedziała sama, co ma w głowie.
- Trenerze, przecież oni mnie pożrą – pokręciła głową, opierając się bezwładnie plecami o ścianę. – Ale nie miałam wyboru. Przecież ona powiedziała, że Lolita jest głupia.
- Lo, zrobiłaś co mogłaś – próbował ją przekonać. – Powiedziałaś im wszystko, czego sama się nauczyłaś. Twoje badania pokazały taki a nie inny wynik, a z wynikami się nie dyskutuje, wyniki się przedstawia, ewentualnie analizuje. Jeśli i oni nie wyciągną z tego nauki, to nie twoja wina. Nie bij się z wiatrakami, połamiesz sobie paznokcie.
- Właśnie powiedziałam pani profesor, że jest głupia.
- Bo jest. Nawet ja nie mogłem na nią patrzeć, a tym bardziej jej słuchać, choć nie mam zielonego pojęcia o tym, co mówiła.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, odzyskując powoli wiarę w siebie. Niespodziewana wizyta Pepa była dla niej jak dar z nieba: był bowiem jej autorytetem, który wyznaczał pewne normy. Trzymała się ich kurczowo i nie wyzbywała się nawet wówczas, gdy zaczynały być dla niej niewygodne. Choć był trenerem Leo, dla niej był osobistym mentorem, bez którego nie przetrwałaby w Barcelonie ani minuty. Wstyd jej było, że na chwilę zapomniała o jego obecności, lecz to akurat udało jej się zatuszować. Cieszyła się, że ma drugiego ojca.
Kiedy tak patrzyła, jak mężczyzna otrzepuje ramię z kurzu, przypomniała jej się pewna sytuacja z treningu, kiedy to była jeszcze tylko drużynową fizjoterapeutką. Choć trening ten trwał w najlepsze, Pep niespodziewanie zszedł po coś do szatni, przez co przyłapał ją w jednoznacznej sytuacji z Leo, który teoretycznie miał wyskoczyć tylko do toalety. Stanął w progu i patrzył na nich przez dobrych kilka sekund, po czym jak gdyby nigdy nic odwrócił się i ignorując ich zakłopotanie poszedł z powrotem na murawę rzucając jedynie przez ramię, że na ich miejscu nie leżałby na ławce Cesca, bo on po każdym treningu kładzie na niej przepocone skarpety. Długo zastanawiała się, dlaczego nie spaliła się wówczas ze wstydu, a surowy trener uznał całe zajście za coś zupełnie normalnego. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z powodu: musiał znać ją lepiej niż ona sama, przez co jej zachowanie nie stanowiło dla niego nic zaskakującego. To był bardzo prawdopodobny wniosek – Pep znał przecież słabości każdego, z kim miał do czynienia, a jego zadaniem jako trenera było obrócić je w mocne strony.
- Wiesz, jaka jest według mnie definicja Lolity? – dziewczyna potrząsnęła głową i odskoczyła w tył, bo w tym całym zamyśleniu nie zwróciła uwagi, że Pep stanął tuż przed nią. Kiwnęła tylko niepewnie głową na znak, że go słucha. – Jak idziesz przez miasto w takich czerwonych szpilkach i mimo tego, że są dla ciebie za wysokie i ciągle potykasz się o własne nogi, biegniesz dalej. Jesteś tak pewna siebie, że strach do ciebie podejść, ale i nie wypada cię zignorować. Dzisiaj też tak wyglądałaś, kiedy broniłaś swojej racji.
- Byłam obsrana ze strachu aż po uszy – odparła dosadnie, lecz zgodnie z prawdą. – Bałam się każdego słowa z osobna, a trener o tym doskonale wie.
- Ale świetnie to zatuszowałaś przed innymi i to na tym polega bycie mistrzem. Nikt nie zauważył, że się denerwowałaś, a już na pewno nie twoja pani profesor, skupiona jedynie na tym, że cię nienawidzi. Ona przecież nic nie wie o Lolitach.
Wiedział, co mówi. Był przecież trenerem jednej z najdoskonalszych drużyn, który nie mógł pokazywać po sobie emocji, jedynie czasem rzucić w kogoś butelką z wodą. Uśmiechnął się do niej, czego praktycznie nigdy nie robił i bez zbędnego słowa przytulił ją zapewniając tym samym, że jest po jej stronie. Zaufała jego słowom – przecież to nie ona wiedziała wszystko o Lolitach, lecz właśnie on.
W tym momencie wielkie, drewniane drzwi Sali Biskupiej zaskrzypiały, a ze szpary wychynęła rozczochrana i zmartwiona zarazem głowa Leo. Rozejrzał się dookoła lekko przestraszony i zagubiony w jej wielkim świecie, w którym został sam. Tuż po chwili zza jego małej, skulonej postaci wychynął zdezorientowany David, o którym tym bardziej już zapomniano.
- Leo – Lolita odwróciła się do niego, kiedy tylko zamknął za sobą drzwi i znalazł się wraz z nimi na korytarzu. Pociągnęła nosem, wyswobadzając się z ojcowskiego uścisku Pepa. – Tak się boję.
- Mi osa de peluche – powtórzył po raz setny tego dnia, przejmując inicjatywę i obejmując ją tak szczelnie, jak tylko się dało. Pilnował, by nie musiała używać już zbyt dużej ilości słów. Przecież i tak ją doskonale rozumiał. – Jestem z ciebie taki dumny.
Lolita popatrzyła na niego z dołu, robiąc wielkie oczy.
- Jesteś ze mnie dumny? – spytała z niedowierzaniem.
- Najbardziej na świecie – powiedział prosto, z niewymuszonym uśmiechem na ustach. – Przez całą twoją obronę patrzyłem tylko na ciebie i nie mogłem się nadziwić temu, z jaką wiarą mówisz o tym, o czym nikt inny nie odważyłby się powiedzieć. Tak mogła zrobić tylko moja kobieta, innej bym nie wybrał.
To był moment, w którym zrozumiała, że kocha ją ponadprzeciętnie i nie odda jej nikomu na pożarcie. Przypomniał jej się również pewien zeszyt, który migał jej przed oczami raz na jakiś czas, kiedy przygotowywała się do najtrudniejszego egzaminu swojego życia. Nie miała wówczas głowy do tego, by go o niego zapytać. Teraz wiedziała, że zrobi to zaraz po powrocie do domu, kiedy tylko zregeneruje siły w ich wspólnym łóżku, z satynową kołdrą, waniliowym kadzidełkiem, lawendowymi świeczkami i jego torsem przyciśniętym do jej delikatnego policzka.
Nikt już niczego nie zdążył powiedzieć: olbrzymie drzwi zaskrzypiały ponownie, a w ich progu stanęła profesor Sara Arro. Twarz miała kamienną i bez wyrazu, a jej postawa była jeszcze bardziej oficjalna niż zazwyczaj. Musiała być wściekła o to, że jakaś podrzędna, durna doktorantka miała czelność ośmieszyć ją w obecności mediów i innych władz uniwersytetu. Zmierzyła wzrokiem wszystkich po kolei, zaczynając od równie oficjalnego Pepa poprzez zdziwionego Davida i zdezorientowanego Lionela, a kończąc na oczach Lolity, które pełne były znaków zapytania. Choć serce powinno podejść jej do gardła, w ramionach Leo była dziwnie spokojna, a mając za sobą trenera wiedziała, że nic złego nie ma prawa się stać. Miała bowiem wokół siebie wszystkich, którzy wierzyli w nią bardziej niż miejscami ona sama. To jak wygrać milion na loterii.
Patrzyła w oczy profesor Arro przez dobrą minutę, czekając na jej pierwszy ruch.
- Pani doktor, zapraszam do środka na ogłoszenie wyników.
_________________________________________________________________
tyle czasu minęło od ostatniego jednoparta... bardzo was za to przepraszam. gdybym tylko mogła, dodawałabym coś nowego regularnie, jednak studia pochłaniają mnie bez reszty, a czas na pisanie mam tylko w czasie wakacji, świąt czy ferii. smutno mi z tego powodu, bo bardzo przywiązałam się do mojej Lolity. ale ona daje mi siłę do pracy, tak samo jak wasze komentarze, za które serdecznie dziękuję. obiecuję, że nie zrezygnuję z Voy Contigo. ale wy mnie znacie: nie wypuszczę jednoparta dopóty, dopóki nie uznam, że jest tego godzien. to dlatego moje prace i szlify zawsze tyle trwają.
to byłoby na tyle. uznajmy, że to mój prezent od zajączka dla was :) pozdrawiam was serdecznie i do zobaczenia w następnym jednoparcie!
Ogólnie nie jestem fanką Barcy, ani Messiego, ale muszę przyznać, że kiedyś już czytałam Twoje jednoparty i bardzo mi się podobają. Każde poruszają inny problem, inną sprawę, a bohaterowie są fajnie zbudowani - mają swoje własne charaktery i mają w sobie coś,co sprawia, że można ich polubić. Podoba mi się, że wszystko jest dopieszczone, dopracowane i zapięte na ostatni guzik, ta szczegółowość też jest dużym plusem. No i płynnie, szybko się czyta.
OdpowiedzUsuńLolita w tym jednoparcie zaś jest świetna, jest naprawdę fajną,nietypową osobowością, która może intrygować.
Byłabym wdzięczna gdybyś mnie informowała o kolejnych opowiadaniach, bo bardzo chętnie je przeczytam.
Pozdrawiam i życzę czasu i weny! :) xx
tak przeglądam komentarze i widzę, że prosisz o powiadomienie w przypadku nowego... więc powiadamiam :)
Usuńpłaczę sobie. płaczę, bo Pep, bo David. bo ja tak bardzo bym chciała z powrotem mieć ich u nas. bo właśnie patrzę, jak po raz kolejny przegrywamy, jak mamy takiego cholernego pecha. gdzie jest nasza drużyna? gdzie nasze serce do gry i do walki? gdzie ta Barcelona? powiedz mi, powiedz, bo nie mam bladego pojęcia. nie chcę, żeby tak było. boli mnie moje czerwono-granatowe serce. gdyby Pep tu był, to na nic takiego by nie pozwolił. to by się nie działo. jest mi smutno i źle.
OdpowiedzUsuńa co do Lo: zazdroszczę jej, zazdroszczę jej, że jest taka silna. zazdroszczę, ze umie tak walczyć o swoje, bo ja - ja się zawsze wycofuje. chyba jestem za słaba. i wiesz co? te szpilki, w których Lolita poszła na obronę musiały być czerwone. chociaż co ja tam wiem o Lolitach.
dziękuję.
nie masz pojęcia jak ja za tym tęskniłam. za każdym słowem, każdym zdaniem i każdym akapitem. ja sama chyba nie zdawałam sobie z tego sprawy.
OdpowiedzUsuńLolita, ta największa i najsilniejsza. ta, którą podziwiam i której zazdroszczę - tak jak Zuza. ona jest taka doskonała w swojej doskonałości, że to mi się czasem nie mieści w głowie. a szczególnie po dzisiejszym jednoparcie.
klepię w tę klawiaturę, pociągam nosem, walczę z piekącymi oczami i drżącą brodą i tak bardzo tęsknie. za wszystkimi. nawet za tymi, którzy przecież tak na dobrą sprawę nigdzie nie odeszli. a jednak ich nie ma. i tak strasznie się boję, że może ich już nie być zawsze.
tak bardzo Ci dziękuję i tak bardzo czekam na kolejną perełkę, która wywoła u mnie takie piękne i trudne emocje jednocześnie.
S.
Jesteś wspaniała. Mało który jednopart wzruszył mnie do łez, ale twoje zawsze. Brak słów. Po prostu szacun.
OdpowiedzUsuńP.S Pisz dalej, bo brakuje mi Lolity i Leo.
przez Ciebie i ja zalewam sie lzami...przypomnialas mi o dwoch najpiekniejszych piosenkach "fix you" i "save you"...a to w polaczeniu z przegladaniem fotek chlopakow w zwiazku ze smiercia Tita to jest nie na moje sily...wybacz, ze tutaj o tym pisze. jeszcze czytam twoje opowiadanie i jakos mnie wzrusza jeszcze bardziej niz zwykle...
OdpowiedzUsuń