OPOWIADANIE 14
Hasła: nic nie jest pewne, człowiek w świecie nie jest nawet ziarnem piasku, filozofia nie jest dla każdego, zakończenie może być początkiem, nawet najprostsza rzecz potrafi być niezrozumiała, człowiek jest zbudowany z przypadkowych zdarzeń, chęć ratunku jest piękniejszym gestem niż sam ratunek
Hasła: nic nie jest pewne, człowiek w świecie nie jest nawet ziarnem piasku, filozofia nie jest dla każdego, zakończenie może być początkiem, nawet najprostsza rzecz potrafi być niezrozumiała, człowiek jest zbudowany z przypadkowych zdarzeń, chęć ratunku jest piękniejszym gestem niż sam ratunek
Przy Plaça del Rei, który odgrywa ogromną rolę w historii Barcelony, prócz niezliczonych uliczek, kocich łbów i piętrzących się w nieskończoność zapachów staroci znajduje się mostek. Mostek ten jest obiektem współczesnym i nie ma żadnego znaczenia, jeśli chodzi o tło przeszłości miasta. Powstał on po to, by drobna rzeczka – a w zasadzie strumyk wyglądający bardziej jak ściek kanalizacyjny – została przedzielona i tym samym uprościć życie przechodzących tędy codziennie Katalończyków. Nikt nie zwraca uwagi na to, co mają pod nogami, bo każdy, kto tędy przechodzi, zachwyca się raczej ogromem byłej rezydencji barcelońskich hrabiów. Przecież nie będą patrzeć pod nogi, kiedy przed oczami pojawia im się otwarta księga historii.
Ale czy to ma jakieś znaczenie?
Ludzie są tak zajęci sobą, że nie zwracają uwagi na barierkę, która biegnie w postaci płotu po obu stronach mostka. Dzień w dzień w ogromnych ilościach przesiadują tam czarne jak noc gawrony, które milczą jak zaklęte. To dziwne, bo każdy porządny gawron pochodzący z centralnej części Barcelony jest krzykliwy i manifestuje swoją obecność głośnym trzepotem skrzydeł. Te jednak nie wydają z siebie żadnych dźwięków, a jedynie obserwują tych, którzy mijają je bez słowa. Nawet służby miejskie nic z tym nie robią: bo najzwyczajniej w świecie nie rzucają się im w oczy. Ale kiedy tak patrzą i mierzą wzrokiem wysokiego bruneta w marynarce i z telefonem przy uchu, stroszą pióra i spadają z metalowej rurki wprost na betonowy podest. To nie zwiastuje niczego dobrego: szczególnie o zachodzie słońca. Gdyby istniały anioły, upadałyby właśnie wtedy, wprost w ostre szpona wydarzeń, których nikt nie potrafi zrozumieć.
Lionel oddychał ciężko. Sam nie wiedział, czy silniej oddziałuje na niego motywacja do działania czy może najzwyklejszy strach. Nie lubił niczego nie rozumieć i kiedy mijał kolejne szeregi drzwi w ciemnoszarym korytarzu, wymachiwał rękoma na wszystkie strony nie mając pojęcia, co z nimi zrobić. Obdrapane ściany podsuwały mu nawet pomysł, by zacząć płakać, co może i nie byłoby męskie, ale za to ludzkie. Dłonie drżały mu z emocji, rozglądał się na prawo i lewo po wnętrzu brzydkiego hallu. Był tu po raz pierwszy w życiu, nigdy wcześniej nie miał bladego pojęcia, że przyjdzie mu odwiedzić to miejsce. Idący za nim sporej postury policjant stawiał równe kroki kilka metrów za nim, kołysząc się na boki i dając mu wyraźnie do zrozumienia, że cała ta sytuacja go śmieszy. Obserwowanie spłoszonego i zagubionego Leo, który jak pies szwędał się od jednej ściany do przeciwległej sprawiało mu coś w rodzaju darmowej rozrywki. Kamery, które znajdowały się w każdym zapleśniałym kącie jeszcze bardziej wytrącały go z emocjonalnej równowagi. Balansował teraz między przerażeniem a poczuciem winy, które uniemożliwiło mu dojazd w to miejsce bez utraty kilku progów wiary. Mijał poświaty własnych obaw nie wiedząc, co tak naprawdę go tu przyprowadziło. To nie było miejsce ani dla niego, ani dla osoby, dla której się tu znalazł. Koło jego fortuny toczyło się zdecydowanie za szybko, przez co nie miał pojęcia, na czym stoi, a wątpliwości ogarniały jego i tak przymałe ciało.
Zatrzymali się przed potężnymi drzwiami z odrywającą się farbą. Wraz z nimi miały otworzyć się przed nim wszystkie wątpliwości. Nie odpowiedzi, a pytania.
- Wejdzie pan ze mną – oznajmił strażnik głosem nie wnoszącym sprzeciwu. Leo przytaknął mu lekko, czego ten z pewnością jednak nie zauważył. Poczekał cierpliwie, aż policjant naciśnie klamkę i puści go przodem, wznosząc w powietrze kłęby alergizującego kurzu. Pomieszczenie, do którego zajrzał wyglądało jak miejsce zbrodni pod sam koniec porządnego, hiszpańskiego horroru opartego na faktach. Kraty w oknach krzyczały, a stęchłe ściany umierały wraz z resztkami nadziei na promień słońca. Ale nie to było w nim najstraszniejsze.
Siedząca przy ustawionym na środku stole Lolita niemal od razu podniosła wzrok znad ramienia, o które była oparta. Wyglądała, jakby chciała umrzeć, lecz w momencie, gdy zobaczyła Lionela, zastygła na ułamek sekundy jak kamienny posąg. W pośpiechu zerwała się z krzesła, wyciągając ramiona ku mężczyźnie, który podbiegł do niej bez namysłu, mało nie przewracając przy tym stojącego w rogu wieszaka. Gdy tylko do niej dobiegł i przytulił do siebie, rozpłakała się na nowo mimo braku sił. Łzy leciały strumieniem, zatrzymując się na materiale brudnej, dziurawej podkoszulki w kolorze szarości, odkrywającej jej nagie ręce spowite strachem. To był pierwszy raz, kiedy nawet przy Lionelu nie czuła się bezpiecznie. Każde oko na nią patrzyło, i to tak, jakby była naga i upadła.
- Oni mnie chcą wrobić – wyrzuciła z siebie w pierwszej kolejności w panice, kiedy ten chwycił jej twarz w swoje dłonie i starał się ją w jakiś sposób uspokoić. – Nie wiem, o co chodzi, nie chcą mi niczego powiedzieć, a ja nic nie zrobiłam, przysięgam!
- Ja też nic nie wiem – szepnął chcąc, by nieco ochłonęła, jednak sam nie był idealnym przykładem do naśladowania, ponieważ jego zdenerwowanie osiągnęło już górną granicę. Czuł, że nie jest to jedynie jej sprawa, lecz dotyczy obojga z nich. Stali w środku własnych pytań, tonąc w nich i nieudolnie próbując się nawzajem ratować.
- Nie wierz im w żadne słowo, błagam – poprosiła, zanosząc się kolejnym żałosnym spazmem. Jej włosy były brudne i mokre od potu.
- Wierzę tylko i wyłącznie tobie – zapewnił ją, przytulając jeszcze mocniej do rozgrzanego serca. By zyskać na czasie, zaczął całować każdy fragment jej twarzy ze szczególnym uwzględnieniem tych, które pokryły łzy. Było słone i pełne strachu, którego Leo chciał pomóc jej się wyzbyć. Trudno mu było jednak ją przekonać, że wszystko będzie dobrze, skoro sam niczego nie rozumiał i nie miał takiej pewności.
Strażnik patrzył na nich z politowaniem. Siedział na swoim krześle w rogu sali widzeń i zerkając co jakiś czas na zegarek ziewał przeciągle. Kręcił głową w ramach dezaprobaty: zupełnie tak, jakby wydał już wyrok na dziewczynę o chudych rączkach, które prócz czułości nie było zdolne do utrzymania żadnego ewentualnego narzędzia zbrodni. Niczym znudzony widz obserwował, jak Lionel wyciera z łez czerwoną od płaczu twarz Lolity rękawem szarego swetra. Stali na środku obskurnego pomieszczenia, odcięci od wszelkich form protestu i wpływu.
- Nie wiem nawet, o co mnie oskarżają – szepnęła mu w brzeg rozpiętego swetra, już nieco spokojniejsza. – Nie chcą mi niczego powiedzieć. Ale patrzą się na mnie, jakbym była śmieciem.
- Nie jesteś śmieciem – zaprzeczył dziecinnie, głaszcząc ją po głowie. Tylko tyle mógł dla niej zrobić.
- Leo, ja się boję.
- Chciałbym ci powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale i ja się boję. Wiem tylko tyle, że przejdziemy przez to razem. Nie zostawię cię, choćby nie wiem co. Już raz ci to przysiągłem.
- Ufasz mi? – spytała cicho. Lionel przytulił ją jeszcze mocniej.
- Kocham.
Pod tym słowem kryło się więcej znaczeń niż jedno i miał nadzieję, że uda jej się to samodzielnie rozszyfrować, bez zbędnych słów i gestów w obecności policjanta. Ale Lolita była mądra. Wypuściła powietrze z płuc tak, jakby dźwięk poruszanego powietrza mógł komuś przeszkadzać. Wsunęła drobne dłonie pod fałdy jego swetra i przymknęła oczy: zupełnie tak, jakby chciała uciec od tych wszystkich wydarzeń.
- Myślałam, że to ty wróciłeś do domu – chlipnęła, brudząc znajdujący się pod spodem biały T-shirt resztkami nie wypłukanego tuszu. – Zeszłam na dół otworzyć, a oni mieli kajdanki i grymas na twarzach…
- Nie musisz nic mówić – zapewnił ją o swoim bezgranicznym zaufaniu płynącym w kierunku jej osoby poprzez kolejny pocałunek złożony na jej włosach. Jej blond płakał razem z nią. Nie wiedzieć czemu, ale po raz pierwszy w życiu bał się pocałować ją w usta.
- Powiedzieli, że jestem najgorszym człowiekiem na świecie.
- Nie w moim.
- Chcę do domu. Do naszego domu, gdzie prócz nas nikogo nie ma. Chcę zamknąć się z tobą w naszym pokoju i umrzeć w twoich ramionach. Tak mocno i na serio.
Lionel nie potrafił jej pomóc. Sam nie wierzył w prawdziwość sytuacji, w jakiej się znalazł: oto jego Lolita o drobnym i delikatnym ciele została zamknięta w czterech zgrzybiałych ścianach barcelońskiego aresztu śledczego bez podanej przyczyny i bez prawa do otrzymania jakiejkolwiek informacji na temat swojej sprawy, przy czym wszyscy ludzie patrzyli na nią jak na mordercę z wytatuowanym znamieniem zbrodni na twarzy, na której przecież nie było niczego innego prócz łez i leciutkiej wysypki spowodowanej niekończącym się płaczem. To był najgorszy dzień jego życia.
Otyły strażnik wstał ze swojego miejsca, plując przez ramię na widok nieszczęśliwych kochanków tonących we własnych, zgorzkniałych objęciach, trzymających się nawzajem jak koła ratunkowego.
- Koniec wizyty – oznajmił, rzucając kluczami o stół.
Światło wpadało do sali rozpraw jedynie przez szczeliny między fałdowanymi roletami barwy ciemnej zieleni. Pomieszczenie było ogromne, identyczne co inne sale tego typu, pełne rzędów bukowych ławek, które zajęte były przez ludzi w garniturach. To było w zasadzie morze garniturów – wysocy mężczyźni w czarnych strojach z perłowymi koszulami pod spodem patrzyli przed siebie, co jakiś czas szepcząc i wymieniając się spostrzeżeniami. Jedynie siedzący w pierwszej ławce po lewej Lionel wydawał się być zajęty własnym światem, przez co nie zauważał otaczającej go gwary. Od dwudziestu minut – czyli od momentu, w którym tu przyszedł – obracał w palcach wymięty skrawek papieru, który kilka dni wcześniej na pożegnanie wręczyła mu Lolita. Był to ostatni raz, kiedy ją widział: ze względu na postępowanie sądowe będące w toku nie mógł się z nią zobaczyć przed samą rozprawą, podczas której miał się wszystkiego dowiedzieć. Zresztą nie tylko on, ona również.
Na pożółkłym papierze widniały zapisane drżącym ołówkiem słowa wiersza, który napisała będąc w klatce, kichając od alergii na roztocza i ochlapując palce łzami z przekrwionych oczu. Jego treść znał już niemal na pamięć, jednak do teraz nie potrafił znaleźć w nim żadnego związku czy wołania o pomoc. Wiersz nie miał tytułu i nie był długi, choć sam fakt, że Lolita po kryjomu pisze takie rzeczy sprawił, że włosy stawały mu na karku. Nie wiedział, czy to znak ku temu, że jej nie zna i nie chciał rozpatrywać tego w takiej kategorii.
perfekcyjnie niepoprawnym
innym i nie pasującym
lepszym gorszym obojętnie
pluć pod wiatr ze świadomością
i z niewiedzą iść prosto
nadziejnie i bez
wiem że tu nie pasuję
wiem że tu mnie nie ma
choć jestem
poprawię się
obiecuję
I nic poza tym. Żadnej dopiski, żadnego imienia, żadnego znaku. Było pusto. Tak samo pusto jak w jego głowie, kiedy przeczytał jej słowa po raz pierwszy. Płakał jak dziecko, kiedy w ukośnym S zauważył drobne niedociągnięcie, charakterystyczne dla jej pisma. Przez chwilę poczuł się tak, jakby była tam razem z nim, trzymała mu dłoń na kolanie i patrzyła to na niego, to na ogień płonący za zasmolonymi drzwiczkami kominka. Czuł nawet to ciepło jej osoby, które zawsze ze sobą przynosiła, kiedy wbiegała do domu i zaglądała do lodówki zamiast się przywitać. Nawet żadne zdjęcia nie wywołały w nim takich wątpliwości co jej litery, które przecież nie były niczym specjalnym. Tęsknił za nią, kiedy w środku nocy przewracał się z boku na bok i próbował przyciągnąć ją do siebie zapominając, że przecież jej tu nie ma. Że siedzi skulona w kącie celi z poobdzieranymi kolanami i skrobie niezrozumiałe sentencje, które wolałby usłyszeć w postaci szeptu. Jej własnego szeptu, przeznaczonego tylko dla jego ucha.
- Proszę wstać, Sąd idzie.
Nim podniósł się ze swojego miejsca, zerknął w tył, wciskając pospiesznie kartkę z wierszem w fałdy kieszeni. Zgodnie z rozporządzeniem na sali nie mógł znajdować się ani jeden aparat, dziennikarze również mieli zabroniony wstęp. Nie zmieniało to faktu, że nie znał ani jednego z mężczyzn w garniturach. Obserwował, jak niezbyt wysoki, lecz mimo to wzbudzający grozę w ludzkiej podświadomości mężczyzna w czarnej todze i z zieloną przepaską pod szyją kroczy ku bukowym schodom w obstawie dwóch innych prawników: kobiety, która miała włosy białe jak papier i doktoranta, do bólu idealnego z wyglądu. Wszyscy patrzyli przed siebie jak pawie, zachwyceni podniosłością tej chwili, w której brakowało jedynie hymnu państwowego. Tylko Lionel wpatrywał się w Lolitę, którą wprowadzano do sali i kierowali właśnie ku ławce w drugiej części pomieszczenia. Miała nadgarstki skute kajdankami, a jej pierś opinał ten sam obskurny, brudny podkoszulek. Miała spuszczoną głowę i ścięte włosy, które nie sięgały jej nawet do ramion.
Leo nie mógł znieść świadomości, że dwóch rosłych policjantów siada po jej obu stronach tak, jakby miała siłę, by jednym ruchem wymordować pół miasta. Przecież gdyby niespodziewanie wstała, ręka jednego z nich złamałaby jej żebra. Jak można łamać żebro, które sam przez kilka lat ochraniał własną dłonią? I co jej zrobili z włosami, że są tak potargane i krótkie? Był pewny, że ścięli je specjalnie: tylko po to, by nie mógł zanurzać w nich swoich palców.
Zorientował się, że tylko on stoi, a wzrok wszystkich zgromadzonych skierowany jest właśnie na niego. Z bólem serca obrócił się przodem do sędziego, który przestał na chwilę porządkować swoje akta i z zaciekawieniem przyjrzał mu się w nadziei, że z jego oczu wyczyta odpowiedź na pytanie, którego jeszcze nie zdążył publicznie postawić. Ostatecznie zaniechał tego, powracając do swoich obowiązków.
- Zgodnie z wnioskiem wysuniętym w akcie postępowania otwieram rozprawę dotyczącą procesu przeciwko Lolicie M. – sędzia uderzył młotkiem o drewniany spodek, a pochodzące z niego echo odbiło się od ścian. – Proszę oskarżoną o powstanie.
Lolita wstała chwiejnie, a jej napuchnięte oczy zwróciły się ku mężczyźnie. Oparła swoje dłonie o blat pilnując, by się nie przewrócić. Była słaba jak drzewo, które może złamać nawet najmniejszy podmuch wiatru.
- Czy oskarżona chciałaby coś powiedzieć teraz czy może na sam koniec rozprawy? – spytał, patrząc na nią znad okularów. Nie był pewny, czy dobrze go słyszy.
- Później – pisnęła ledwie słyszalnie z ustami popękanymi od rozpaczy. – Może wreszcie dowiem się, przed czym mam się bronić.
- Przywołuję oskarżoną do porządku – rzucił podniesionym głosem, po czym z dziką satysfakcją obserwował, jak jeden z funkcjonariuszy uderza ją w ramię, sadzając tym samym z powrotem na ławie. W tym samym czasie Leo wzdrygnął się na samą myśl, że mogło ją to zaboleć. Nie miała prawa głosu jak kobieta w średniowieczu. Nawet przydzielonego adwokata nie miała.
Obserwował ją mimo tego, że nie powinien. Nogi drżały mu niemiłosiernie, jednak nie z zimna, a z obawy, gotowe w każdej chwili do tego, by zerwać się biegiem w jej stronę i wyrwać ją ze szponów niesprawiedliwości. Patrząc na dziewczynę ze spuszczoną głową, która ukryła zapłakane oczy w złożonych dłoniach poczuł, jak pęka mu serce. To taki ból rozrywanych mięśni, którego nie może wykryć żadne badanie diagnostyczne. W ułamku sekundy doszedł do wniosku, że nieważne jest, jaka byłaby waga przestępstwa przez nią popełnionego, bo on i tak by jej wybaczył. Zrobiłby wszystko, by jej kajdanki zamieniły się w bransoletki, kupione w sklepie z pamiątkami na wyspach Bahama. Jak nigdy wcześniej pragnął pocałować jej pokaleczone ręce obiecując, że kupi jej te białe buty w czerwone kropki prosząc, aby już nie kazała mu na siebie czekać. Ramiona paliły go na myśl, że są puste.
- Proszę na świadka pana Martina Rubiréza – głos sędziego wyrwał go z głębokiego zamyślenia, przez które przegapił mowę wstępną, pełną paragrafów i niepotrzebnych informacji, które zaśmiecają głowę każdego prawnika. Poprawił szybko swój krawat i z niepokojem patrzył, jak siedzący w pierwszym rzędzie wysoki brunet w szarym garniturze wstaje i pospiesznym krokiem udaje się w stronę mównicy. Był pewien, że widzi go po raz pierwszy.
Lionelowi wydawało się, że tylko on bierze to wszystko na poważnie.
- Proszę powiedzieć zebranym, czym pan się zajmuje – póki co wszystko wyglądało normalnie, jak na zwykłej rozprawie. Tylko powietrze przepełnione znakami zapytania mówiło mu, że nic tutaj nie jest w porządku.
- Jestem studentem trzeciego roku ekonomii – powiedział spokojnie, kładąc ręce na brzegach mównicy.
- Jakie relacje łączą pana z oskarżoną? – zapytał, wskazując na nią z pogardą palcem. W tym miejscu nie było miejsca na powagę, nawet tak wysoki urzędnik państwowy mógł pozwolić sobie na pogardę. Tu wszyscy wydali już wyrok, a Leo czuł się jak wyciągnięty z bajki i na siłę upchnięty w ramówkę dramatu psychologicznego.
- Siedzę z Lolitą w jednej ławce wraz z czterema innymi studentami – odparł, kiwając głową. Wyglądał bardzo wiarygodnie. – Tylko na matematyce statystycznej siedzimy osobno.
- Proszę nam teraz powiedzieć, co wie pan na temat pobytu oskarżonej Lolity M. w dniu trzynastym kwietnia, piątek, okolice godziny trzynastej?
Brunet podrapał się po głowie.
- Pisaliśmy wtedy kolokwium – próbował sobie przypomnieć. – Z mikroekonomii bodajże. Tak, na pewno z mikroekonomii.
- Czy oskarżona też tam była?
- Tak, ale siedziała w zupełnie innej części sali. Skończyła pisać dużo wcześniej niż reszta, ale w tym akurat nie widzę niczego podejrzanego, zawsze tak kończyła. Oddała kartkę na dwadzieścia minut przez końcem pisania, wzięła swoje rzeczy i wyszła.
- Czy rozmawiała z panem tego dnia? – sędzia drążył motyw jak owoc, z którego ktoś chce wycisnąć sok. Do cna. – Mówiła, dokąd się wybiera?
- Tylko rano, w okolicach godziny ósmej – odpowiedział spokojnie. – Były z nami jeszcze dwie studentki z drugiej grupy. Rozmawialiśmy o rzeczach przyziemnych, zwykłych. Wybaczy Sąd, ale nie pamiętam o czym dokładnie.
- Ha! – rozległo się z drugiego końca sali. Kobieta w bordowym żakiecie wytknęła zdezorientowaną Lolitę palcem. – O zwykłych rzeczach! Wysoki Sądzie, czy Sąd ma jakiekolwiek wątpliwości? Takich ludzi powinno się likwidować bez jakichkolwiek rozpraw, już w zarodku!
Kiedy kolejne głosy zaczęły jej przytakiwać, Lionel całkowicie stracił rachubę. Widział tylko, jak zmiażdżona oskarżeniami Lolita kuli się na swoim miejscu pod naporem ich ciężaru i próbuje zasłonić głowę rękoma, jednak odgrodzenie się od rzeczywistości było w tej chwili niemożliwe. Wyglądała tak żałośnie, że gdyby tylko mógł, wziąłby winę na siebie. Nie wiedział tylko, do czego powinien się przyznać.
Sędzia musiał użyć swojego młotka, by uciszyć zebranych.
- Przywołuję panią do porządku! – warknął, mrużąc oczy i na powrót zwracając się do stojącego przed nim Martina, który najprawdopodobniej wiedział o powodzie swojego pobytu tutaj tyle samo, co on. – Proszę mi jeszcze powiedzieć, czy kiedykolwiek zachowanie oskarżonej wydawało się być dla pana w jakikolwiek sposób podejrzane?
- Ani razu – odparł bez zastanowienia. – Kiedyś była na tyle roztargniona z jakiegoś powodu, że gdybym jej szybko nie złapał za kaptur i nie przyciągnął do siebie, wpadłaby pod tramwaj z nosem w telefonie. Ale to był jedyny raz. Już nigdy więcej nie słuchała muzyki, kiedy wychodziła z uczelni.
- Muzyka! – kobieta w żakiecie znów się podniosła, wymachując rękoma we wszelkich możliwych kierunkach. – MUZYKA! Proszę Sądu, ona słuchała muzyki! Czy to nie pozostawia jej bez jakiegokolwiek alibi? W czasach Inkwizycji takie jak ona palono na stosie!
- To ja jestem tu od wydawania wyroków – przypomniał jej sędzia, rozglądając się wokół siebie i spoglądając na siedzących po obu swoich stronach pracowników. Sam fakt, że w sądzie dochodzi do takiego chaosu był zastanawiający. – Pani kolej przyjdzie za chwilę. Tymczasem dziękuję panu za zeznania, może pan zająć swoje miejsce.
Martin również podziękował mu za pomocą ledwie widocznego kiwnięcia głową, po czym oddalił się od mównicy. Jego twarz była bez wyrazu, niemniej jednak nie spojrzał na Lolitę ani razu.
To było jak cios w samo serce. O co tutaj w ogóle chodzi? Leo nie miał pojęcia, w jakim świecie właśnie się znalazł i jak bardzo ten żart jest rozległy. To był koszmar, ręce drżały mu jak na mrozie, a głowa wypełniona była obrazami dziewczyny w różnych sytuacjach pochodzących z jego życia. Na próżno starał się znaleźć taki, w którym uśmiecha się bądź wyciąga ku niemu rękę: wszędzie widział tylko smutną, teatralną maskę z nożem w ręku. To niedorzeczne, ona nie utrzymałaby noża w tej małej dłoni, zdolnej jedynie do miłości.
- Wzywam na świadka pana Lionela Messi’ego – dobiegło do jego uszu, a tłum popatrzył na niego z przerażeniem, które stopniowo zaczęło zamieniać się w pogardę.
Zajął miejsce przy bukowej mównicy, zaciskając pięści i ignorując tłum, który szumiał mu za plecami. Teraz liczyła się tylko kobieta, która płakała i nie wiedziała dlaczego. O żadną bramkę nigdy tak bardzo nie walczył jak o nią.
- Proszę powiedzieć, czym się pan zajmuje i jakie relacje łączą pana z oskarżoną – spytał zupełnie tak, jakby nie wiedział kim jest. To jeszcze bardziej zaczęło go zastanawiać.
- Nazywam się Lionel Messi i jestem piłkarzem – powiedział tak oficjalnie, jak tylko się dało. – A siedząca na ławce oskarżona to kobieta mojego życia.
- Prosimy bez spoufaleń – pouczył go z naganą w głosie.
- A podobno miałem mówić prawdę – prychnął, nie mogąc powstrzymać się od ironii. Czekał na dźwięk młotka, który jednak nie powstał, choć zamiast tego doszła do niego cisza pochodząca ze zdumionych, półotwartych ust.
- Proszę nam powiedzieć, co robił pan trzynastego kwietnia między godziną trzynastą a czternastą?
- To co zwykle, trenowałem na Camp Nou. Robię to codziennie.
- Widział się pan tego dnia ze swoją partnerką?
- Oczywiście, o godzinie siedemnastej siedzieliśmy na kanapie i oglądaliśmy powtórkę spotkania towarzyskiego między Boliwią a Japonią. Proszę sprawdzić w terminarzu, wynik cztery do dwóch dla Japonii i niewykorzystany karny, podyktowany za dotknięcie piłki ręką w polu.
- Czyli nie wie pan, co działo się z oskarżoną między godziną trzynastą, kiedy opuściła uczelnię a siedemnastą, gdy wrócił pan do domu? – sędzia próbował kontynuować swój wywód jak najbardziej oskarżycielskim tonem. – Nie kontaktowała się z panem?
- Podczas treningów nie korzystam z telefonu i Lolita o tym wie, dlatego nie dzwoni do mnie w tych godzinach, bo i tak bym nie odebrał. Ale podejrzewam, że znajdowała się wówczas u Gabrieli, swojej przyjaciółki.
- To dziwne - skwitował pod nosem siedzący obok doktorant, który wyglądał jak żywcem wyciągnięty z podręcznika.
- Dziwne jest to, że mojej dziewczynie nie zostały przedstawione żadne zarzuty i tak naprawdę oboje nie wiemy, dlaczego dziś się tu spotykamy – wspomniał Leo, uderzając ze złości pięścią w blat.
- To pytanie jest nie na miejscu – wykpił go, nie zważając na swoją funkcję. Kolejna rzecz, która tu nie pasowała. – To tak, jakby Breivik z płaczem zapytał, dlaczego mają czelność go oskarżać. Nie wyśmiałby go pan wtedy?
- To najgorsza kobieta na świecie! – krzyknęła ze swojego miejsca ta sama kobieta. – Ten potwór nie ma nawet serca!
- Ale ja mam serce… - wtrąciła Lolita, unosząc ręce zakute w kajdanki. Jej głos drżał z obawy, czy za to zdanie nie zostanie zdzielona po plecach.
- A czy komukolwiek pani je pokazała? – rzuciła jeszcze bardziej oskarżycielsko, opierając dłonie na biodrach. Teraz wzrok wszystkich zgromadzonych wędrował między nią a niedużą dziewczyną, która do swojej obrony mogła użyć jedynie połamanych paznokci.
- Mi – wtrącił się niespodziewanie Lionel. – Ja widziałem jej serce.
- Pan? – spytała zdziwiona, jednak nie minęła dłuższa chwila, a wybuchnęła gardzącym śmiechem. – Jak mógł pan widzieć coś, co nie istnieje? Już w Yeti bym prędzej uwierzyła!
- Codziennie, od kiedy mogę bezkarnie trzymać ją za rękę, na koniec dnia dostaję jej serce, którym opiekuję się, dopóki nie zaśnie – powiedział ze spokojem. – Jest duże, mądre i tak samo jej, jak i moje.
- Pewnie jest zimne, nieprawdaż?
- Moje dłonie są tak gorące od miłości, którą chciałbym jej przekazać, że nie czuję już jego żaru.
Młotek przerwał im tą bezsensowną debatę, która najwyraźniej zaczęła podobać się tłumowi. Nawet Martin ożywił się i podniósł oczy, zaciekawiony perspektywą kolejnych wydarzeń, których nie mógł się doczekać.
- Proszę o spokój! – warknął przez zaciśnięte zęby jakby chcąc im przypomnieć, kto tu jest najważniejszy. Odchrząknął, kiedy ocenił, że zebrani uspokoili się nieco. – Ostatnie pytanie. Proszę nam powiedzieć, o której godzinie i w jakich okolicznościach zasnęła tego dnia oskarżona.
To pytanie było tak dziwne i nieadekwatne do czegokolwiek, że Lionel stracił poczucie powagi i wyłupił na niego swoje duże oczy. Wiedział jednak, że musi na nie odpowiedzieć, a poza tym i tak nie miał niczego do ukrycia.
- O jedenastej. W moich ramionach, jak co wieczór.
- Dziękuję, może pan usiąść. I proszę na świadka panią… Chwileczkę, tu nie ma liter.
Leo w drodze na swoje miejsce spojrzał na kobietę w bordowym żakiecie, która z wypiętą piersią kroczyła ku mównicy z drugiego końca sali, by przejąć pałeczkę. Jej obcasy stukały o posadzkę jak myśli nie znajdujące ujścia z głowy. To nie zwiastowało niczego dobrego.
- Proszę powiedzieć nam, kim pani jest.
- Jestem wyrocznią bardziej ludzką od stworzenia, które przyszło mi dziś oskarżać – zaczęła z wyższością, odwracając wzrok od zrozpaczonej Lolity. Zachowywała się tak, jakby jej spojrzenie nie było warte tej niewinnej duszy, która niewinna była tak naprawdę tylko w oczach Lionela. – Po raz pierwszy w życiu muszę zmierzyć się z diabłem.
- Jak ocenia pani wagę czynów, których dopuściła się oskarżona?
- Że też ma czelność udawać, że nie wie, o co chodzi! Jak tak można, panie sędzio, no jak? I każdy, kto ją uwielbia, sam powinien zostać potępiony.
- Sugeruje pani, że powinienem stracić głowę? – Lionel nie wytrzymał jej obelg i wtrącił się w sam środek jej oskarżycielskich, bezsensownych zeznań. – Już ją straciłem, dla niej właśnie. I straciłbym po raz drugi, gdyby Wysoki Sąd mi kazał.
- Powiedział człowiek, który twierdzi, że widział jej serce – rzuciła sarkastycznie. – Opętany!
- Niech mi pani powie jedną rzecz – zażądał od niej, opierając się o drewnianą ściankę. – O co oskarża pani dziewczynę tak małą, która potrafiłaby wejść na stojąco pod szafę? Że zabiła kogoś toporem trzymanych w tych maleńkich paluszkach? A może oparzyła łzami cały kataloński naród? O, a może oszukała wszystkich ludzi świata na miliardy euro, jakby sama miała ich mało? Proszę mi powiedzieć, bo nie wiem nadal, z jakiej racji muszę pani wysłuchiwać. Jestem przekonany, że pani słowa robią jej więcej krzywdy, niżeli ona zrobiła komukolwiek w całym swoim dotychczasowym życiu.
Leo spojrzał w stronę Lolity, która uniosła głowę znad dłoni. Wpatrywała się w niego okrągłymi oczami z nieopisaną wdzięcznością i nieadekwatnym szczęściem. Gdyby tylko mogła, obdarowałaby go najpiękniejszym na świecie uśmiechem. Choć płakała, nadal ją kochał. Dostrzegł, że jej usta są popękane niczym kiepski asfalt, rozerwane jakby krzykiem, którego i tak nie byłby w stanie usłyszeć. Ale była piękna, choć nie miała już tylu włosów.
- Kobieta tak okrutna jak ona nie zasługuje na pana uwagę – zaczęła stukać zdenerwowanymi palcami o blat mównicy.
- To ja o tym decyduję. I nigdy nie przyszło mi żałować żadnego dnia, od kiedy moim oczom ukazuje się jej obraz. Wie pani, lubię rysować ołówkiem serca w czytanych przeze mnie gazetach. Serca rysują podobno tylko ci, którzy je mają.
- Nazwałabym zarówno pana, jak i Lolitę M. bardzo obraźliwie, ale mam to na końcu języka.
- Ja mam ją na końcu języka bardzo często. Kocham mieć ją na końcu języka. Tak bardzo na końcu, że muszę trzymać się jej włosów, by nie utonąć we własnym szczęściu.
- I co, wstąpiłby pan za nią do piekła?
- Pobiegłbym na wzgórze na krawędzi świata z tak zaostrzonym sztyletem, jakbyśmy byli jedynie zakochani.
Salę rozpraw wypełniła gęsta, mleczna mgła, przez którą nie mógł się poruszyć. Wszystko rozegrało się bardzo szybko: kobieta niemal umarła ze śmiechu, sędzia uderzył pięściami o dębową ławę, a Lolita rozejrzała się szybko wokół własnej osi w nadziei, że dojrzy Lionela wśród rosnącej paniki. Rzucała się jak ryba w sieci, kiedy funkcjonariusze unieśli ją na rękach i w pośpiechu wynieśli poza zasięg jego wzroku. Nim jednak całkowicie zniknęła mu z oczu, krzyknęła w jego stronę, że jest takie miejsce, w którym znów się spotkają. Potem był już tylko strzał, którego brzmienie dobiegło spoza sali i dało mu do zrozumienia, że powinien umierać. To było charakterystyczne uderzenie pocisku o kruchą jak szkło potylicę, którą całuje się, kiedy ta już śpi, odwrócona plecami do prowadzącego monolog.
Nic dziwnego, że niczego wcześniej nie rozumiano. To był sąd moralny.
Lionel upadł z rozpaczy na kolana. Czy można zabrać życie komuś, kto go nie ma? Przyłożył pokryte pyłem dłonie do twarzy, z której pragnął zedrzeć sobie skórę. Ryknął jak dzikie zwierzę, które siedziało gdzieś głęboko w jego płucach. Wiedział, że nic nie wie, co nie czyniło z niego jednak żadnego filozofa. Panujące wokół niego pandemonium zaczęło zanikać, aż w końcu zorientował się, że jest sam. Klęczał wśród gruzów własnego życia, które runęło jak antyczna świątynia i pochłonęła go w sobie. Zabrali mu ją. Ale nie wygrali.
Dopiero, gdy mimowolnie wsadził dłoń do kieszeni i wyciągnął z niej skrawek papieru zorientował się, że to jeszcze nie koniec. Przeczytał wiersz napisany najpiękniejszą ręką na świecie i wybuchł z rozpaczy, że nie może jej już ucałować.
- Wiem, że tu mnie nie ma, choć jestem – szepnął, przykładając grafitowe litery do suchych, spękanych ust. – Poprawię się, obiecuję.