wtorek, 25 grudnia 2012

Powrót do domu

OPOWIADANIE 12

Hasła: czasem warto zaufać fantazji, bo tylko ona jest prawdą, młodsi mogą uczyć starszych, motywacja przybiera różne postacie, wiara jest życiem, a życie wiarą, głupie pomysły bywają najlepsze, nie ma się czego wstydzić, jeśli robi się coś we dwoje


     Ktoś kiedyś powiedział – niby to od niechcenia – że nic tak bardzo nie zmienia człowieka od wewnątrz jak miasto. Całkiem możliwe, że pochodził on z Barcelony i doskonale wiedział, co mówi, bo jego uniwersalne stwierdzenie okazuje się być faktem może nie tyle dokonanym, co wciąż aktualnym. Ludzie, którzy przyjeżdżają za chlebem do wielkich aglomeracji tak bardzo podporządkowują się urbanizacji i technologii, że powrót do korzeni staje się niemożliwy. Nie patrzą już w ten sam sposób na spokój i wiejską ciszę, bo teraz liczy się dla nich jedynie szum ulic, który daje im poczucie bezpieczeństwa. Nie byłoby to niczym złym, gdyby nie ich postawa wobec swojej przeszłości, której starają się wyrzec i nikt nie wie dlaczego, nawet oni sami. Próbują oddzielić swoje nowe JA od… właśnie, od czego? Okazuje się zatem, że Barcelona nie jest wcale taka grzeczna, jakby się mogło wydawać. Są jednak jeszcze tacy ludzie, którzy odpierają jej wpływy jak za pomocą tarczy, a narzucone opinie Miejskiej Królowej Katalonii spływają po nich jak po kaczce. Pozostają przy swoich racjach mimo buntowniczej postawy tłumu i nawet groźba odrzucenia czy umysłowego wynarodowienia tu nie skutkuje. I dobrze, bo świat ich potrzebuje. A przynajmniej główni bohaterowie opowiadań. A po co? Choćby po to, by przejrzeć na oczy.
     Przy jednej z głównych ulic będącej odnogą Carrer de Villarroel pojedynczy fragment asfaltu przeradza się w ogromny, betonowy plac, który łączy ludzi. Może nie pod względem wyglądu czy cech osobowości, ale pod względem ich celu. Jest to bowiem parking i szeroka ścieżka dla pieszych, którzy udają się w stronę dość starego, lecz zadbanego budynku z czerwonej cegły i białego tynku. To gmach Hospital Clínic i Provincial, który słynie w całej Katalonii z badań w dziedzinie onkologii dziecięcej, choć tak naprawdę znajdują się tam chorzy w różnym wieku i z różnymi dolegliwościami. Jest jednak miejscem, w którym drogi tychże ludzi często się rozchodzą – jedni idą do przodu, inni do góry.
     Na pierwszym piętrze szpitala znajduje się ogromna aula, która spełnia rolę świetlicy i jest znacznie milszym miejscem na spotkanie z rodzicami niż cztery seledynowe ściany przesiąknięte wonią talku i płynnej glukozy w kroplówkach. Ale to miejsce przepełnione pozytywną energią, które wszystkim – zarówno pracownikom, jak i pacjentom – kojarzy się z czymś przyjemnym, z pewną odskocznią od rzeczywistości z zastrzykami i zużytymi gazami. Tym razem sala pełna była czerwono-granatowych pasków i dziecięcych głów wydających podniecone piski radości. Co jakiś czas pomieszczenie rozświetlał blask flesza lub uśmiech stojącego gdzieś w rogu zmęczonego rodzica. Na środku ustawionych było pięć krzeseł, na których zasiedli bohaterowie tego dnia: pięcioosobowa delegacja FC Barcelony, w której skład tym razem wchodził rozbawiony Pedro, rozochocony Mascherano, wiecznie zadowolony z siebie i szczęśliwy Cesc, uśmiechnięty Lionel i niezastąpiony Pep Guardiola, który wyglądał na uspokojonego faktem, że udało im się tutaj dotrzeć.
     Spotkania charytatywne to rzecz jak najbardziej normalna, o której na Camp Nou nie trzeba przypominać. Nie jest tajemnicą, iż zarówno nakaz rozdawania autografów podczas gal czy meczów, jak i obowiązek odwiedzin w szpitalach to punkty, pod którymi nowo nabyty piłkarz musi się podpisać podczas zawierania kontraktu z Dumą Katalonii. Nie czują oni jednak żadnej presji ani nie potrzebują dodatkowej zachęty, a robią to poniekąd z własnej woli – przecież też są zwykłymi ludźmi. Nie trzeba im o tym przypominać, sami deklarują się do pomocy. Są tymi, kim chcieliby pozostać i wszystkie czyny na rzecz innych przypominają im o tym. Była jednak na sali osoba, która nie przepadała za tego typu wydarzeniami. A konkretnie za tym jednym, konkretnym spotkaniem.
     Stojąca w progu drzwi Lolita wyglądała na lekko przygnębioną i złą. Oparta ramieniem o białą framugę unikała wzroku fotografów i napinała wszystkie mięśnie, przez co wyglądała jak rozdrażniony kot. Kraciasta koszula wsadzona w wysokie, krótkie spodenki z lnianym paskiem i letnie sandałki nie rzucały się co prawda w oczy wśród krzykliwych, barcelońskich pasków, lecz mimo wszystko wzrok Leo podążał co jakiś czas w jej kierunku. Miała jednak twarz zakrytą opadającymi włosami i oczy wbite w podłogę, a ręce skrzyżowała na piersi. Gdyby tylko mogła, weszłaby w ścianę. Robiła za tło i po próbie przekonania samej siebie do powagi sytuacji chciała, aby tak zostało.
     Rzecz tkwiła w tym, że Lolita nie potrafiła obracać się w takiej grupie, przez co czuła się jak powietrze. Ignorował ją dosłownie każdy, kto jej nie znał. Oliwy do ognia dodała sprzeczka z pielęgniarką, która kazała jej opuścić aulę oświadczając, że jest osobą nieupoważnioną do przebywania z gośćmi i gdyby nie szybka interwencja Cesca, który zdążył wziąć ją na ręce i odciągnąć od źródła konfliktu, wybiłaby jej zęby. Całe starcie wytrąciło ją z równowagi, choć przed wejściem na salę zapewniał, że nie ma się czym przejmować, a takie rzeczy się zdarzają. Nie chodziło jej jednak o to, by być w centrum uwagi – w tym aspekcie byli z Leo bardzo podobni, oboje starali się raczej unikać niepotrzebnych kamer i czytania artykułów na swój własny temat, które rzadko kiedy okazywały się mieć cokolwiek wspólnego z prawdą. Dziewczyna po prostu nie lubiła być niewidzialna, bo odnosiła przez to wrażenie, że jest nikomu niepotrzebna. Bardzo chciała zrobić dla nich wszystkich coś dobrego tak, jak jej przyjaciele, ale nikt tego nie doceniał. Wtedy już żadne argumenty do niej nie docierały. Bolało ją serce, a oczy nieprzerwanie walczyły z pokusą, by nie zrobić się szkliste.
     Z każdą chwilą rosło w niej poczucie nieuzasadnionej winy, jakby ubliżała światu swoją obecnością w tym nieskalanym miejscu. Czuła się jak nie pasujący nigdzie puzzel, który przez pomyłkę trafił do innej układanki. Skóra swędziała ją od powietrza, które odpychało ją swoją gęstością i najchętniej za pomocą ciśnienia wypchnęłoby ją przez okno. Wszystkie czynniki obróciły się przeciwko niej, choć niczego złego nikomu nie zrobiła, a wręcz przeciwnie – chciała pomóc jak tylko się dało. Tylko nie wiedziała jak. A niechciana pomoc to najgorsze, czego można doświadczyć, szczególnie wtedy, gdy samemu się ją oferuje. W pewnym momencie coś w niej ostatecznie pękło. Zdała sobie sprawę, że nie chce spędzić tu ani jednej dodatkowej minuty. Opuściła ręce i odwróciła się w stronę korytarza nie bacząc na obietnice, które złożyła. Stwierdziła, że ten jeden raz może je złamać. Była zła na siebie, że dała namówić się na przybycie tutaj w roli osoby towarzyszącej – nawet jako maskotka drużyny nie pasowałaby do blasku chwały, jaka rozświetlała te ustawione przy ścianie krzesła. Była tu naprawdę niepotrzebna, a co za dużo, to niezdrowo. Usłyszała za sobą jedynie szuranie butów Cesca, jednak ktoś siedzący obok niego (prawdopodobnie Pedro) powstrzymał go dyskretnie od wyjścia za nią. Nie teraz. Nie mogła dłużej patrzeć na ludzi, którzy nie tyle jej nie widzieli, co niechętnie tolerowali jej ponadprogramową obecność. Była bliska stwierdzenia, że gdyby mogli, wydrapaliby jej oczy. Chciała uwolnić się od spojrzeń, których nigdy nie było.
     Korytarze kliniki były całkiem puste, jakby na siłę wyludnione i opuszczone niczym wesołe miasteczko, po którym został jedynie pył dziecięcych twarzy i radosnych pisków. Lolita wbiegła na drugie piętro ciesząc się z samotności, jaką udało jej się chwilowo wywalczyć. Spokój zaczął ogarniać jej drżące kończyny, dzięki czemu mogła po raz pierwszy od dłuższego czasu odetchnąć pełną piersią. Szła powoli wzdłuż holu pełnego drzwi, szurając obcasami po turkusowej wykładzinie i wiedząc, że musi pobyć sama. Z założonymi rękami mijała kolejne puste sale niezadowolona, że mimo swojego wysiłku wciąż słyszy śmiechy dochodzące z auli na dole. Była święcie przekonana, że Cesc rzucił właśnie jednym ze swoich suchych jak pieprz żartów, które bawiły jedynie dzieci i kobiety po czterdziestym roku życia. Prychnęła ironicznie, patrząc na zegarek i nie wierząc, że w ciągu ostatnich trzydziestu minut minęło ich tak naprawdę dopiero pięć. Jęknęła cicho pod nosem twierdząc, że posiada więcej wad, niż jej się tak naprawdę wydaje.
     Od niechcenia zajrzała do jednej z otwartych sal. Przez półprzymknięte naprzeciw okno rozciągał się widok na park i zajezdnię tramwajową. Wiatr delikatnie poruszał firanami, a wpadające do środka przedpołudniowe słońce oświetlało twarz dziewczynki o ciemnej karnacji, która leżała sztywno w opustoszałej sali i patrzyła w niebo. Z tej pozycji była to jedyna rzecz, jaką mogła zobaczyć prócz przygnębiającego sufitu. Westchnęła, odwracając głowę w stronę Lolity, która z kolei przyłapała się na tym, że zatrzymała się w progu. Powinna poczuć dyskomfort ze świadomością, że ich spojrzenia wymierzone są w siebie nawzajem niczym rakiety. Nie umiała jednak się tak po prostu odwrócić.
- Co ty tutaj robisz? – spytała, rozglądając się po sali. Pozostałe cztery łóżka wyglądały, jakby ktoś w nich spał, bowiem pościel na nich leżąca była rozrzucona w nieładzie. Zupełnie, jakby ich właściciele wstali o poranku w zrywie szczęścia spowodowanym tym, że po raz kolejny pokonali przeznaczenie i udało im się obudzić. – Wszyscy są na spotkaniu. Dlaczego nie jesteś razem z innymi dziećmi?
- Bo wszyscy tutaj kochają Barcę – wzruszyła chudymi ramionami. – Są z Barcelony, więc mają to wpisane w geny. A ja kocham Real Madrid i wydaje mi się, że nie pasowałabym do tego tłumu w auli, choć też jestem stąd.
     Lolita przytaknęła jej układając usta, jakby chciała powiedzieć „aha”. Nie wydała z siebie jednak żadnego dźwięku. Dopiero teraz zauważyła, że dziewczynka ma na sobie biały trykot, który był na nią o wiele za duży. Ba, nawet na niej samej wisiałby niczym po starszym bracie. Na jej piersi widniało charakterystyczne logo Królewskich, a na środku koszulki logo sponsora. Wydawało jej się, że dumna jest z tego kim jest, choćby i na przekór wszystkim. Gdzieś w głębi duszy zdała sobie sprawę, że jej to imponuje.
     Przeanalizowała w pamięci jeszcze raz zdanie mówiące o tym, że nie pasowałaby do tłumu. Zdała sobie sprawę, że w tej kwestii nie różni się od niej absolutnie niczym. Nie czekając na żadne zaproszenie, Lolita weszła do ogromnej sali, starając się nie rozglądać na boki i nie patrzeć na te przygnębiające, puste łóżka. Podeszła do bezwłosej dziewczynki, starając się jednocześnie serdecznie uśmiechać i nie dać po sobie poznać, że wolałaby zostać w domu. Jakaś nieokreślona siła ciągnęła ją do niej, a ona dała się prowadzić, nie potrafiąc się przeciwstawić. Przyjrzała się uważnie przypiętej do metalowego wezgłowia karty pacjenta, wędrując wzrokiem po rubryce z imieniem i nazwiskiem. Zmarszczyła czoło nie dowierzając w to, co widzi. Uniosła brew do góry nie rozumiejąc, jak można nazwać swoje dziecko – w dodatku płci żeńskiej. Ángel de la Guarda. Anioł Stróż.
- Nie jesteś za mnie zła, prawda? – spytała nagle dziewczynka. Jej lekko wystraszony ton wybił nieco Lolitę z toru jej dotychczasowych rozmyślań.
- A niby dlaczego miałabym być? – odłożyła pospiesznie tabliczkę mając nadzieję, że jej postawa nie uraziła jej dumy bądź dziecięcej wrażliwości.
- Bo wolę Real i mówię o tym otwarcie kobiecie, która jest partnerką jednego z ich odwiecznych i największych rywali – stwierdziła. - To może być przykre.
     Lolita uśmiechnęła się pod nosem, bardziej do siebie niż do niej. A jednak ktoś ją tu rozpoznał. Na myśl jej nawet nie przyszło, że mogłaby się za to na nią gniewać.
- Skądże – przysunęła do siebie stojący przy szafce taboret, nie pytając nawet o przyzwolenie. Miała jednak nieodparte wrażenie, że nie miałaby nic przeciwko, by się do niej przysiadła. I tak nie miała do kogo otworzyć ust, a do chłopców nie zamierzała prędko dołączyć.
- Na pewno? – dziewczyna o karnacji Pedro spojrzała na nią z troską. Gdyby miała włosy, wyglądałaby jak mała siostrzyczka Marcelo. Tylko ręce miała bardziej chude niż powinna, a skóra na wystających spod rękawów trykotu rękach łuszczyła się od przesuszenia i wisiała na kościach niczym dywan na trzepaku.
- Wiesz, jak byłoby nudno, gdyby wszyscy kibicowali jednej drużynie? Daj spokój. Sama zaczęłabym kibicować komuś innemu.
     Na oko ośmioletnia Ángel wyszczerzyła swoje małe ząbki w szczerym uśmiechu. Słońce Barcelony oświetliło nieco jej drobną główkę, która mimo wyczerpania wyglądała jak każda inna, dziecięca głowa. Długie blond włosy Lolity opadły przez jej ramię, łaskocząc końcówkami zewnętrzną część dłoni chorej. To na nich zatrzymała swój ożywiony wzrok.
- Jesteś naprawdę śliczna – pisnęła z zachwytu, jakby powtarzała to już wiele razy. – Wiesz, podziwiam cię.
- Bez przesady – choć starała się zaprzeczać, nie umiała się nie zaśmiać. To było bowiem poniekąd miłe, usłyszeć coś takiego od kogoś innego niż Leo.
- To dziwne, że wszyscy zwracają uwagę na piłkarzy zapominając o tym, że swój sukces zawdzięczają temu, co mają w domach – wyparowała. – Jeśli ma się w domu żonę, dzieci lub nawet kota, jest dla kogo walczyć. Im bardziej się kogoś kocha, tym wyżej stara się piąć w jego oczach. Nie można stać w miejscu i jeść pączka.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo masz rację – Lolita jak nikt inny wiedziała, co ma na myśli. – Ale nie możesz być aż tak surowa i krytyczna ani kogoś o to obwiniać. Ludzie chcą oglądać ich grę, nie nas. Gdyby było inaczej, oglądaliby seriale o miłości, a nie mecze.
- Ale jesteś jego motywacją – Ángel obstawiała przy swoim jakby oklepanym zdaniu, nie dopuszczając do siebie argumentów dużo starszej i bardziej doświadczonej rozmówczyni. Założyła nawet ręce na piersi manifestując, że to ona ma tutaj decydujący głos.
- Długo musiał się starać, by tak było – mrugnęła do niej przyjaźnie.
      Lolita rzuciła okiem na leżącą na stoliku czarną perukę. Wełnista struktura jej włosów rzeczywiście przypominała nieco fryzurę obrońcy Realu. Była tak samo ułożona, a pojedyncze pasma wystawały spod jej brzegów, tworząc artystyczny nieład.
- Nie używam jej – powiedziała dziewczynka jeszcze nim zdążyło paść jakiekolwiek pytanie, jakby przeczuwając jej intencje. Ewentualnie puchate znaki zapytania w jej oczach były zbyt widoczne. – Źle się czuję w perukach, to takie nienaturalne. Poza tym Benzema też nie ma włosów, a jest świetny.
     Jej optymistyczny sposób patrzenia na świat i podejście do życia poprawiały humor Lolicie, która już całkiem zapomniała o tym, że jeszcze przed chwilą nie chciała na nikogo patrzeć i zatracała wiarę w ludzi. Dodatkowo czuła, że mogłaby się od niej wiele nauczyć. Trzeba tylko odpowiednio do niej podejść. Była gotowa na wszystko.
- Jak to jest być dorosłym? – spytała mała, po raz kolejny wyrywając ją z zamyślenia.
- Wiesz, to wbrew pozorom całkiem normalne – przyznała z czymś w rodzaju westchnienia. – Fakt, na początku chcesz z powrotem znaleźć się w ciele dziecka, ale potem dopada cię rutyna i jest ci już wszystko jedno. To bycie dzieckiem, ale w innej skórze i z innymi obowiązkami. Zarabiasz na siebie, płacisz rachunki, krzyczysz na swojego faceta, że znów rzucił brudne skarpetki na środek przedpokoju. Nic nadzwyczajnego, szybko przyzwyczajasz się do tego rytmu. Mogłabym nawet rzec, że bycie dorosłym jest do bólu nudne i jednostajne.
- To takie niesprawiedliwe – twarz Ángel nagle spochmurniała, a w zasadzie pokryła się grymasem niezadowolenia. Tak nagle, że zgubiła się we własnych odczuciach. – Ja nigdy nie będę dorosła. Nie pójdę do szkoły ani nie ponarzekam, że chciałabym znów być dzieckiem, bo na zawsze nim pozostanę. Nikt nie będzie zostawiał skarpetek na moim korytarzu ani nie dowiem się, czy Iker dostał moją walentynkę.
- Wysłałaś Casillasowi walentynkę? – spytała Lolita, chcąc odciągnąć myśli od tego, co powiedziała wcześniej.
- Oczywiście! Co prawda Iker jest z Sarą, ale Sara jeszcze nie wie, że to ja jestem miłością jego życia, więc jestem w stanie wybaczyć jej ten nietakt.
     Lolita nie umiała się nie zaśmiać. Wiedziała, że gdyby prawdziwy Iker usłyszał jej wypowiedź, byłby zachwycony i z pewnością porozmawiałby z nią dłużej. To było takie miłe dla kogoś, kto na to wszystko pracuje sam. Była tak pełna podziwu dla toku dziecięcego myślenia, że zapomniała o tym, iż jej śmiech jest dosyć donośny. Nikomu to jednak nie przeszkadzało: być może dlatego, że nikt nie był w stanie ich usłyszeć. Były tym razem niewidzialne razem, nie osobno.
- Jak wygląda wasz wspólny dzień? – Ángel była bardzo ciekawskim dzieckiem, jak się okazuje. – Taki zwykły, najzwyklejszy, aż do bólu.
- Ja wstaję o wpół do szóstej, Leo o szóstej – zaczęła, spoglądając w sufit jak przy wyliczaniu. Nawet palce w ten sposób ustawiła, wyrzucając kciuk w powietrze. – O siódmej jemy śniadanie. Ostatnio jednak wychodzę z domu jeszcze zanim ten wyjdzie z łazienki, więc zostawiam mu wszystko na stole, czasem dołączając jakąś kartkę, bo nie lubię tak wychodzić bez pożegnania. Trochę czasu mija, nim dostanę się na uczelnię, to dlatego. Muszę rano przebijać się przez straszne korki i bardzo żałuję, że mój samochód nie potrafi latać. W czasie, gdy ja się uczę, Leo jedzie na trening. Kiedy wracam w okolicach szesnastej, on najczęściej śpi na kanapie przy włączonym telewizorze. Robię wtedy obiad, a wieczorem gdzieś wychodzimy. A jeśli nie ma pogody, to oglądamy mecze i obżeramy się popcornem. No chyba, że muszę się uczyć, wtedy zamykam się w pokoju i najczęściej zasypiam po trzech godzinach z głową w podręcznikach.
     Ni stąd ni zowąd Lolita zrobiła wielkie oczy. Zdała sobie sprawę, że w plan jej dnia wdała się tak bolesna i niepożądana rutyna, że aż miała ochotę sama sobie przyłożyć. Przeniosła się w absolutnie inną strefę rozmyślań. Pytanie jej było bowiem tak samo banalne jak odpowiedź, która powinna po nim paść. Poniekąd sama się do tego wszystkiego przyczyniła, to była jej wina. Przez myśl przeszła jej nawet obawa, że jest nudnym człowiekiem. Nie wiedziała, czy jej partner również to odczuł, co byłoby ostatnią rzeczą, do jakiej chciała dotrzeć. W swojej głowie czuła się blada jak papier, przezroczysta i przewidywalna, a mechanizm, który ją napędzał, mógł zrazić do niej całe otoczenie zewnętrzne. Przecież jeszcze przed chwilą opowiadała jej o dorosłości i poniekąd ostrzegała przed nudą, choć nie padła z jej strony żadna rada. Bała się, że wpłynie to na sposób, w jaki postrzega ją Lionel. Co, jeśli widzi w niej innego człowieka niż kiedyś? Co, jeśli jej obecność go… nudzi? Potrząsnęła głową, chcąc odpędzić od siebie ciągi słów, jakie tworzyły się w jej umyśle.
- A powiesz mi, jak wyglądają anioły? – dziewczynka ułożyła swoją małą dłoń na logu Realu Madrid. – Wiem, że każdy wyobraża je sobie inaczej, ale ja chcę poznać tylko twój pogląd. Ty powiesz mi prawdę.
- Trudne pytania zadajesz jak na ośmiolatkę – Lolita wypuściła powietrze z płuc, zastanawiając się przez chwilę na bezdechu. Jeszcze nie do końca odkleiła się od swoich rozważań, choć gdzieś w głębi duszy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak bardzo jej ufa, choć jej absolutnie nie zna. Poza tym czemu akurat ona miałaby znać całą prawdę, a nie ktoś inny, bardziej obeznany w sprawach religii? Miała przy sobie tylko wyobraźnię i to musiało jej wystarczyć. – Cóż, na pewno wyglądają jak zwykli ludzie. Wyróżnia je jedynie to, że są ubrane na biało, nawet trampki mają w kolorze śniegu. I podróżują z prędkością myśli.
- A skrzydła? – dopytywała się Ángel niecierpliwie, jakby od samego początku chodziło jej tylko o ten jeden szczegół. – A mają skrzydła?
- Nie są im potrzebne – wyjaśniła. Wcale nie było po niej widać, że wymyśla to wszystko na poczekaniu. – Nie są z ciała i krwi, tylko duchami, więc po co miałyby ich używać? O, i nie mają włosów. Nie spełniają bowiem żadnej pożytecznej funkcji poza termoregulacją, która aniołom nie jest niezbędna.
- Ale to fajne! – dziewczynka wyglądała na zadowoloną z odpowiedzi. Gdyby miała trochę więcej sił, klasnęłaby w dłonie z zachwytu. – Nie wyobrażałam sobie jeszcze anioła w vansach, conversach czy adidasach.
- Dlaczego w ogóle zadajesz mi takie pytania? – wyparowała wreszcie bez żadnej zapowiedzi, lekko zdezorientowana. Chęć zrozumienia sytuacji wygrała nad taktem.
- Chciałam zapytać o te wszystkie rzeczy anioła, który przychodzi zaprowadzić nas na drugą stronę. Ale przyszłaś ty.
     Lolita zesztywniała. Przełknęła głośno ślinę nie wierząc, że promyczki w jej oczach są prawdziwe. Nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Zrozumiała, że Ángel oczekuje od niej niemożliwego i ma zbyt bujną wyobraźnię, która każdemu dziecku zakrzywia nieco pryzmat padający na rzeczywistość. Uwierzyła jej. Uwierzyła w każde jej słowo. Teraz bała się, że ewentualna próba wyjaśnienia, iż nie przyszła tu w celu zabrania jej ze sobą wywoła w niej… Nie potrafiła tego nawet dokładnie nazwać. Bo co, jeśli one tak naprawdę nie istnieją? Przecież tego nie wie. Oszukałaby nie jej ciało, a duszę.
- Ale to przecież ty nazywasz się Ángel de la Guarda – za wszelką cenę starała się wybrnąć z sytuacji. Poprawiła koszulę, która wystawała jej ze spodenek. – Powinnaś być sama sobie bardziej wiarygodnym źródłem informacji ode mnie.
     Ángel machnęła ręką na znak, że to nic ciekawego ani osobistego i nie warto o tym szerzej mówić. Mimo to podjęła się wypowiedzi:
- Mama miała obsesję na punkcie przeczucia, że zmienię świat – wyjaśniła. – Stąd to imię. Ale to kompletna pomyłka, ja nawet nie umiem do końca tabliczki mnożenia.
- Świata nie zmienisz, ale to nie znaczy, że nie zmienisz człowieka – zwróciła uwagę. Była zachwycona swoim własnym, spontanicznym wnioskiem i dumna, że kiedy chce, potrafi być aż nadto spostrzegawcza. Dotarły bowiem do niej jej własne słowa, nie zaś samo puste szumienie w uszach, jakie pozostawiają za sobą poszczególne wyrazy. – No wiesz, uratujesz komuś życie. Zmienisz komuś świat.
- A mogę ci się do czegoś przyznać? – dziewczynka wyglądała na zaabsorbowaną, choć starała się bez konkretnego powodu zmienić temat. Lolita przytaknęła z błyskiem w oku na znak, że może jej zaufać. Doskonale wiedziała, co to znaczy otworzyć się przed kimś, kogo się nie zna. – To trochę wstydliwe i wbrew moim zasadom, w dodatku może zniszczyć mi reputację w twoich oczach. Czuję się, jakbym miała przyznać się do błędu.
- Daj spokój, aż tak źle być nie może – uspokoiła ją skinieniem głowy.
- Owszem, kocham moich Galaktycznych chłopców i za żadne skarby nie mogłabym zdradzić swojej idei wyznaniowej w kierunku Casillasa, lecz bardzo, ale to bardzo podoba mi się Cesc.
     Lolita parsknęła śmiechem. Już zaczęła wyobrażać sobie nie wiadomo jaką tragedię, jednak ta informacja okazała się być komedią, która zmieniła jej humor w radykalny, acz pozytywny sposób. Nie pomyślała nawet przez chwilę, że swoją reakcją mogłaby ją urazić.
- Mogę was ze sobą umówić, siedzi na dole i męczy dzieci nie śmiesznymi kawałami – powiedziała wesoło, kiedy już się nieco uspokoiła. Zakryła usta dłonią. – Ale ostrzegam, Cesc woli starsze, więc nie wiem, czy masz u niego jakieś szanse.
- Właśnie tego się obawiałam – westchnęła z teatralnym zawodem. Kiedy jednak tym razem ich spojrzenia się spotkały, obie roześmiały się w niebogłosy, nie mogąc się opanować. Gdyby Cesc był razem z nimi, obraziłby się na przyjaciółkę i odszedł obrażony, klnąc cicho i pusząc się jak kot wrzucony do pralki na program gotowania.
     Radość rozświetliła szpitalny pokój, w którym się znajdowały. Lolita podziwiała poczucie humoru małej Ángel, sama chora zaś nie mogła wyjść z podziwu, że jej rozmówczyni jest tak naturalnie piękna. Szczególnie upodobała sobie obserwowanie jej włosów: sama bardzo chciałaby mieć takie śliczne, długie i proste kosmyki. Tymczasem nie mogła mieć żadnych.
     Oddziaływały na siebie nawzajem w różny, lecz jednocześnie skuteczny sposób. Zupełnie tak, jakby obie tego potrzebowały. Chichotały tak błogo aż do chwili, gdy dziewczynka syknęła przez zęby z bólu, łapiąc się automatycznie za wątrobę. Dopiero teraz do nosa Lolity dotarł zapach gnijącej tkanki, którego wcześniej nie zauważyła. Zaalarmowana niczym wykrywacz dymu chciała podnieść się z taboretu wraz z adrenaliną w jej krwi i rękoma dobrać się do rurek wbitych w zgięcie łokcia, jednak Ángel kiwnęła ręką na znak, by to zignorowała. Choć nie była przekonana, usiadła z powrotem na twardym obiciu dochodząc do wniosku, że jej twarz wykrzywiona grymasem bólu nie jest wcale wiarygodna. Była zagubiona w tej nagłej zmianie sytuacji. Siedziała jednak sztywno, gotowa w każdej chwili na ewentualną interwencję.
- Bardzo szanuję piłkarzy innych drużyn, bo tak samo jak ja kochają football. W tym mam na myśli również Lionela – głos Ángel stał się niespodziewanie oschły i oficjalny za sprawą narastającego bólu. Przyciszyła go nawet nieświadomie. – Dlatego obiecaj mi, że będziesz o niego dbać, a ja odwdzięczę ci się tym samym.
     To było dziwne. Nagła zmiana postawy dziewczynki wzbudziła w Lolicie uzasadniony niepokój. Przytaknęła niepewnie, nie odrywając jednak wzroku od jej wysokiego czoła. Splątała palce obu dłoni i wcisnęła je między uda, próbując ukryć swoje zdenerwowanie. Wymagała od niej rzeczywiście za wiele nie wiedząc, jakie to wszystko jest trudne. Nie obwiniała jej jednakże za nic, bowiem przeżyła zbyt mało, by móc o tym cokolwiek wiedzieć. Nie podobała jej się ta sytuacja, a napięte mięśnie twarzy zdradzały całą prawdę na temat negatywnych odczuć. Przez myśl przemknęła jej nawet uwaga, że ludzie tak się przecież nie zachowują. Ludzie…
- Pokazuj mu na każdym kroku swoją miłość do niego, proszę – kontynuowała, niezrażona niezręczną ciszą. Dziwnie było jej słuchać takich słów od ośmiolatki, jednak milczała dalej, nie chcąc jej przerywać. – Takie chwile czynią piłkę nożną jeszcze piękniejszą i są naturalne. I jeśli będzie czuł się doceniony, to może wreszcie pokona mojego Ikera i jego podbramkowy mur. Ale na zbyt dużo to ty nie licz, bo on jest najlepszy. Inaczej nie zasługiwałby na moją walentynkę.
     Lolita znów się uśmiechnęła. Nie umiała jednak spojrzeć jej w oczy w obawie, że jej własne niespodziewanie zawilgotnieją. W tym momencie walczyła tylko i wyłącznie z naturą – słaby człowiek to ostatnia rzecz, jaką powinien widzieć ktoś, kto jest na tyle chory, by kleszcze ściskały mu gardło. A wszystko zmieniało się z prędkością światła.
- Opowiedz mi jakiś sekret Leo – poprosiła niespodziewanie Ángel. – Coś, o czym wiecie tylko wy dwoje. Może być obrzydliwe, obiecuję, nie wygadam. To tylko dla mnie.
     Lolita pochyliła się niepewnie nad łóżkiem dziewczynki, która jak za dotknięciem różdżki opadła z sił. Chwyciła jej coraz bardziej bezwładną dłoń, co sama uznała za coś w rodzaju odruchu bezwarunkowego. Nie chciała mówić tego głośno, ale musiała się spieszyć.
- Lionel trzyma w portfelu pasek z mojego testu ciążowego – szepnęła sama nie wiedząc, czemu mówi właśnie w ten sposób. Głos zaczął jej się łamać, lecz nie z powodu strachu czy smutku, a poczucia przygniatającej ją, zbyt dużej jak na jej barki odpowiedzialności. – Tak, trzyma obsikany kawałek papieru w portfelu. Jest obrzydliwy.
- To najpiękniejsza rzecz na świecie – odparła krótko, chrząkając nieporadnie.
     Do uszu dziewczyny dobiegł szelest pościeli. Kiedy zorientowała się, że słabe jak wierzbowa gałązka dziecko usiłuje ściągnął z siebie koszulkę, z trudem powstrzymała chęć pomocy jej w tej prostej czynności, która mimo to sprawiała jej ból i kłopot. Nie wyciągnęła ręki w jej stronę, choć bardzo tego chciała. Zdała sobie sprawę, że ratunek, którego chciała się właśnie podołać tymże gestem był bardziej  potrzebny jej samej. W oczach Ángel pojawiła się iskra, która wyrażała więcej niż słowa. Malowała się w nich bowiem groźba i wyraźna informacja, że nie chce od niej dosłownie niczego. Dlatego właśnie Lolita siedziała w milczeniu, cierpliwie czekając na jej następny ruch lub inicjatywę. Czuła się dokładnie tak jak podczas podpierania ściany w auli: chciała coś zrobić dla dobra innych, ale nikt nie chciał jej pomocy. Z tego wszystkiego rozumiała dokładnie tyle, ile podczas pierwszego wykładu z mikroekonomii, podczas trwania którego pytała nieustannie samą siebie, co ona tutaj w ogóle robi. Z tą różnicą, że tym razem nie wybiegła.
     Dziewczynka podniosła rękę, w której trzymała lekko wygnieciony trykot. Dopiero teraz można było zauważyć, że biała piżama, którą miała pod spodem jest dużo za luźna, w dodatku niczym pierzem pokryta złuszczonym naskórkiem. Lolita niemal natychmiast pokręciła głową przeczuwając, co ta zamierza. Ángel trzymała jednak dłoń w powietrzu tak długo, aż wzięła ją na litość i chcąc odciążyć ją od wysiłku fizycznego, jakim było trzymanie koszulki wyciągnęła jej z ręki biały jak letnia chmura materiał. Była tak słaba, że nawet taki trykot ważył dla niej tyle co skrzynia jabłek.
     To była ostatnia rzecz, o jakiej Lolita by kiedykolwiek pomyślała. O tym, że będzie trzymać bluzkę z logiem Realu Madrid. Choć było to kompletnym absurdem, czuła się, jakby właśnie zdradzała zarówno Lionela, jak i samą siebie oraz łamała postawione przez siebie zasady. Próbowała zapewniać siebie, że to przecież nic takiego, ale nie za bardzo jej to wychodziło. To było dla niej coś nowego, lecz niekoniecznie przyjemnego. Palce mrowiły ją od nieznanego uczucia, kiedy spokojnym ruchem ręki przygładzała materiał, który spoczywał na jej kolanach. Głaskała go jak skarb, jak kota, jak główkę niemowlęcia.
     Właśnie wtedy jej ramiona ogarnęła zmaterializowana myśl, która była jednocześnie przeczuciem. Bardzo absurdalnym przeczuciem. Uznała, że to, o czym zaraz pomyśli będzie bardzo głupie i zbłaźni się przed samą sobą, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, iż znalazła się w tej sali nieprzypadkowo. Że ktoś specjalnie zostawił otwarte drzwi, do których jej ciekawska natura nie omieszkała ją podprowadzić i pchał ją w stronę zajętego łóżka. W jej mniemaniu Ángel być może nie była dzieckiem ani nawet człowiekiem – wszystko temu bowiem zaprzeczało. Te jej pytania, sposób wysławiania się nieproporcjonalny do wieku, nieograniczone zaufanie, wykształtowane poglądy, deklaracje, a do tego to imię… I nagle zdała sobie sprawę, że Real Madrid ma białe stroje.
     Zastygła na chwilę. Z pochyloną głową obróciła koszulkę na drugą stronę – dopiero teraz dostrzegła napis w kolorze węgla na górnej części, gdzie zawsze znajduje się nazwisko piłkarza. Di María. No tak, mogła się tego domyślić. Przecież on też ma na imię Ángel.
- Tylko o nią dbaj – odezwała się wreszcie dziewczynka, która mimo braku sił uśmiechnęła się do niej, choć z delikatnych rysów jej twarzy można było wyczytać, że mówi śmiertelnie poważnie. Dopiero po kilku mrugnięciach pełnych niezrozumienia zorientowała się, że jej rozmówczyni mówi o koszulce. – Daję ci ją po to, bym mogła cię z góry odnaleźć w tłumie i się tobą opiekować. Co prawda mam lęk wysokości, ale jakoś sobie poradzę.
     Jak anioł stróż, pomyślała, choć nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Wzdrygnęła się na samo wyobrażenie, że mogłaby jej zaprzeczyć. Niemniej jednak żadne „nie mów tak” czy „wszystko będzie dobrze” nie wchodziło w grę. Miała coraz mniej wątpliwości co do swojej absurdalnej tezy.
- Jesteś tego pewna? – Lolita wbiła wzrok w nazwisko na plecach, nie przerywając głaskania śnieżnobiałego, gładkiego jak atłas kołnierza. Robiła tak zawsze, gdy prasowała koszulę Lionela zastanawiając się, kiedy wróci do domu. Jeszcze przez dłuższą chwilę zbierała odwagę na to, co chciała powiedzieć. Choć głos jej drżał, starała się go zignorować, co zapowiadało zawsze nieco dłuższą wypowiedź z jej strony. Nie mogła się powstrzymać od refleksji, choć bała się jej reakcji. Nie miała jednak zamiaru obwiniać się później o to, co nie miało miejsca. – Nie wiem jak ty, ale ja będąc w twoim wieku postanowiłam pewnego dnia, że chcę być pochowana w kompletnym stroju Barcelony. No wiesz, góra z moim nazwiskiem i numerem trzynaście, spodenki, getry, żółte korki, a pod pachą pozdzierana piłka zamiast różańca. Może to i głupie, ale do dziś nie zmieniłam swojego zdania poza tym, że chciałabym mieć na sobie koszulkę Argentyny z wynoszoną dziesiątką, w której śpię i która pachnie testosteronem. Wiesz dlaczego? Bo uważam, że człowiek powinien zabrać ze sobą cząstkę siebie, aby dać innym do zrozumienia, że był niezastąpiony i nikt inny nie mógł odegrać jego roli. Choć kocham ponad życie czerwone sukienki i mam ich w szafie ponad czterdzieści, nie chcę żadnej z nich na tą ostatnią podróż. Być może będę wyglądać jak szaleniec, ale to nim byłam przecież za życia. Choć już bez ciała, czułabym się jak w domu wiedząc, że leżę w czymś, co jest symbolem świata, jaki mnie otaczał. Tej argentyńskiej koszulki, która wraca do mnie przepocona po każdym meczu towarzyskim reprezentacji nie oddałabym nigdy za żadne skarby. Dlatego pytam, czy jesteś pewna swojego gestu.
- Myślałaś o śmierci? Ty? – Ángel wyglądała na zaskoczoną początkiem jej wypowiedzi, chociaż mięśnie twarzy nie były w stanie porządnie tego zademonstrować. – Nie miałaś przecież ku temu powodu.
- Wtedy przyszło mi to jedynie przez myśl, taki dziecięcy kaprys – wzruszyła ramionami. Wiedziała jednak, że jest słuchana. – Ale kiedy poznałam Lionela, takie rzeczy spędzały mi sen z powiek i stały się nieznośną rzeczywistością, z którą nie umiałam sobie poradzić. Nie jestem wysoka, więc takie problemy z reguły mnie przerastają. Wiesz, nie mogę ich udźwignąć, są za duże. Z jednej strony chciałabym żyć o jeden dzień krócej niż on, bym nigdy nie musiała żyć bez niego. Przez pewien czas egzystowałam w tej pseudofilozoficznej rutynie sądząc, że mój tok myślenia jest dobry, jednak z czasem pojawiła się również i druga strona medalu. Bo przecież gdybym żyła choćby o jeden dzień krócej, zrobiłabym mu niebywałe świństwo. Zraniłabym go, prościej mówiąc. A ja za mocno go kocham, być mieć odwagę go zranić. Nie chcę tego robić. Tak źle, i tak niedobrze.
     Ángel popatrzyła na nią spode łba, jakby zrozumiała najwyżej co trzecie słowo. Próbowała zmarszczyć czoło, lecz jej mięśnie miały zupełnie inne plany. Wyglądała jeszcze bardziej nieporadnie niż człowiek zagubiony wewnątrz własnej głowy. A Lolita widząc ją przyznała się przed samą sobą, że powiedziała o wiele za dużo.
- Nie wiem, po co to mówiłam – burknęła, zła na siebie, z poczuciem popełnienia ogromnego głupstwa. Jeszcze trochę i poczułaby wstyd. Jej wrodzone gadulstwo doprowadziło ją do zguby. – To było głupie. Przepraszam, nie powinnam była.
- Nie – dziewczynka pokręciła delikatnie głową, jednak przypływ sił okazał się być tylko złudzeniem. Opadła z powrotem na poduszki. – Słuchałabym cię godzinami, ale zaraz muszę iść.
     Lolita zmarszczyła brwi.
- Dokąd? – spytała, a na twarzy jej małej rozmówczyni pojawił się delikatny uśmiech. Miała wrażenie, że jest nawet lekko złośliwy. Drwiła z niej, że nie wie, o czym mówi.
- Do domu.
     Pięści Lolity zacisnęły się na trzymanej przez nią koszulce. Całkowicie zapomniała o upływającym czasie oraz problemach, jakie pozostawiła za swoimi plecami. Nie wiedziała, czy powinna zostać czy raczej sobie pójść. Z jednej strony nie miała tyle odwagi, by na nią dłużej patrzeć, z drugiej zaś nie chciała wyjść na niewychowaną i bezduszną istotę. Serce miała zaciśnięte w gardle, kiedy Ángel zamykała powoli swoje ciemne oczy.
- Chcę iść spać – oznajmiła cicho. – Chcę wrócić do domu.
     Kolana Lolity zesztywniały. Wiedziała już, że chcąc nie chcąc musi wyjść, co było po części odpowiedzią na postawione przez nią pytanie, jednak mózg odmawiał jakiejkolwiek współpracy z nogami. W jednej chwili nawiedziły ją refleksje na temat ulotności chwili, które szarpały jej duszę jak ptaki rozrywające szponami kawałki chleba. Zdała sobie również sprawę, że zadzwonił dzwonek na przerwę po lekcji, która się dla niej zakończyła, a gdy wróci do domu, musi jeszcze zrobić zadanie domowe i wyciągnąć należyte wnioski. A potem przyjdzie czas na sprawdzian z poznanego materiału, z którego nie miała od kogo pożyczyć notatek.
     Wciąż nie mogła się poruszyć, więc zaczęła zastanawiać się w ciszy nad istotą jej imienia w nadziei, że nikt nie wyrzuci jej z sali. Dlaczego dziewczynka, która tyle jej wyjaśniła ma na imię Ángel? Czy to może mieć coś wspólnego ze zjawiskami nadprzyrodzonymi? Czy naprawdę będzie ją widzieć z góry i pilnować, jeśli będzie postępować w zgodzie z własnym sumieniem? Pomyślała, że najlepszym sposobem, by się o tym przekonać będzie postawienie sobie podobnego pytania. Przypomniała jej się pewna rozmowa z Lionelem, bardzo dawno temu, kiedy jeszcze nie za dobrze się znali i spotykali jedynie w godzinach pracy, kiedy ta tonęła w kartach lekarskich wszystkich zawodników. Zapytał jej wtedy, skąd wzięło się to imię, które go poniekąd zafascynowało. Sama nigdy się nad tym nie zastanawiała ani nie pytała o to rodziców, więc nie potrafiła mu jakoś logicznie odpowiedzieć. Wiedziała jednak, że to odczucie za jakiś czas powróci do niej niczym rzucony bumerang. Faktycznie. Jakiś czas później, kiedy już znany był jej dotyk jego palców, zadała to samo pytanie jemu. „Leo, dlaczego mam takie, a nie inne imię?” „Lolita to kokieteryjna istota, mała dziewczynka o długich, czarnych rzęsach. Najładniejsza róża w ogrodzie, najgorętszy język ognia, zielona sukienka na ramiączkach”, usłyszała. I to była jej odpowiedź.
     Dopiero po kilku głębszych oddechach chwyciła trykot Galaktycznych, który automatycznie przycisnęła do piersi, po czym zmierzyła niespiesznie ku drzwiom. Nie wiedziała, co powiedzieć, więc postanowiła, że lepiej dla nich obu będzie, jeśli pozostanie w milczeniu. W drodze towarzyszyły jej wielkie, drukowane litery, które były zmaterializowanymi słowami Ángel. A „jesteś naprawdę śliczna” ugodziło ją w samą duszę jak najgorsza obelga.
     Odwróciła się jeszcze w progu, by spojrzeć na nią po raz ostatni. Wiedziała, że ze skrzydłami byłoby jej do twarzy.
- Dobranoc – rzuciła serdecznie, zamykając za sobą drzwi. Choć było dopiero południe, czuła, że zgiełk i noc ogarniają jej ciało.
     Po raz pierwszy nie chciało jej się płakać. W ogóle.

     Słońce nad Barceloną już dawno zaszło, jednak palmy rosnące przy drodze na podjazd kołysały się niespokojnie za sprawą wiatru. Jeśliby się porządnie wsłuchać, to można by dosłyszeć szum zdenerwowanego morza i huk fal uderzających o brzegi falochronu. Było kompletnie ciemno, lecz niebo usłane było gwiazdami, co sugerowało, że następnego dnia będzie bardzo ładna pogoda. Tylko Lolita stała boso w progu otwartych drzwi wejściowych, niewzruszona, obserwując ciemność i trzymając w dłoniach kubek z herbatą, która już dawno ostygła. Języki wiatru targały jej włosami i oczyszczały umysł. Nawet nie zorientowała się, że robi przeciąg w mieszkaniu. Zajęta była rozmyślaniem na temat trykotu, który leżał na komodzie przy wyjściu – powinna czuć dyskomfort, jednak jego zapach uspokajał ją bardziej niż zioła. Zupełnie, jakby ktoś rzeczywiście jej pilnował.
- W tym momencie powinienem się ciebie wyrzec – Lionel złapał ją delikatnie za łokieć, drocząc się z nią wyraźnie za pomocą zaczepki. Dziewczyna wzdrygnęła się w pierwszej chwili, nie spodziewając się jego wizyty na dole. Była przekonana, że siedzi w ogrodzie i pisze program naprawczy, który obiecał złożyć prezesowi klubu na biurku za maksymalnie dwa dni. Wypuściła powietrze z płuc, kręcąc głową z politowaniem i drobnym uśmieszkiem. Pozwoliła wyrwać sobie kubek z rąk i w ciszy obserwowała, jak Leo odkłada go na komodę i stawia tuż przy wazonie pełnym zasuszonych konwalii uważając, by nie rozlać herbaty na trykot. Gdy tylko zauważyła, że otwiera zachęcająco swoje ramiona, niemal natychmiast w nie runęła, opierając czoło na jego obojczyku. Oboje spojrzeli w niebo, na Wielki Wóz.
- Obiecuję, że już nigdy nie nakrzyczę na ciebie za zostawione na widoku skarpetki – oznajmiła ni z tego ni z owego, owijając ręce wokół jego tułowia. Wyprostowała się jak cięciwa łuku, czując na sobie jego wędrujące dłonie.
- Brzmi jak zachęta – zwrócił jej uwagę, unosząc brwi.
- Masz moje przyzwolenie.
     Choć opowiedziała mu o swojej rozmowie z Ángel, nie podzieliła się z nim swoimi refleksjami na temat jej słów. Bała się, że może nie potwierdzić jej spostrzeżeń lub kazać jej to wszystko zignorować, czego chciała za wszelką cenę uniknąć. Musiała mu jednak w drodze do domu wyjaśnić, czemu uciekła z sali i dlaczego wróciła po godzinie z koszulką Realu w dłoniach. Powiedziała mu również o tym, że źle czuła się w auli jako powietrze. Rozumiał ją doskonale i nie miał jej za złe, że na chwilę go opuściła ani też tego, że przytargała do domu coś, co ma naszyte logo Królewskich. Choć przyznał, że nie spodziewał się przygarnięcia pod swój dach czegokolwiek, co pochodzi z Santiago Bernabéu. Cieszyła się jednak, że napotkała ją na swojej drodze i za pomocą zdradzenia jej małego sekretu pozwoliła uwierzyć w anioły. Na samą myśl o tej drobnej tajemnicy uśmiechnęła się do siebie, a jej policzki zaczęły kipieć czerwienią i szczęściem. Od razu zrobiło jej się gorąco z radości. Dziewczynka miała rację mówiąc, że to najpiękniejsza rzecz pod słońcem. Szkoda tylko, że poczuła to dopiero teraz, kiedy nie miała nawet pewności, że jest jeszcze w tych czterech szpitalnych ścianach.
     Lolicie przez myśl niczym stado antylop przebiegły słowa rozmowy o ich wspólnym dniu, a w zasadzie niezbyt złożona, prosta wypowiedź. Pamiętała o wnioskach, do jakich wówczas doszła i o obawach, jakie ją ogarnęły. Uznała, że to dobry moment, by coś zmienić. Teraz albo nigdy.
- Weź jutro wolne – poprosiła cicho, bawiąc się suwakiem jego bluzy. Wpatrywała się w zarys męskich kości obojczykowych, a na lewej z nich dostrzegła drobną, lecz krwistoczerwoną malinkę. Uniosła wzrok, starając się wypaść nieco poważniej w jego oczach, choć nie umiała nie uśmiechnąć się na widok tego punkcika na zwykle bladej skórze. Rady Ángel, które siedziały jej w głowie były powodem, dla którego ogarnęła ją nagła potrzeba czułości. Ale Leo nie musiał o tym przecież wiedzieć. – A ja nie pojadę na uczelnię. Proszę, zostańmy w domu.
- I co będziemy robić? – prychnął. Nie wyglądał na zadowolonego tym pomysłem, ale na złego też nie. Dzień bez treningu był dla niego dniem straconym, jednak gotowy był na wysłuchanie jej ewentualnych argumentów.
- Wstaniemy w południe, będziemy wylegiwać się w łóżku bez patrzenia na zegarek, zjemy niezdrowe jedzenie, żeby nie tracić dnia na gotowanie, pójdziemy na spacer bez szalików, ty wrzucisz mnie do fontanny, pouciekamy trochę przed strażą miejską, a wieczorem obejrzymy film i pójdziemy spać bardzo późno, w dodatku bez umycia zębów. Nie będziemy się o nic martwić i mijać się w drzwiach – wyszeptała z nadzieją, że już nie będzie musiała powtarzać prośby. Prowizoryczny plan, który nawinął jej się na język miał być również odskocznią, by nie myśleć cały czas o Ángel. – Zaczniemy od zaraz. Cały czas robię za twojego anioła stróża, tym razem mógłbyś mnie wyręczyć.
     Lionel położył lewą dłoń na jej barku, za pomocą drugiej zaś uniósł spiczasty, bardziej dziewczęcy niż kobiecy podbródek ku swoim oczom. Jej tęczówki lśniły nie tylko pragnieniem, ale i również próbą zrozumienia pewnych wydarzeń. Nie musiała absolutnie niczego mówić: wystarczyło mu to, co z nich wyczytał. A czytać potrafił.
- Zgoda – odparł wesoło, a gdy zobaczył jej uśmiech, wiedział, że trafił w dziesiątkę. Choć czuł się nieco zagubiony w zmianach, jakie zaobserwował w jej toku myślenia, nie miał zamiaru zadawać jej żadnych pytań. Wystarczyło mu ciepło, które biło od ciała, do którego był przytulony. Wiedział, że na wyjaśnienie przyjdzie pora, a oni mają na to czas. Wystarczyło tylko trochę cierpliwości.
     Lolita spojrzała na księżyc, który wychynął zza chmur. Czuła, że jest obserwowana i pilnowana, jednak to nie Lionel był w to zaangażowany. Przymknęła oczy i kołysząc się w jego ramionach zastanawiała się, dlaczego wydarzenia minionego dnia zlepiły się w tą dziwną całość. Spojrzała mu przez ramię na leżący w spokoju trykot, dzięki czemu poczuła, że nawet gdyby wszyscy nagle zniknęli, za sprawą jego posiadania nadal nie byłaby sama. Miała wśród tych chmur swojego anioła stróża – tego była w stu procentach pewna.
- Hala Madrid – zanuciła dźwięcznie, łapiąc się kurczowo luźnej fałdy bluzy Leo. Uśmiechnęła się przy tym tak, że oświetliła mu twarz niczym płonąca świeca. Kiedy poczuła gorący oddech na czubku swojej głowy, miała ochotę wziąć go za rękę i uciec z nim na koniec świata. Albo przynajmniej na koniec Barcelony.
- Nie przyznaję się do ciebie – zachichotał, a ona poczuła jego wargi wśród swoich włosów.
     Ale Lolita miała rację. Nie miała wątpliwości ku temu, że anioły są za Realem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw coś po sobie.