wtorek, 25 grudnia 2012

Póki śmierć nas nie rozłączy

OPOWIADANIE 3

Hasła: słuszność obawy przed śmiercią, moc wyobraźni, tajemnice ludzkiego rozumu, cel człowieka jako podstawa jego egzystencji, nieuchronność pewnych zdarzeń i uczucie jako forma walki z nimi, ludzkie metody na sprzeciw moralny, rola strachu i tajemnicy w życiu, granice między rzeczywistością a wyobraźnią – lub właśnie ich brak jako przyczyna kłopotów


     Wiedziała, że nie powinna zakładać tych szpilek. Bo kto normalny zakłada takie buty wiedząc, że najbliższe dwie godziny spędzi stojąc w miejscu na trawie, gdzie ziemia jest miękka? Nie myślała jednak o zapadających się obcasach i swoich błędach, a o liściach zielonych drzew w Parc del Turó del Putget.
     Niczego tak bardzo na ten moment nie pragnęła jak spaceru przez Zona Universitária. W miejscu, gdzie aż roi się od ludzi potrącających się wzajemnie bez słowa przeprosin na dziurawym chodniku da się myśleć o rzeczach, które z jednej strony są istotne, z drugiej zaś nie mają żadnego znaczenia. Cóż więc zatem urzekającego w pędzących studentach z teczkami wypchanymi notatkami i zeszytami? W dodatku połowa z nich ma na nosie brzydkie nerdy w czarnych oprawkach. Co to u licha jest? To symbol celu. Każdy z nich chce osiągnąć coś innego, zachowując jednocześnie wolność. Nie zawsze da się to jednak ze sobą pogodzić. A człowiek potrzebuje wolności. Inaczej nie jest człowiekiem.
     Gabriela potrząsnęła głową, chybocąc się w progu szatni.
- Mówię do ciebie – krzyknęła do niej stojąca naprzeciw Lolita w kremowym płaszczu i podkręcanych lokówką włosach. Za jej plecami rozgrywał się kolejny mecz, który Barcelona powinna wygrać bez problemu. W praktyce jednak od sześćdziesięciu minut żaden z kibiców nie zobaczył ani jednej bramki. Dodatkowo obie stały w miejscu, w którym niewiele było widać. – O co ci w ogóle chodzi?
- To nic nie da – stwierdziła szatynka o krótkich włosach. – Ja się wypalam.
     Rozmówczyni spojrzała na nią niezrozumiale. Wsadziła ręce do kieszeni i wyprostowała nogi w kolanach. W eleganckim płaszczu, czarnych spodniach i jasnożółtych korkach z Adidasa wyglądała komicznie. Ale była w pracy.
- O czym ty do mnie w ogóle mówisz? – spytała cynicznie. Stały w tej części stadionu, z której widać tylko niewielki fragment boiska i trybun ulokowanych naprzeciwko. Żeby oglądać mecz, musiałyby wyjść z betonowego podestu w stóp zejścia do szatni i usiąść na ławkach rezerwowych. Żadna z nich nie miała jednak na to póki co ochoty.
- Nie ma dla mnie nadziei – szepnęła Gabriela, patrząc przez ramię na przesuwającego się nieustannie arbitra. Mecz rozgrywał się w oddali, na drugim planie. – Wszystko dlatego, że nie mam celu.
- Przecież ty ciągle coś osiągasz – zganiła ją wzrokiem. – Nietaktem z twojej strony jest narzekanie. Gadasz jak potłuczona.
- Nie mam już niczego do osiągnięcia. Spełnione marzenia nie dają już frajdy, bo zostały zrealizowane. Pogadałabym z tobą o tym, ale sama nie wiem, o co mi chodzi. I boję się śmierci, Lolito, jak niczego innego się boję. To wszystko przez czekoladę, nie mogę jeść tyle cukru.
     Mimo chaosu wypowiedzi Lolita zaczynała ją rozumieć. Zawiesiła się na chwilę w próżni zastanawiając się, czy i ona rzeczywiście nie ma już nic do osiągnięcia. Wiedziała, że dużo kobiet nazywa się „najszczęśliwszymi na świecie”, w szczególności matki swych „najpiękniejszych na świecie pociech”. Szukała jednak podstaw, by zganić je za to: nie może być miliard najszczęśliwszych naraz, to przecież takie logiczne! Co więc jest kryterium oceny w takiej sytuacji? Nie usprawiedliwiając się zaczęła rozpatrywać swoje prawdopodobieństwo przynależności do tego miana. W swojej wyliczance spełnionych pragnień nie doszła nawet do pozycji numer cztery: na boisku za jej plecami rozległ się gwizdek, co sygnalizowało, że jest potrzebna.
     Odwróciła gwałtownie głowę w tył: w jednym miejscu – konkretnie pod bramką – zaczęło robić się tłoczno, co oznaczało faul w polu karnym. Spojrzała raz jeszcze na Gabrielę jakby z grzeczności pytając, czy może odejść, a gdy uzyskała zgodę w postaci kiwnięcia z serdecznym, delikatnym uśmiechem, wykręciła się na pięcie i ruszyła biegiem po schodkach w stronę murawy. Skręciła jeszcze lekko w prawo po swoją torbę z artykułami pierwszej pomocy, po czym wystrzeliła jak z procy w kierunku zdarzenia. Dwaj pozostali lekarze byli już w połowie drogi do leżącego przy linii pola karnego piłkarza. Lolita nie była w stanie zobaczyć, kim on jest ani do jakiej drużyny przynależy z powodu otaczającego go tabunu kłócących się zawodników. Zewsząd dochodziły do niej uniesione dyskusje tysięcy ludzi zgromadzonych na trybunach. Przyspieszyła nieco, by dogonić sanitariuszy. Wyglądała rzeczywiście śmiesznie w takim zestawie ubrań, ale nie miała czasu teraz o tym myśleć. Gdy tylko nadmiernie gestykulujący Puyol ją dostrzegł, rozłożył ręce w bok i odsunął rzucających się na wszystkie strony piłkarzy, by mogła dostać się do wijącego się po trawie poszkodowanego.
- Przepraszam, przepraszam – rzuciła pospiesznie, przebijając się przez murek składający się z dwóch zawodników Milanu. Starsi koledzy z zespołu medycznego UEFA przyklękli po obu stronach głowy Gerarda Piqué, ona sama zaś odłożyła torbę na bok i usiadła na ziemi. Przechyliła głowę, by lepiej przyjrzeć się szerokiemu rozcięciu pod kolanem. Tymczasem za jej plecami w dalszym ciągu rozgrywała się dyskusja na temat słuszności rzutu karnego, który lada moment miał zostać podyktowany.
- Masz ranę w bardzo nienaturalnym miejscu – powiedziała, sięgając po coś do torby. – Dasz radę wstać?
- Nie mogę wyprostować nogi – stwierdził, sycząc z bólu przez zęby.
- A masz lekki przykurcz gdzieś w dole łydki?
     Gerard przytaknął jej tylko. To jednak w zupełności wystarczyło.
- Przerwałeś sobie włókno mięśnia – pospieszyła z wyjaśnieniami. – Przejedziesz się na noszach, bo na plecach cię targać nie będę – dodała. Uniosła swoje palce w górę i pstryknęła nimi, co było umownym znakiem dla siedzących przy Guardioli sanitariuszy, że potrzebna jest ich pomoc. – Ale ranę opatrzę ci tutaj, muszę zrobić to szybko.
     Bez słowa chwyciła jego łydkę i zaraz po uniesieniu rannej nogi w górę oparła ją o swoje ramię, by móc lepiej zobaczyć rozcięcie. Oceniła, że stan nogi Piqué nie jest nie wiadomo jak poważny, niemniej jednak potrzebuje on natychmiastowej interwencji. Dotknąwszy opuszkami palców brzegów rany stwierdziła, że pulsuje ona nienaturalnie, co wskazywało, że od tętnicy dzieliło go naprawdę niewiele. W dodatku była niewyobrażalnie ciepła, wręcz gorąca. Miała nadzieję, że przynajmniej Shakira jej za to dotykanie nie zabije.
     Sięgnęła do torby po spray przyspieszający krzepnięcie krwi i gazę, o którą zaczepiło się kilka nitek do szwów. Kątem oka widziała, że dwójka sanitariuszy z noszami jest już przy nich i rozmawia z tymi, z którymi tu przybiegła, jednakże ci nie mogli przewieźć go ani nawet poruszyć, póki ta nie skończy tamować krwawienia. W tym momencie to ona była najistotniejszym sędzią na boisku, nie zaś arbiter, który zajęty był wlepianiem kolejnej żółtej kartki za zbędne i zbyt dosadne dyskusje. Leo stał pochylony kilka kroków za nią z rękoma podpartymi o kolana i rozmawiał z Puyolem o czymś, nie spuszczając swojego wzroku z opatrywanego kolegi. Wyglądał na zmęczonego nie tyle fizycznie, co psychicznie.
- Zabierz go na bok i zszywaj mu tą nogę gdzie indziej – usłyszała nagle tuż nad swoim uchem. – Potrzebujemy boiska.
- Z punktu widzenia medycznego najpierw muszę doprowadzić go do stanu, w którym przeniesienie go na brzeg murawy nie będzie wiązało się z ryzykiem zerwania kolejnych włókien – rzuciła, odwracając głowę. Dziwiła się, że ciemnoskóry zawodnik Milanu może mieć do niej jakiekolwiek pretensje, jakby to była jej wina. – Idź sobie.
- W kuchni też tak się guzdrzesz? – spytał ironicznie Boateng, patrząc jej w oczy. Jeszcze nie wiedział, z kim zadziera. Z drugiej strony nie był złośliwym człowiekiem: to sytuacja meczowa szargała mu nerwy i w pewnej części Lolita go rozumiała. Nie usprawiedliwiała go jednak pod żadnym kątem.
- Nie denerwuj mnie – zmrużyła oczy jak zawsze, kiedy jest zła lub popędzana. Wymachiwała mu przy tym sprayem przed oczami. Noga Piqué wbijała jej się już w bark, co było znakiem, że powinna się pospieszyć. – Bo pogadam z Puyolem, prosząc go o mały, acz bolesny faul. Nie zapominaj, że jeśli i tobie coś się stanie, to ja udzielam ci pomocy – dodała.
- Szantaż? – spytał cynicznie. Nic więcej jednak nie zdążył dopowiedzieć ani niczym jej pogrozić: Lolita psiknęła w niego lodem niczym w natrętnego komara, odstraszając go tym samym i zmuszając do mimowolnej kapitulacji. Chcąc czy nie chcąc odszedł na bok, pozwalając jej na dalsze wykonywanie swoich obowiązków już bez słowa. Przynajmniej tak jej się wydawało.
     Niespodziewanie poczuła wilgoć na swoim karku. Zaczęło padać, ale to nie był deszcz. Krople deszczu czuć bowiem w konkretnych punktach, a mgła rozchodzi się po skórze stopniowo, by przy parowaniu przeszyć dreszczem wzdłuż kręgosłupa.
- Wiem, czego się boisz – usłyszała znów ten sam, ostry i pewny siebie głos. Boateng uśmiechał się tak, jakby był w posiadaniu informacji, której ujawnienie mogłoby być dla niej nie tyle negatywne, co tragiczne w skutkach. Przez chwilę poczuła się, jakby to od niego wszystko zależało, choć przeszukawszy każde zagłębienie swojej pamięci nie znalazła niczego, czego mogłaby się obawiać. Nie miała przecież nic do ukrycia.
- Czego ty ode mnie chcesz? – spytała, starając się zachować pozorną siłę. Czuła się jak Józef K.: bohater PROCESU Franza Kafki, który przez cały utwór nie wiedział, za co został aresztowany, a na końcu książki zostaje zabity nie poznawszy prawdy. Lolita poprawiła nogę Piqué, która wciąż podpierana była w górze przez jej bark. Na szczęście sam poszkodowany i osoby znajdujące się wokół były zbyt zajęte wszelkimi dyskusjami, by ją usłyszeć.
- Boisz się śmierci – szepnął z uśmiechem węża.
     Sędzia wlepiał właśnie żółtą kartkę Ibrahimović’owi za kłótnie gdzieś w oddali, co niczym tsunami pociągnęło za sobą kolejne protesty zawodników Milanu. Wśród morza białych strojów i w głównej mierze fioletowych butów zaplątało się również paru graczy w granatowo-bordowe, pionowe paski. Guardiola stał przy linii boiska z rękoma na twarzy, czując płynącą w żyłach niemoc w tej całej sprawie. Widać było, że ma czegoś dosyć, ale sam nie był w stanie określić, co go tak przerasta. Valdés leżał pod bramką, czekając jakby na wyrok, a Piqué odpowiadał krótko na pytania pomocników medycznych klęczących wciąż przy jego głowie. Nawet Lionel rozmawiając z Puyolem był tak pochłonięty wyjaśnieniami, że nie zauważył, iż Lolita upuściła na ziemię swój spray. Deszcz padał coraz mocniej jakby na zwiastun czegoś, co miało się dopiero stać. Wielkie wydarzenie piłkarskie rozgrywało się teraz gdzieś w tle, zawieszone w przestrzeni jak mało istotny, pustynny krajobraz lub nic nie znaczący, beznadziejny obrazek pięciolatka w kącie ogromnego pokoju. Poczuła się jak zamknięta w centrum próżni, w dodatku całkiem naga i pozbawiona jakichkolwiek prawd, racji czy tożsamości. Każdy mógł patrzeć na nią w tym stanie, a myśl ta wpędzała ją w jeszcze większe przerażenie. Obdarta z wszelkiego pancerza jak z ubrań czuła wytykające ją palce, które istniały tylko w jej głowie. Zapomniała, że miała zszywać Gerardowi nogę.
     Taka była prawda. Wielokrotnie powtarzała, że niczego się nie boi – ani życia, ani utraty bliskich, ani potworów wychodzących o północy spod łóżka. Tymczasem zdała sobie sprawę, że nigdy nie mówiła im całej prawdy. Kłamała. Kłamała jak pies. Była wręcz przerażona wizją swojej własnej śmierci, którą z nikim nie umiała się podzielić. Bała się, że odejdzie w momencie rozkwitu, nienasycona własnymi sukcesami, chwilami spędzonymi z męskim gronem przyjaciół i z Gabrielą, widokiem z okna sypialni, rozmowami z przypadkowymi ludźmi, pracą oraz słodkimi słowami Lionela, których tak bardzo lubiła słuchać. Co, jeśli w Barcelonie znalazłby się fragment bruku, po którym by nie stąpała? Poza tym jak mogłaby zostawić Leo tak bez pożegnania i słowa wyjaśnienia z tak błahego powodu, jakim jest własna śmierć? To nie byłoby dla niej żadne usprawiedliwienie. Miałby pretensje, na które nie mogłaby odpowiedzieć. To gniotło jej psychikę jak w jakimś maglu.
     Wyłączyła się całkowicie. Jej uszy nie rejestrowały już żadnych dźwięków, nic jej nie obchodziło. Wszystko od tej pory działo się jak na filmie akcji w zwolnionym tempie w momencie, kiedy reżyser siedzi w głowie głównego bohatera. Lolita drżącymi rękoma przygładziła brzeg kremowego płaszcza, który i tak był już mokry od wody. Zaczesała pokręcone włosy za uszy i wstała zapomniawszy, że ma na ramieniu łydkę Gerarda. Jego noga upadła bezwładnie i znienacka na murawę, co wywołało u niego ból nie do opisania. Wrzasnął odruchowo, łapiąc się za głowę. Jego krzyk nie obchodził jednak ani tłumu na trybunach, który żył własnym życiem i nie miał zresztą prawa czegokolwiek usłyszeć z powodu odległości, ani Lolity, która nie wiadomo dlaczego znalazła się w połowie drogi do szatni. Zdezorientowani sanitariusze nie wiedzieli, czy już skończyła i czy mogą podnieść faulowanego na nosze, gdyż ich pytania do niej nie docierały. Zamknięta we własnej skorupie przyspieszyła kroku, mijając kolejno zaniepokojonych jej zachowaniem ludzi. Pep, zaraz potem siedzący obok w pierwszym rzędzie ławek rezerwowych Xavi, Fábregas i pozostali z drugiego składu. Tylko stojąca w przejściu Gabriela wyglądała na taką, która wiedziała, o co jej chodzi. Towarzyszył jej również szyderczy uśmiech Boatenga, który rozbroił ją jak tykającą bombę. Jak uśpiony wulkan.
     Zbiegła do szatni wiedząc, że skorzysta z tylnego wyjścia w obawie, iż ktoś będzie ją gonił.

     Park de la Ciutadella jest jednym z najpiękniejszych miejsc w Barcelonie, stanowiącym płuco śródmieścia. Wspominając, iż znajduje się w nim ZOO, siedziba parlamentu i modernistyczne zabytki można się domyślić, że kręci się tu wielu ludzi. Popularność tego miejsca wynika z atrakcji, jakie oferowane są przez skupiska zieleni, sztuczne jeziorka i fontanny. Każdy znalazłby coś dla siebie, bez względu na charakter. Spokojni mogą zaszyć się z książką między drzewami, energiczni zaś biegać, szaleć, pływać kajakami i robić sobie dziwne zdjęcia na tle atrapy mamuta. Magia jednak pojawiała się tu wraz z zachodem słońca. Najpiękniej było tu bowiem w nocy, podczas burzy lub deszczu.
     W samym centrum parku stała biała ławka, z której w dzień widać rozbudowaną fontannę z mnóstwem żebrzących o bułkę kaczek i łabędzi, w nocy zaś kompletnie nic prócz wiązek światła oddalonej o osiemnaście kroków ulicznej latarni. Nikt raczej tamtędy nocą nie chodził, choć w ciągu dnia tabuny ojców, matek i dzieci wybierały się tam na spacer. Czasami napatoczył się przypadkiem jakiś drobny pijaczyna czy szalona para turystów Korei, ale to byłoby na tyle. Najmniejszy szelest w godzinach nocnych stawał się podejrzany i przyprawiał o mały zawał każdego, kto znalazł się tam bez powodu. Nie tyczyło się to tylko tych, których przyjście tam było w stu procentach zaplanowane oraz tych, którym już wszystko było obojętne.
     Lolita trzęsła się z zimna jak osika, mokra od deszczu, który już nie padał, a lał pionowo mocnym strumieniem. Dziewczyna siedziała sztywno z plecami przyklejonymi do oparcia ławki po turecku. Nie wyglądała, jakby zbłądziła. Uniosła twarz w górę pozwalając, by olbrzymie krople uderzały w jej policzki i powieki pod nowym kątem, jakby to miało cokolwiek zmienić. Lubiła deszcz z jednego, konkretnego względu – orzeźwiał ją sprawiając, że mogła trzeźwo myśleć. I przy okazji mieszał się ze łzami.
     Przejechała sobie dłonią po twarzy. Czuła wstyd – nie dlatego, że uciekła z miejsca pracy przy setkach kamer i aparatów, nie wypowiadając przy tym ani jednego słowa, a przez tajemnicę, którą rozwiązał ktoś, kto jej zupełnie nie zna. A może wszyscy już wiedzą? Cała ta sytuacja wydawała jej się równie prawdopodobna co znalezienie dwucentówki w puszce z ananasem, w dodatku bez otwierania. Czerwona od płaczu rzuciła okiem na swoje adidasy, które pod wpływem wody uległy lekkiemu skurczeniu. Jej postać oświetlała tylko jedna, padająca z oddali biała wiązka. Samotność uderzała ją wraz z deszczem ze wszystkich stron jak kogoś zupełnie anonimowego, kogo obrót Ziemi wokół własnej osi w ogóle nie obchodzi. Nie wiedziała, co ma dalej robić, więc rozpłakała się na nowo.
     Niespodziewanie z oddali dobiegł do niej dźwięk ciężko stawianych w głębokich kałużach kroków. Nie mogła się tak nikomu pokazać – zakryła twarz dłońmi, postawiwszy wcześniej kołnierzyk płaszcza na sztorc. Przemoczona do suchej nitki wydawała się sobie samej cięższa i jednocześnie nieobecna. Bo jak można być i nie być w tym samym czasie, w dodatku czując na sobie deszcz i słysząc nad uchem własne imię?
- Na miłość Boską! – zakonotowała w chwili, w której ramiona Lionela omal jej nie zmiażdżyły. – Mi Lolita tonta!
- Odejdź – poprosiła smętnie, nie znajdując w sobie wewnętrznej energii na wykonanie jakiegokolwiek fizycznego protestu przeciwko czułościom. Nie pokazała po sobie nawet zdziwienia faktem, że ją tutaj znalazł. – Nie chcę, żebyś na mnie teraz patrzył.
- Eres hermosa.
- Mam czerwone oczy i z nosa lecą mi smarki – dodała, patrząc na niego spod brwi.
- No importante.
     Znów poczuła w sercu tę igłę zawodu. Tym razem nie dlatego, że okłamała pół świata, a z powodu zaprowadzenia go w to miejsce bez użycia słów. W dodatku nie zadawał pytań: po prostu przytulał ją do siebie w deszczu. Jak można tak zwyczajnie kogoś tulić i nie pytać nawet o powody takiego zajścia? Żałowała, choć z drugiej strony miło było usłyszeć, że jest piękna mimo tego, iż wyglądała jak mokra surykatka, która zwiała z ZOO po drugiej stronie parku.
- Jak mecz? – spytała cicho, opierając głowę o jego klatkę piersiową. Chciała, by ta rozmowa choć z pozoru zaczęła się niewinnie.
- Był ten karny – odparł nie wierząc, że może być w jego ramionach taka malutka. – Gdybym mógł cofnąć czas, pozwoliłbym strzelić go komuś innemu. Nie trafiłem.
     Oddech Lolity nagle osłabł.
- To moja wina – stwierdziła ze skruchą i wstydem, który nakazał jej ponownie zakryć twarz. – Wszystko przez to, że boję się śmierci.
- Każdy się czegoś boi. Ja chociażby boję się piekarników. Uraz z dzieciństwa, sama wiesz.
- Bądź chodź trochę poważny! – podniosła głos, niemal natychmiast tego żałując. Deszcz nieznacznie osłabł, padał jednak dalej i chyba nie miał zamiaru się skończyć. – Wszystkim mówiłam, że niczego się nie boję. A tymczasem boję się, że umrę nie w porę.
- Wiesz, że na to nie pozwolę.
- Ty nie masz tu nic do gadania.
- Serio, jesteś tego pewna? – spytał z nutą lekkiego przekomarzania. – To słuchaj.
     Lionel położył swoją dłoń na jej policzku, by przysunąć jej głowę w górę swojej piersi. Na moment wstrzymał oddech, nie odrywając jednak wzroku z jej trzepoczących na wszystkie strony rzęs. Z uwagą wsłuchiwała się w dźwięk, który zagłuszał nawet ulewę i szum drzew ponad nimi. Brakowało tylko dźwięków wyimaginowanego fortepianu.
- Serce – stwierdziła. – Bije.
- Nie obawiaj się więc, że twoje przestanie, bo dam ci swoje.
- Ale śmierci nie oszukasz, wiesz? Pokapuje się, że to nie moje.
- Ostatnio wyniosłem ze Starbucksa trzy torebki cukru trzcinowego, a zapłaciłem za dwie. Oszukałem kasjera, to i Boga mi się uda.
     Mimo tak pięknych słów Lolita nie czuła się do końca przekonana. Wiedziała, że rzeczywistość nie ma nic wspólnego z romantycznością, jakiej chciał użyć ktoś, kto robił to na co dzień. Jej strach o własne jutro wciąż rósł: bała się nie tylko tego, że będzie bolało, ale i również tego, że i jego zaboli. Wypije za mało kaw, zje za mało ciastek z kokosem, obejrzy za mało meczy, przepłacze za mało filmów, obudzi się o parę razy za mało, za mało razy przyzna się do błędu i niczego nie wyjaśni, zanim zamknie oczy.
     Deszcz już tylko mżył, przez co optycznie możliwe stało się odróżnienie jej łez od kropel kwaśniej wody. Jakieś pojedyncze, nieistotne wspomnienia zajęły jej głowę, przez co na jej policzku znów pojawiła się słona smuga. Ale Leo nie pozwolił już jej na nowo się rozpłakać: pierwszą łzę zauważył, drugą złapał, a trzecią zatrzymał.
- Mam coś dla ciebie – powiedział ni stąd ni zowąd, uśmiechając się do swojej małej dziewczynki. – To będzie z mojej strony obietnica, dobrze?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi – Lolita zmarszczyła czoło, przyglądając mu się badawczo.
- Chodź ze mną – poprosił, podając jej rękę. – Nie chcę, żebyś kiedykolwiek ponownie płakała z tego powodu. Udowodnię ci, że moja kobieta nie boi się zupełnie niczego. Idziesz na taki układ?
- To nie może dziać się naprawdę – powiedziała do siebie pod nosem, wstając z ławki i odchodząc z nim w milczeniu. Nie puściła jego dłoni nawet w momencie, gdy poślizgnęła się na mokrej płycie chodnikowej.

     Lolita nigdy wcześniej nie znajdowała się w jakiej ciemności. Nawet wówczas, gdy zamknie się oczy jest o wiele jaśniej: przynajmniej tak sobie wmówiła. Gdyby nie fakt, że Lionel wciąż trzyma jej dłoń i prowadzi przez mrok jak pies-przewodnik, już dawno uderzyłaby w jakiś regał czy szafkę. Zdziwiona była faktem, że ten otwiera już piętnaste drzwi za pomocą innego kodu. Nigdy nie przypuszczałaby, że ma taką pamięć.
- Przepraszam, że tyle to trwa, ale stadion jest strzeżony lepiej niż amerykańska królowa.
- Angielska – poprawiła go. – W Ameryce nie ma królowej.
- Nieważne – wiedziała, że machnął ręką, choć nie mogła tego zobaczyć. – O, a tu jest skrzynka z kablami od zasilania. Muszę wyłączyć wszystkie kamery. Nie chcemy przecież, by nas zarejestrowały.
- Dlaczego włamujemy się na Camp Nou? – spytała w końcu. Wiele rzeczy, które wydarzyły się w ciągu ostatnich kilkuset minut nie należało do tych, które od razu da się wyjaśnić. – I gdzie są stróże?
- Ciii – szepnął, wyrywając z drobnych gniazdek całe zwoje kabli i kabelków. Przez krótką chwilę bezkresną ciemność rozjaśniły fruwające iskry: wszystko przez to, że zamiast przytrzymać drugą dłonią podstawę gniazdek i wyciągać je po kolei, Lionel wyciągnął je wszystkie naraz, nie puszczając ręki zdezorientowanej dziewczyny ani na chwilę.
     Lolita zbyt dobrze go znała: po samej fakturze skóry dłoni wiedziała, że się uśmiecha. Kiedy był zadowolony, jego palce nigdy nie drżały.
- Zostawię tylko ten na samej górze – wyjaśnił, choć i tak niczego w normalny sposób nie dało się wytłumaczyć. W szczególności jego zachowania. – Ten jest od głośników na stadionie.
- Lionel?
- Wyjdź na boisko, zaraz do ciebie przyjdę.
     Dziewczyna zrobiła niepewnie pół kroku w bok, patrząc w tym czasie w kierunku, w którym powinien znajdować się Leo. Było jednak tak ciemno, że jakiekolwiek próby dojrzenia go w tej ciemności stały się zwyczajnie bezsensowne. Nacisnęła niepewnie klamkę bocznych drzwi, które w ciągu dnia prowadziły na murawę od drugiej strony. Takie tajne przejście, o którym wiedzieli tylko wybrani. Lub ci, którzy potrafią podsłuchiwać.
     Lolita weszła na trawnik Camp Nou. Tu było o wiele jaśniej: źródłem światła był bowiem srebrnawy księżyc, który tej nocy prezentował się w całej swojej pełni. Sama dziewczyna uważała, że ten w nowiu jest o wiele bardziej tajemniczy, ale nie zamierzała o tym teraz myśleć. Ruszyła wolnym krokiem w stronę środka boiska, idąc po białej linii jak po linie nad przepaścią. Puste trybuny wydawały jej się być co najmniej nawiedzone biorąc pod uwagę, że podczas meczy są one wypełnione po brzegi i wyglądają jak miska, z której zaraz wyleje się woda – w tym przypadku kibice z kolorowymi szalikami i mocnymi gardłami. Cisza mówiła tu więcej niż słowa.
     Wciąż wyglądała jak mokra kura, w dodatku znowuż zaczęło padać. Wraz z deszczem jednak pojawiła się muzyka – z głośników, z których normalnie płynęły nuty HIMNO DEL BARCA niespodziewanie wyłoniły się dźwięki gitary, której z pewnością tu nie było. Lolita rozejrzała się dookoła siebie z niepokojem, czując na skórze pleców ostry dreszcz. Nic jednak podejrzanego prócz zmierzającego w jej stronę Lionela nie zobaczyła.
- Jestem – oznajmił, uśmiechając się najserdeczniej i zatrzymując tuż przed nią.
- Co ty znowu wymyśliłeś? – spytała ze zmarszczonym czołem i naciągniętym w bok policzkiem.
- Nie pamiętasz tej piosenki? – spytał, zmieniając temat. W głośnikach ktoś zaczął gwizdać w określonym rytmie.
- Oczywiście, że pamiętam – odparła nieco pewniej. Położyła opuszki palców na wyciągniętych dłoniach Leo, zaczynając się uśmiechać. – Próbowałeś mi ją kiedyś zaśpiewać. Trochę ci nie wyszło.
- Nieprawda, klaskano mi – sprzeciwił się, przyciągając ją do siebie.
- Dlatego, że skończyłeś.
     Lolita przytuliła się do jego torsu, trzymając kurczowo brzegi jego szarego, przemokniętego swetra. Słysząc kolejne dźwięki melodii jednej ze swoich ulubionych piosenek i ruszając wolno biodrami próbowała poukładać sobie w głowie wszystko to, co było do poukładania. Powoli zaczęła zdawać sobie sprawę, że cały ciąg zdarzeń mający miejsce podczas meczu Ligi Mistrzów był nie tyle dziwny, co niemożliwy. Przecież ona nigdy w życiu by się tak nie zachowała. Pomyślała przez chwilę, że jest na straconej pozycji i lada chwila ktoś każe jej odpowiedzieć za to, do czego się przyczyniła. Przypomniała sobie jednak, że mężczyzna, którego kocha, włamał się dla niej na najpiękniejszy stadion świata po to, by zatańczyć do najsmutniejszej piosenki Guns’ów na samym jego środku, w dodatku podczas deszczu i udowodnić jej tym samym, że wcale nie boi się żadnej śmierci. To było piękne.
     W momencie, gdy Axl śpiewał, że „all we need is just a little patience”, Leo zatrzymał się nagle w połowie kroku, zastygając tym samym jak kamienny posąg. Spojrzał na nią z góry wzrokiem nie tyle groźnym, co nieobecnym. Wciąż trzymał ją w ramionach, niemniej jednak przestał słuchać muzyki. Lolita patrzyła mu się w oczy, które były czarne jak węgiel. Uwielbiała je – ale nie tym razem.
- Lionel? – szepnęła niezdecydowanie. – Co się stało?
     Muzyka umilkła, księżyc zniknął, zniknął i Leo. A wszystkie światła się zapaliły, oślepiając ją tym samym jak noże wbite w sam środek oczodołów.
- Halo?

- Halo, wszystko okej?
     Lolita jeszcze przez dobrą chwilę siedziała w bezruchu na murawie boiska, nim wreszcie potrząsnęła głową. Deszcz uderzał o jej włosy, a Boateng nadal patrzył jej w oczy nie wiedząc, czy sama nie potrzebuje pomocy.
- Słucham? – spytała cicho i niepewnie. Nie wiedziała, o co chodzi.
- Zapytałem tylko, ile jeszcze zajmie ci pierwsza pomoc.
     Dziewczyna jeszcze raz potrząsnęła głową, po czym rozejrzała się wokół własnej osi. Siedziała z dziwnie wygiętymi nogami, trzymając wciąż na swoim barku łydkę zdezorientowanego Gerarda, który przestał się turlać i spojrzał na nią z dołu jak na ducha. Pozostali sanitariusze również patrzyli na nią przestraszeni, podobnie jak oddalony o kilkanaście kroków główny arbiter z grupą zawodników, którzy nagle przestali się kłócić. W około niej zapanowała dziwna cisza, trybuny jakby się wyłączyły. Lionel przestał dyskutować z Puyolem i Valdésem – cała trójka wyprostowała się i oparłszy dłonie o biodra zmrużyli oczy zastanawiając się, co też mogło się stać. Boateng kucnął przy niej nie mając pewności, czy ta aby na pewno dobrze się czuje.
     Lolita nagle wszystko zrozumiała. Nie ruszyła się stąd nawet na chwilę: nigdy nie rozmawiała z Gabrielą w teatralny sposób o teatralnych rzeczach, nie wybiegła z meczu, nie siedziała w Park de la Ciutadella w środku monsunu ani nie tańczyła na Camp Nou po wcześniejszym włamaniu się na stadion, a Boateng nie ma nawet zielonego pojęcia o tym, czy ma w domu garnek z nierdzewnej stali, a co dopiero o jakiś życiowych obawach. W sumie to nawet nigdy nie bała się śmierci – nie kłamała mówiąc, że niczego się nie boi. Żadna z tych sytuacji najzwyczajniej w świecie nie miała miejsca. Wszystkie wydarzenia rozegrały się tylko i wyłącznie w jej głowie, nie mając swojego zaczepienia na osi czasu. Obiecała sobie, że to koniec z thrillerami psychologicznymi i popcornem zapijanym kawą o trzeciej nad ranem.
- Wszystko okej – odparła wreszcie, oddychając pełną piersią. Miała ochotę zaśmiać się z powodu swojej bujnej wyobraźni. Kamień spadł jej z serca. Uśmiechnęła się tylko do Boatenga, który wcale nie był taki niemiły i bezczelny. – Dzięki za troskę, ale wracam do pracy.
     Nie miała już w sumie wiele do roboty. Uniosła nogę Piqué i oparłszy ją tym razem na swoim wyprostowanym kolanie wzięła się za jej osuszanie. Wystarczyło trochę spirytusu salicylowego, spray przyspieszający krzepnięcie krwi, kilka gaz i strumień sztucznego lodu naokoło rozcięcia. Po niecałej minucie wstała prosząc sanitariuszy, by położyli go na noszach, otrzepała kremowy płaszcz z resztek trawy, po czym chwyciła swoją torbę i odszukała wzrokiem Lionela, który nawiasem mówiąc właśnie do niej podchodził.
- Szybko się zagoi – wyjaśniła, nim zdążył stanąć obok niej. – Góra dwa tygodnie, jeśli nie pękło żadne inne włókno pod kolanem. Po meczu zabiorę go na prześwietlenie.
- Czarno to widzę – westchnął, przecierając oczy dłonią. – Nadal remisujemy, a to źle wróży. Czas ucieka.
- Nie zapominaj, że kiedy pada, Barcelona staje się dwa razy silniejsza – przypomniała mu, uśmiechając się promieniście. – Poza tym sędzia doliczy trochę więcej minut niż zwykle przez akcję z Piqué, bo nie dało się przenieść jej tak szybko na bok.
- Sędzia już podyktował karnego – westchnął. – Idę.
     Niespodziewanie przed oczami Lolity pojawił się obraz, który przecież nigdy nie istniał: Leo ze smutkiem w oczach, przytulający ją w parku i oznajmiający, że gdyby mógł cofnąć czas, oddałby karnego do wykonania komuś innemu, bo sam nie był w stanie go tym razem strzelić. Co prawda nic go na ten moment nie miało prawa rozkojarzyć, ale dziewczyna była pewna, że nie po to przeżywała wizje nie z tej ziemi, by teraz tak po prostu zejść z boiska na kawę. Na szczęście zdążyła złapać go za łokieć, kiedy się od niej odwracał.
- Nie strzelaj tego karnego – poprosiła. – Niech Alves to zrobi.
- Dlaczego akurat Alves? – spytał, zdziwiony jak nigdy dotąd. – Nie jestem pewien, czy da radę pokonać Abbiati’ego. Równie dobrze mógłbym poprosić o to Váldesa.
- Błagam cię Lionel, zrób to dla mnie – jej ton przybrał błagalną barwę, co jeszcze bardziej zaskoczyło niskiego faceta z dziesiątką na plecach. – Wyjaśnię ci potem, ale proszę cię, pozwól Alvesowi strzelić.
- No nie wiem, Lolito…
- To musi być pięć minut Daniela, nie twoje. Proszę.
- Pep mnie zabije – jęknął, wyrywając swój łokieć z jej dłoni i podążając ku pozostałym piłkarzom, którzy czekali na niego i na dalszy rozwój wydarzeń.
     Lolita czmychnęła szybko na bok poza białą linię. Nie uczestniczyła już w życiu piłkarskim, musiała jednak oczekiwać na to, co nieuniknione. Stanęła mniej więcej na odcinku bramkarza, tuż obok wpatrzonej w nierozwiniętą akcję Gabrieli, która stała przy niej w rozkroku i z założonymi rękami. Wśród czarnych włosów nie wiadomo skąd pojawiła się fioletowa bandana z drobnym, białym wzorkiem. Wyglądała na zdziwioną faktem, iż w tym właśnie momencie Messi rozmawia z Danim, zakrywając przy tym usta jakby w obawie, by nikt nie dowiedział się o tym, co ten ma mu do przekazania. Wytrzeszczyła oczy, kiedy Leo odszedł w tył, a Daniel został sam na sam z bramkarzem, mając przed sobą piłkę i minę podobną do maturzysty, który przez pomyłkę otrzymał arkusz z rozszerzonej fizyki.
- Nie wierzę, że to zrobiłaś – powiedziała Gabriela, nawet nie patrząc jej w oczy. Lolita uśmiechnęła się, po czym skrzyżowała ręce na piersi.
- Ty lepiej patrz.
     Daniel wziął głęboki wdech, jak ognia unikając wzroku nie tyle zdezorientowanego, co przerażonego Pepa. Wolał nie myśleć, co ten zrobi mu po meczu. Na myśl przychodziły mu najróżniejsze tortury stosowane od pokoleń i w średniowieczu, a nawet w starożytności, jeśliby wziąć pod uwagę wyrywanie zębów i wbijanie noży do uszu. Zacisnął pięści i rozbiegł się nieznacznie zapominając o tym, jak się nazywa. Kopnął piłkę, podkręcając ją lekko na lewo.
     Trybuny wstały, krzycząc donośnie i gardłowo. Z krzesełek stadionu uniosła się olbrzymia fala głów w kolorach Katalonii, która wylała się niczym woda z meniskiem ze szklanki. Chorągiewki poszły w ruch, a Daniel biegał jak potłuczony w okolicach pola karnego, robiąc piruety i fikołki. Pep odetchnął na boku z ulgą, podobnie jak i pozostała, nie grająca część składu. Tylko dziewczyny nie skakały: stały sztywno na swoich miejscach i uśmiechały się dumnie jak pawie.
- Powiedzieć mu, że będzie miał bliźniaki? – spytała Gabriela, wyraźnie obserwując potrójnego tulupa, którego Dani właśnie wykonał w powietrzu.
- Szykujmy się na pierwsze strony gazet, Gabrielo – odparła z lekko chytrym uśmieszkiem Lolita, której oczy świeciły się jak kardamonowe świeczki. Obserwowała z uwagą, jak partner jej przyjaciółki w przypływie radości wskakuje Lionelowi na plecy. Oboje zaczęli tarmosić się ze szczęścia, ignorując zawiedzione miny zawodników Milanu. Już nie padało.
     Zarówno Daniel, jak i Lionel spojrzeli na bok boiska w miejsce, w którym obok siebie stała czarnowłosa Gabriela i dużo jaśniejsza Lolita. Obie w tym samym momencie położyły swoje dłonie na brzuchach, uśmiechając się do nich bardziej kobieco niż zwykle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw coś po sobie.