wtorek, 25 grudnia 2012

Sukienka w kwiatki

OPOWIADANIE 7

Hasła: najsilniejsze zmysły czucia to te, które nie czują, cisza potrafi zgubić, akceptacji można dokonać tylko poprzez miłość, wyrzec się mogą tylko najsilniejsi, życie należy cenić bez względu na wszystko lub cokolwiek, we dwoje łatwiej, „przyjaciele zawsze spoko”, grobne gesty są najpiękniejsze, to nie oczami powinniśmy patrzeć


     Camp Nou w czasie przerwy meczu jest dziwne. To najdziwniejsze dziesięć minut, w jakich może utkwić człowiek. Mimo morza rozmawiających i obecnych na stadionie głów czekających na dalszy ciąg meczu, panuje tu niestosowna cisza. Nie stuprocentowa, ale cisza. To trudne do wyobrażenia, ale czasami jest tak cicho, że można usłyszeć szum aut przejeżdżających wzdłuż Travessera de les Corts lub przez gwar imprez z Zona Universitária. Być może jest to nielogiczne, bo przecież wydawać by się mogło, że mecz oglądany przez taką liczbę ludzi nie może ani na chwilę wchłonąć milczenia, ale są dni, kiedy Barcelona jest smutna. A jeśli Barcelona jest smutna, to i Camp Nou płacze. Nawet, jeśli nie stało się nic, o czym pisano by w gazetach, ewentualnie już dawno o tym zapomniano. Tego nie pojmie nikt, kto nie znalazł się na podobnym meczu i nie poczuł tego na własnej skórze. A nie ma już w świecie nic gorszego niż cisza dla kogoś, kto nie jest w stanie zobaczyć katalońskich kolorów.
     Kibice siedzieli na trybunach, jakby byli w kinie. Co jakiś czas z oddali odchodził jakiś pojedynczy gwizd lub skand, ale nic poza tym nie miało prawa się wydarzyć. Zarówno zawodnicy Blaugrany, jak i Valencii siedzieli jeszcze w szatniach i nie pokazywali się światu. Nikt też się nie rozgrzewał. Nawet dzieci, które podawały piłki stały spokojnie za banerami reklamowymi, dłubiąc w nosach albo spacerując wzdłuż dolnych rzędów jakby chcąc pokazać, że postawienie nogi na zielonej części stadionu czyni ich kimś ważnym. Przy linii siedzieli znudzeni lekarze, a za nią, wśród tłumu pustych i miękkich foteli, świszczała owa cisza, wielokrotnie spotęgowana przez szklane ścianki. Tylko na drugim krześle od wejścia, w sektorze graczy Barcelony ktoś siedział: Lolita miała złączone nogi, zaciśnięte pięści trzymała na kolanach, a jej głowa była spuszczona tak, że włosy zasłaniały jej twarz. Miała na sobie letnią sukienkę w kwiatki, bardzo zwiewną i dziewczęcą. Wyglądała teraz na maksymalnie szesnaście lat, nie zaś na swoje dwadzieścia. Nie poruszyła się nawet wówczas, gdy narastające oklaski oznajmiły jej, że piłkarze wychodzą z szatni na drugą połowę.
     Camp Nou znów zaczęło żyć. Mimo dotychczasowego wyniku na korzyść gości kibice wstali i przywitali swoich piłkarzy za pomocą owacji wierząc, że w ciągu następnych czterdziestu pięciu minut wszystko się może zdarzyć. Machali również do wyłaniających się z tunelu piłkarzy, którzy sporadycznie odpowiadali im tym samym, wywołując u nich nieopisaną radość. Wszyscy byli lekko zmęczeni, ale pełni nadziei i determinacji. Iniesta potknął się nawet o nogę Daniego, jednakże podniósł się niemal od razu, obracając to w żart. Nawet sam sobie zaklaskał. Tylko Lolita nie poruszyła się nawet o milimetr, udając najzimniejszą skałę na świecie i wyglądając jak żywcem wyciągnięta z horroru, w dodatku psychologicznego.
     Pep usiadł po jej prawej stronie, tuż przy samym brzegu pierwszego rzędu. Pozostali piłkarze nie grający w pierwszym składzie również zaczęli zajmować swoje miejsca, rozmawiając o wadze tego meczu. W związku z tym, że kilka godzin wcześniej Real przegrał swoje spotkanie z drużyną Basków, byli teraz na tym samym miejscu wraz z Dumą Katalonii. Wygrana Barcelony wiązałaby się z objęciem prowadzenia w tabeli ogólnej na trzy kolejki przed końcem sezonu. Nie mogli pozwolić sobie na żaden błąd, mając do wykorzystania taką szansę. Pełen optymizmu był jedynie Francesc, który usiadł po lewej stronie dziewczyny i zakręcił piruet, robiąc przy tym lodowaty wiatr. Lolita wzdrygnęła się z zimna, na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka.
- Widział trener, że Bruno Saltor ma problemy z przyjęciem piłki lecącej z lewego skrzydła? – spytał Cesc z głosem pełnym optymizmu, zerkając na niego i żując przy tym bezczelnie gumę. – Damy radę, o ile go nie zmienią.
- Za piętnaście minut wejdzie Puyol – oznajmił Pep, jakby nieporuszony. Siedział z lewą nogą założoną na prawą i z podbródkiem podpartym o dłoń. – Zacznij się rozgrzewać, a potem tu wróć, rozrysuję ci taktykę.
     Puyol przytaknął mu zza jego pleców mimo tego, iż trener ani na chwilę się do niego nie odwrócił. Wyszedł z tylnego rzędu, w którym nie zdążył nawet usiąść. Tymczasem Lolita zacisnęła pięści jeszcze mocniej, podnosząc nieznacznie głowę.
- Obiecałeś mi, że będzie normalnie – wycedziła cicho i niespodziewanie przez zęby. W powietrzu rozległ się dźwięk rozpoczynającego drugą połowę gwizdka. – Obiecałeś, że nic się nie zmieni.
     Pep spojrzał na nią kątem oka wzrokiem bez wyrazu. Nie miał pojęcia, co jej odpowiedzieć. Nie mógł przecież zaprzeczyć, a potwierdzać nie miał zamiaru.
- Obiecałeś, że nic się nie zmieni – powtórzyła, zaciskając powieki i wyprostowując plecy. I Cesc spojrzał na nią z troską, której nie sposób było opanować. – Dlaczego nie zachowujecie się tak, jakbym była normalna? Czym dzisiejsza ja różnię o tej, z którą rozmawiałeś kilka tygodni temu?
- Niczym – odparł bez zastanowienia.
- Nie wierzę ci – powiedziała ze świadomością, iż ugodzi to go w samo serce. – Dlaczego nie rzucasz już butelką, kiedy jesteś zły? Dlaczego nie pytasz mnie już o zdanie? A ty, Cesc? – szturchnęła go swoim kościstym łokciem dość mocno jak na dziewczynę, robiąc mu przy tym siniaka pod żebrem. – Dlaczego nie opowiadasz już swoich zbereźnych i ohydnych dowcipów, z których wszyscy się śmiali? Dlaczego rozmawiając ze mną uważasz na każde słowo, a gdy ktoś z was powie coś, co mogłoby sprawić mi postronnie przykrość, zapada niezręczna cisza?
- Lolito, ty niczego nie rozumiesz… - Cesc odwrócił głowę, chcąc jakby wyłączyć się z obecności.
- Skoro Eric śmieje się z twoich dowcipów o murzynach, które przecież mogłyby go urazić, to czemu ja muszę czuć się zmieszana słysząc, jak uważnie próbujecie dobierać słowa?
- Tobie się wydaje, że sytuacja trudna jest tylko dla ciebie – wtrącił Pep. – Tymczasem nam wszystkim jest trudno. Nawet nie wiesz, jak bardzo się martwimy. Przyzwyczajenie się zajmie nam jeszcze trochę czasu.
- A ty mi nie ufasz! – zarzuciła mu, spoglądając mu w oczy. Podświadomość powiedziała jej, że świecą się z prawdziwym żarem. Twierdziła bowiem, że skoro sama się już z tym wszystkim pogodziła, to inni również powinni, i to zdecydowanie szybciej od niej.  – Zawsze korzystałeś z moich rad dotyczących gry, zawsze! Dlaczego już mnie o nie nie prosisz? A jeśli je wypowiem, to czemu się do nich nie stosujesz? Czy to dlatego, że jestem niewidoma i nie widzę na własne oczy tego, co idzie nie tak i jestem niewiarygodna?
     Pep jej nie odpowiedział. Spuścił głowę w dół, czując ogarniającą go niemoc. Niekomfortowo było mu z myślą, że Lolita nieprzerwanie na niego patrzy, choć go nie widzi.
- Myślisz, że stojąc przy linii boiska i czując wiatr wzruszony przez przebiegającego piłkarza nie jestem w stanie wyczuć, że się boi? – spytała nieco spokojniej, jeszcze mocniej zbijając ze sobą swoje kolana. – Ludzie tacy jak ja czują takie rzeczy. To nie jest jakiś talent, to element, bez którego nie moglibyśmy normalnie żyć. Moje zmysły są ostrzejsze niż twoje. To, że nie mogę dwukrotnie podbić piłki w powietrzu, bo jej nie widzę i zwyczajnie w nią nie trafiam nie znaczy, że zapomniałam, jak się w nią gra. Pep, jestem wciąż taka sama.
- Wiem, Lolito – odparł z lekkim uśmiechem, którego nie mogła zobaczyć, choć wiedziała o jego obecności. – I zawsze już taka będziesz.
- To dlaczego nie ufasz już mojej intuicji? Ona też jest wciąż ta sama.
     Znów usłyszała jedynie rozrywające uszy milczenie. Co jakiś czas z oddali dochodziły do niej dźwięki uderzania korkami o murawę, gwizdka lub informacje, które piłkarze przekazywali sobie w biegu podczas mijania się nawzajem. Uniosła wargę z ironią, chcąc jakby powiedzieć: znowu próbujesz mnie oszukać, ale ja się nie dam.
- Straciliśmy gola, kiedy Piqué przepuścił Piattiego, prawda? – spytała retorycznie biorąc pod uwagę fakt, że wcale nie domagała się odpowiedzi szkoleniowca. To był bowiem tylko dowód na to, że jest doinformowana o szczegółach, nie widząc całej tej akcji. – Jeśli raz jeszcze przepuści piłkę, niech wybiegnie do Aduriza. Stojąc przed nim człowiek naturalnie się cofa. A jeśli Aduriz się cofnie, będzie spalony i Pinto nie będzie się już o nic obwiniał.
     Nikt jej nie odpowiedział. Zaczęła się denerwować. Zaśmiała się nawet ironicznie.
- Czy to, co mówię, jest pozbawione sensu?
- Nie. To nawet logiczne – przytaknął jej Pep, jakby oderwany od swoich rozmyślań.
- A Piqué powinien zagrać bliżej pola – dodała upewniwszy się, że jest słuchana. – Przestał brać udział w asystach, bo wpadł w rutynę.
- Qué divertida. ¿O entonada? To już jest z kolei abstrakcja, chyba sama w to nie wierzysz.
- To powiedz mi, kiedy ja cię zawiodłam.
     W do tej pory suchych oczach pojawiły się łzy, których nie umiała zatrzymać. W jej sytuacji dźwięki były wszystkim, a cisza sprawiała, że zaczynała gubić się we własnym ciele. Podkuliła nogi i przyłożyła dłonie do twarzy, chcąc szczelnie ją zakryć. Z powodu emocji poczęła szlochać rzewnie, a zarazem bezgłośnie. Nie chciała, by ktoś ją widział, ale nie mogła nic na to poradzić, ponieważ nie była w stanie samodzielnie wyjść z terenu stadionu. Siedziała więc i ocierała szybko płynące łzy, dopóki nie poczuła czyjegoś ramienia na swoim barku.
- Nie rycz – Cesc przytulił ją po przyjacielsku, głaszcząc przy tym po głowie jak małe dziecko. – Jeśli Leo cię teraz zobaczy, przestanie dawać z siebie wszystko.
- On też mi już pewnie nie ufa – wyszeptała, szukając dłońmi brzegów bluzy Francesca. Kiedy je wreszcie znalazła, wypróżniła w nie całą zawartość swojego nosa. Mimo groteskowości tej sceny chłopak uśmiechnął się z lekkim obrzydzeniem.
- Teraz to ty pleciesz bzdury – skwitował, klepiąc ją po potylicy. – Jakiekolwiek zarzuty tego typu w jego stronę są co najmniej niestosowne.
- Ale sprawiam mu ból, prawda? – oparła swoją głowę na jego ramieniu, odklejając się od niego resztą swojego tułowia. – Jest mu ciężko.
- Nam wszystkim jest ciężko, bo należysz do drużyny – Cesc miał nadzieję, że brzmi wiarygodnie. – I jesteś najdoskonalszą częścią najlepszego piłkarza świata. Powiedz mi, że ci nie pomaga, a ci nie uwierzę.
- W sumie to ostatnio siedziałam w kuchni i próbowałam pomalować rzęsy – uniosła brwi, uwydatniając tym samym swoje błyszczące, lecz nieruchome źrenice. – Wzięłam nawet lusterko z przyzwyczajenia. Nie mogłam trafić do oczu, zaczęłam się w końcu denerwować. W pewnym momencie przyszedł Lionel i zobaczył, jak bardzo się męczę. I ty wiesz, co on zrobił? Przysunął do mnie drugi taboret, usiadł na nim, wyciągnął mi tusz z ręki i zacząć mnie malować. Wiem, że utrudniłam mu robotę trzymając swoje palce na jego twarzy i wyczuwając tym samym niesamowite skupienie, ale malował. Powyjeżdżał mi chyba wszędzie, nawet na czole miałam tusz. Kiedy skończył, wiedziałam, że tego dnia nie wyjdę już z domu, ale cieszyłam się, że próbuje sobie radzić.
     Cesc zaśmiał się kwieciście, szczerząc przy okazji swoje białe zęby w stronę kamer.
- Albo próbowałam ugotować obiad – kontynuowała, wyprostowując się na fotelu i sięgając ręką po leżący w pojemniku obok napój energetyczny, których podczas meczy było tu dostatek. – Chyba z pół godziny zajęło mi wymacanie wszystkich składników z szafek. Kiedy próbowałam przejść do zlewu, zapomniałam o tym, że mamy wysunięty blat i nadziałam się żebrem o jego kant. Syknęłam z bólu, a zaalarmowany Leo przyleciał z kanapy w salonie, rozrzucając w panice wszystkie części gazety po całym domu. Powiedział, że mam siadać, a on zrobi obiad. Zbił trzy kubki, talerz i garnek. Garnek, rozumiesz? Nie wiedziałam, że można stłuc metalowy garnek. A jego spaghetti było najgorszym obiadem mojego życia. Nigdy więcej nie wpuszczę go do kuchni.
- Może chciałabyś mu coś powiedzieć? – spytał, krzyżując swoje ręce na piersiach. – Właśnie się zatrzymał i patrzy na ciebie z drugiego końca boiska. Choć nie jestem pewien, czy to nie na mnie się tak podejrzliwie gapi i chce zabić za to, że obok ciebie usiadłem.
     Lolita uśmiechnęła się promieniście. Czuła się nieswojo wiedząc, że nie może go zobaczyć, niemniej jednak bez zastanowienia położyła sobie prawą dłoń na lewej piersi. Po chwili położyła na nią i drugą, rumieniąc się jak fenoloftaleina w zasadach. Jej wyobraźnia działała na pełnych obrotach, próbując wyobrazić sobie jego twarz zastygłą w skupieniu z najdrobniejszymi szczegółami. Mimo tego, iż tak dawno go nie widziała, nie byłaby w stanie zapomnieć o ostrych wykończeniach dołeczków, kiedy się do niej uśmiechał. Ścisnęła wargi w wąską linię, lekko zawstydzona i niepewna co do słuszności swojego gestu. Wątpliwości rozwiał pochylający się nad jej uchem Cesc, chuchając gorącem na jej kark.
- Pokazał ci serduszko z dłoni. Teraz biegnie pod bramkę. Daj mu pięć minut.
- Jak ja się cieszę, że was wszystkich mam – szepnęła do siebie, przepełniona zachwytem. – Nawet ciebie, Pep!
- Pepa przecież nie ma – powiedział zdziwionym głosem, jakby to była najoczywistsza oczywistość.
- Jak to nie ma? – przekrzywiła pytająco głowę. Była tak zajęta obowiązkami własnego świata, że nie poczuła, jak wstaje ze swojego miejsca.
- Stoi przy linii i rozmawia z Piqué. Chyba dotarło do niego, że jesteś najlepsza.
     Lolita utkwiła swój pusty wzrok w jakimś punkcie przed sobą. Jej tęczówki barwy głębokiej szarości były nieruchome i nie błyszczały się jak kilka tygodni temu. To właśnie ten blask sprawia, że ludzie widzą rzeczy, które istnieją. Ale jeśli oczy człowieka się nie błyszczą, nie znaczy to, że nie widzi tego, co wyścieła od wewnątrz innych ludzi.
     Lionel spojrzał ukradkiem w jej stronę. Stwierdził, że ma piękną sukienkę.

     Lolita przygryzła dolną wargę, próbując się nie zaśmiać. Stała teraz tuż przy linii boiska, mając przy czubkach trampek jej białą farbę. Wiatr rozwiewał falbanki sukienki, odejmując jej od wyglądu jeszcze z półtorej roku. Z zamkniętymi oczami zaczęła wdychać zapach stadionu, trzymając splecione palcami dłoni między piersiami. Cieszyła się jak dziecko z ostatnich minut gry, którą czuła na swojej skórze. Dosłownie.
- Wiem, że się denerwujesz – odparła wesoło czując, jak Pep zatrzymuje się przy jej boku. Dałaby sobie nogę uciąć, że trzymał ręce w kieszeniach eleganckich spodni.
- Nie denerwuję się – zaprzeczył cicho, jakby pomrukując.
     Dziewczyna pokręciła głową nie rozumiejąc, jak można tak bardzo lekceważyć jej zdolności. Bez namysłu wyciągnęła ręce w górę, by dotknąć jego twarzy. Musiała stanąć na palcach, by jej dosięgnąć. Pod opuszkami swoich palców wyraźnie czuła każda drobną zmarszczkę, z precyzją dzieląc je na te powstałe od stresu i te od wieku. Brwi miał uniesione i twarde, dołki w policzkach nie były wyczuwalne. Nieregularne zagłębienia w jego policzkach sugerowały, że jest zmęczony. I podbródek miał jakiś kanciasty, zaostrzony nienaturalnie. Usta ścisnął w wąską linię, jakby starając się wytworzyć pozory cierpliwości.
- Denerwujesz się – przytaknęła sama sobie, niezwykle dumna ze swojej spostrzegawczości. W takich sytuacjach nie dało się jej oszukać. – Czy chciałbyś mi poza tym coś powiedzieć? Na przykład to, że jestem niezawodna i nigdy się nie mylę?
- Jesteś niezawodna i nigdy się nie mylisz – wyrecytował smętnie niczym pięciolatek wierszyk na Dzień Matki.
- Grácies Pep – odpowiedziała wesoło z iście katalońskim akcentem. – Nigdy więcej mnie nie lekceważ.
- Powiedz mi jedną rzecz – zaczął odbiegając od tematu, wzdychając przy tym nienaturalnie. – Co byś zrobiła wiedząc, że nie ma jutra?
     To pytanie uciszyło nieco ogromne święto w jej głowie. Lolita mruknęła, nie otwierając przy tym oczu. Podłożyła pięść pod brodę, opierając łokieć o ułożoną wzdłuż przepony drugą rękę. Nie wiedziała, dlaczego o to pyta, ale nie zamierzała się jakoś specjalnie w to zagłębiać.
- Chyba to, co zwykle robię – odparła po chwili, wzruszając ramionami. – Lubię moje życie.
- Dlaczego je lubisz? – Pep wyglądał na nie usatysfakcjonowanego.
- Nie muszę mieć wzroku, by być szczęśliwa, jeśli o to ci chodzi – odpowiedziała prosto. – Bo tak poza tym to mam wszystko.
     Trener zamilkł na chwilę. Z pustką w sercu wpatrywał się w linię boiska nie rozumiejąc, jak można być takim optymistą. Próbował wczuć się nawet w jej osobę: bezskutecznie. Nie pojmował, że ktoś taki jak ona może w ogóle istnieć. Lolita niemal od razu wyczuła jego niepewność.
- Kilka dni temu chciałam zejść do kuchni po sok – zaczęła, ponownie przykładając rozłożone dłonie do serca. – Nie chciałam budzić Lionela, by mi pomógł. Byłam przekonana, że umiem sobie bez niego poradzić, przecież to taka zwyczajna sytuacja. Wyszłam z sypialni po omacku, przeszłam przez korytarz łączący nasz pokój z resztą piętra, doszłam do barierki przy schodach i trzymając się jej zaczęłam szukać stopą schodów. Byłam pewna, że tam był stopień. Z dumą zrobiłam pierwszy krok i zdziwiona sturlałam się na sam dół, lądując twarzą w dywanie. Przy okazji zahaczyłam czołem o gwóźdź.
- Aua – skomentował na samą myśl.
- Jeszcze nie zdążyłam na dobre zlecieć z tych schodów, a Lionel już był w drodze do mnie – ciągnęła dalej z uśmiechem szachisty. – Nakrzyczał na mnie, że jestem głupia, niepoważna i narażam swoje zdrowie na uszczerbek oraz jego na stres, ale chował przy tym twarz przed moimi dłońmi, jakby coś przede mną ukrywał. Kiedy podstępem dotknęłam jego policzka, zauważyłam, że był w jednym miejscu wilgotny, jakby od łzy. I wtedy po raz pierwszy w życiu zrozumiałam, że gdybym nie miała swojego życia, najlepszy piłkarz świata Leo Messi nie wrzeszczałby na mnie, nie troszczył się ani też nie wnosił na rękach z powrotem po schodach. Nie stałabym też tu i teraz ani nie spała w łóżku z jedwabną pościelą. On się tak bardzo o mnie bał. Czy rozumiesz, co mam na myśli?
- Powiedzmy – odparł sztywno.
- Niewykluczone, że żyjąc innym życiem wciąż bym widziała. Pero no importante. Teraz moje jedno oko stanową dłonie, drugie zaś wy sami. To niewielkie wyrzeczenie biorąc pod uwagę, że wciąż jesteście ze mną.
- Bez nas też byś sobie przecież poradziła – powiedział, jakby zaintrygowany jej porównaniem. – Jesteś silną, młodą kobietą. Masz ambicje. W tym czy innym życiu: dałabyś radę.
     Lolita westchnęła niczym nauczyciel, który kolejną godzinę tłumaczy coś swojemu uczniowi, który jest oporny na wiedzę jak patyk na wodę. Mentalnie właśnie zamienili się rolami: teraz to ona miała przewagę nad najlepszym trenerem globu i zamierzała należycie to wykorzystać. Musiała wyprowadzić go z błędu. Wsadziła dłonie do przepastnych kieszonek sukienki i stanęła ze skrzyżowanymi nogami. W sumie mogłaby od razu przedstawić mu sprawę jak czarne na białym, ale to przecież Lolita – musiała jeszcze trochę podrążyć temat w nadziei, że aluzje spełnią tutaj lepszą rolę niż czyste definicje. Patrzyła przed siebie z nadzieją, że gdzieś tam w oddali znajduje się to, czego szukałaby, gdyby mogła widzieć.
- Kiedyś śniło mi się, że idę wzdłuż La Rambli w godzinach szczytu – pufnęła nieadekwatnie do tego, co zamierzała dopiero powiedzieć. – Wszystkie stoiska były kolorowe, jak zwykle zresztą. Zaczęłam biec po bruku, robiąc w powietrzu piruety i potrójne tulupy. Cieszyłam się czerwienią flag, niebieskimi chustami i zielonymi jabłkami w drewnianych skrzynkach. Tańczyłam jak w jakimś śmiesznym teledysku na środku ulicy, poruszając się w przód. Co jakiś czas lądowałam w jakiś ramionach lub sama zaciągałam innych do tańca, by przekazać im choć część swojego szczęścia. To było głupie, ale tak prawdziwe, że od kolorów bolały mnie oczy. Byłam najszczęśliwsza.
- I co w związku z tym? – spytał niecierpliwie nie wiedząc, do czego dąży.
- Kiedy się obudziłam, było ciemno – kontynuowała, ściskając w dłoni swój łokieć drugiej ręki. – Zerwałam się do pozycji siedzącej myśląc, że jest jeszcze noc. Modliłam się, aby tak było. Wyciągnęłam rękę, by włączyć lampkę. Zapaliłam światło, ale… nadal było ciemno. To takie dziwne, że widzisz coś dopiero wówczas, gdy zamkniesz oczy.
     Pep kopnął kamień, wpatrzony w czubek swojego niedzielnego buta. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że na Camp Nou nie ma kamieni.
- To było jak upadek wyzwoleńczych ideałów – ciągnęła, napinając w skupieniu mięśnie twarzy. – Po śmierci Napoleona ludzie tracili wiarę na polepszenie się sytuacji politycznej. A ja straciłam wiarę w samą siebie. Nie ma nic gorszego niż przestać wierzyć, że jest się człowiekiem. Kiedy tak bawiłam się włącznikiem stojącej przy łóżku lampki, nie mogłam uwierzyć, że te wszystkie kolory to jedna wielka ściema. Wygięłam usta, ale nie zdążyłam się rozpłakać. Poczułam tylko, jak ramiona Lionela zaciskają się wokół mnie. Powiedział, że mam się nie bać ani wieczora, ani ranka, bo nie tylko będzie przy mnie zasypiał, ale i wraz ze mną się budził. Miałam wrażenie, że zadeklarował to będąc nieprzytomny i nieświadomy ogromu tego poświęcenia. Ale szeptał mi do ucha „voy contigo por la vida”, dopóki nie przestałam dygotać. A przestałam się trząść, bo zaczęłam wierzyć, że mówi prawdę.
     Zamilkła na chwilę. Brak słownej reakcji ze strony Pepa był jednoznaczny z tym, że nadal niczego nie zrozumiał. Była lekko poirytowana.
- Wiesz, ilu rzeczy musiał się wyrzec, by z czystym sumieniem móc mi to powiedzieć? – spytała samą siebie, przygładzając brzegi swojej sukienki. – Mój Leo nigdy nie kłamie. Aby mi pomagać, ograniczył swoje życie towarzyskie do minimum. Nie wychodzi wieczorami z domu, bym nie zrobiła sobie przypadkiem krzywdy. Przyprowadza mnie na treningi, by mieć mnie na oku. Pojawia się na najdrobniejsze moje zawołanie. Ostatnio nawet zadzwonił do mamy mówiąc, że w tym miesiącu nie będziemy w stanie odwiedzić Rosario, bo mam kursy nauki czytania pisma Braille’a i musi być teraz ze mną w Barcelonie. Codziennie uczy się czynności, które normalnie wykonuję ja. Sprząta, kosi trawnik, zmienia pościel, prasuje, zmywa. Prowadzi dom za mnie, to takie nienaturalne. Tak mi wstyd, że przeze mnie musi to wszystko robić. I dziwię się, że robi to wszystko z własnej woli. Jest jak dryfująca deska, która nie pozwala mi pójść na dno, a ja nie wiem, jak mogłabym mu się za to odwdzięczyć. Jestem przy nim taka mała. Jedyne co mam, to ta sukienka – dodała, pokazując palcem na bawełniany materiał.
- I do czego zatem zmierzasz? – Pep był chłodny jak grudzień. Tymi słowami przekroczył bardzo cienką granicę między Lolitą Pierwszą a Lolitą Drugą.
- Czy ty nadal nie rozumiesz?! – dziewczyna tupnęła nogą, wyraźnie zdenerwowana. Zachwiała się nieznacznie, jednak szybko odzyskała równowagę. Stanęła twardo na ziemi, kręcąc biodrami ze złości. – Nie jest prawdą to, o czym mi powiedziałeś. Wcale nie poradziłabym sobie, gdybym nie miała was. Nie indywidualizuj mojej osoby, w tym momencie jesteśmy bohaterem zbiorowym. Nie byłabym w stanie się podnieść, gdybyście nie podali mi ręki. Przykro mi, że już nigdy nie zobaczę twarzy osób, którym tyle zawdzięczam, ale przecież mam palce, które potrafią czytać. A emocje? One się nie zmieniły, nadal czuję je całą sobą. Co prawda czasami gubię się, kiedy jest zbyt cicho, ale nigdy nie na długo, bo szybko pozwalacie mi złapać wasze dłonie. Wszystkie przytoczone przeze mnie własne historie mają ten sam morał, Pep.
- Powiedz mi zatem, kiedy byłaś szczęśliwa. Ale tak perfidnie, aż obrzydliwie – poprosił, już nieco łagodniej. Słychać było, że jej ton dał mu nieco do myślenia.
     Lolita ugięła nogi w kolanach, by podskoczyć. Nikt nie wiedział dlaczego i nawet nie starał się tego pojąć. Cyknęła jeszcze przez zęby, jakby się zastanawiała.
- Kocham, kiedy Lionel czyta mi książki – przyznała z uśmiechem roztapiającym lód. – Wczuwa się w to, co robi niezależnie od tego, czy jest to mój podręcznik z ekonomiki, czy jakiś dramat psychologiczny. A ja uwielbiam go słuchać. Jest wtedy zupełnie inny niż ten Leo, którego znam. Czuję się jak mała, bezbronna dziewczynka, która słucha bajek opowiadanych przez swojego tatę. Tak nawiasem mówiąc, to chyba nie ma w świecie już nic bardziej romantycznego. Wierz mi Pep, to piękne, kiedy ktoś opowiada ci historię, której nie możesz zobaczyć samemu. To trochę jak trzymanie za rękę, kiedy idzie się przez ciemność.
     Tym razem cisza była inna, bardziej mentalna. Nie lekceważyła już jej tak bardzo, a przytakiwała całą sobą jakby w uznaniu. Rosnąca euforia kibiców osiągnęła punkt krytyczny, kiedy rozległ się gwizdek zamykający spotkanie. Trzy jeden dla Barcelony, hat-trick de Messi, Blaugrana obejmuje prowadzenie w tabeli.

     W górę poleciały wszystkie czapki, flagi i inne gadżety na ogół kojarzące się z piłką nożną. Zawyły syreny, rozbrzmiały dzwonki, podniosły się krzyki. Ludzie wstali ze swoich miejsc i piszczeli w tym szczęściu, jakie rozpierało im płuca. Na samym boisku zrobiło się tłoczno: w jego centrum zgromadzili się wszyscy zawodnicy Dumy Katalonii, skacząc sobie nawzajem na plecy i radując się tym, co przyniosła im druga połowa. Nawet ci, którzy całe spotkanie przesiedzieli na ławce rezerwowych zerwali się ze swoich foteli, ścigając się jak dzieci i padając w ramiona spoconych piłkarzy z własnej drużyny. Tylko Pep i Lolita stali wciąż na linii boiska – on z rękoma w kieszeni i neutralnym wyrazem twarzy, ona z zamkniętymi oczami, rękoma zaplecionymi z tyłu i przydeptując czubkiem lewego trampka czubek prawego. Zupełnie nie pasowali do tego krajobrazu, byli oderwani od rzeczywistości.
- Dziękuję – odparł wreszcie, patrząc na nią z góry. Jej uśmiech był wszystkim, czego na ten moment potrzebował. Był bowiem jak pochwała za to, że w końcu zrozumiał jej lekcję.
- Nie ma sprawy – odpowiedziała mu zwyczajnie, udając skromność i rumieniąc się.
- Zasłużyłaś na to, by być tam razem z nimi.
- Przecież to twoja drużyna – przypomniała mu.
- Ale zdobywca trzech bramek należy do ciebie. Nie mam prawa ci go zabierać.
     Lolita wypięła pierś w przód, manifestując tym samym swoją dumę. Naciągnęła jeszcze brzegi swojej sukienki, by dobrze leżała. Wyciągnęła rękę w bok, by Pep mógł ją złapać, położyć na swoim przedramieniu i tym samym poprowadzić ją ku reszcie jak przewodnik. Ruszyli powoli w stronę świętujących chłopców, którzy tańczyli chaotycznie wokół siebie i podskakiwali tak, jakby chcieli złapać chmury. Dziewczyna tymczasem stąpała powoli drobnymi krokami w ich kierunku, przy boku trenera, pod rękę. Wyglądała, jakby się rozglądała, choć był oto niemożliwe. Uśmiechała się tak pięknie, że żaden znajdujący się na Camp Nou reflektor nie mógł się z nią równać. Nawet, gdy leciutko się zachwiała, nie straciła poczucia własnej wartości. Tylko oczy miała wciąż zamknięte.
     Mniej więcej w połowie drogi Lolita zaczęła wyciągać przed siebie swoją dłoń jakby w poszukiwaniu czegoś konkretnego. Przyspieszyła nawet lekko kroku, jednak Pep sprowadził ją na ziemię. Tak wiele razy jej powtarzał, że w życiu bardzo ważna jest cierpliwość. Mimo tego, iż nie widziała ani jednej wiązki światła poczuła, jak ktoś odłącza się od tłumu i wybiega naprzeciwko niej. I to chyba nawet to, czego szukała.
     Niespodziewanie przypomniało jej się pewne popołudnie, które spędziła w swoim samochodzie, siedząc bezczynnie na siedzeniu kierowcy z rozłożonymi rękoma i nie wiedząc, co powinna zrobić. Czuła narastającą bezradność, kiedy dotykała ostrożnie kierownicy, drążka zmiany biegów, deski rozdzielczej, przełączników radia. Kochała jeździć, czasem nawet donikąd, robiąc sobie bezcelowe rajdy po Barcelonie w godzinach nocnych jedynie w towarzystwie ulicznych latarni. Serce ścisnął jej żal, gdy dotarło do niej, że już nigdy nie będzie mogła prowadzić. Ścisnęła w dłoni kluczyki i przycisnęła czoło do klaksonu, poddając się swojej ludzkiej małości. Wdychając zapach odświeżacza samochodowego naciskała po kolei wszystkie pedały jak podczas gry na pianinie w rytm tylko sobie znany, przeżywając wszystko w środku bardzo mocno i dosadnie. W pewnym momencie drzwiczki od jej strony otworzyły się na oścież, co w żaden sposób jej nawet nie poruszyło. Lionel bez namysłu wsiadł do auta, spychając ją zdecydowanym ruchem wprost na drążek tak, jakby planował to już od jakiegoś czasu. Dziewczyna zaczęła rzucać w niego soczystymi epitetami sugerującymi, że przerwał jej chwilę duchowej kontemplacji, jednak chcąc nie chcąc musiała usiąść mu na kolanach, by nie uderzyć się o kierownicę. Była zdziwiona, kiedy sprytnie wyplątał jej z placów kluczyki i włożył je do stacyjki, uruchamiając tym samym pojazd. Przed moment nie wiedziała, co się wokół niej dzieje, jednakże nie potrzebowała słów, by zrozumieć jego zamiary. Nabrała powietrza w płuca, uśmiechając się szeroko i niepewnie kładąc dłonie na kierownicy. Poczuła, jak Lionel kładzie na nich swoje własne, o wiele bardziej suche i masywne, sugerując tym samym swoją niekończąca się obecność. Położył obite w adidasy nogi na pedałach pozwalając, by dziewczyna ułożyła na nich swoje drobne stópki. Kiedyś siedziała tak na kolanach taty, który operował wówczas sprzęgłem i biegami, ona sama zaś kręciła kierownicą i piszczała ze szczęścia. Przez następne godziny Leo szeptał jej do ucha, kiedy i gdzie ma skręcić, a gdy drżała nie będąc pewna, czy dobrze robi, pomagał jej wyprowadzić auto na prostą i nabrać wiary w swoje możliwości. Prowadził ją przez Barcelonę tak, jakby trzymał ją za rękę i prowadził przez życie. W dodatku ze szczegółową precyzją opisywał jej budynki i krajobrazy, które właśnie mijali tak, by mogła je sobie dokładnie wyobrazić. Jeździli tak dopóty, dopóki nie skończyła im się benzyna, a kiedy wreszcie zaparkowali równolegle z powrotem pod domem w środku nocy, Lolita rozpłakała się dziewczęco i rzuciła mu na szyję swoje ramiona, pełna wdzięczności, że zgodził się zostać jej przewodnikiem. Szepnęła mu nawet, iż jest teraz o wiele bardziej szczęśliwa, niż gdy miała wzrok. Nigdy nie była z nim tak bardzo szczera, jak tej nocy. Tymczasem jego bezinteresowność uświadomiła mu, że on sam nie chciałby żyć inaczej.
     Lolita odwróciła głowę do Pepa sygnalizując, że dziękuje mu za pomoc i może już ją puścić. Zgrabnie wyplątał jej palce z fałd swojej marynarki, odsuwając się na bok. Dziewczyna zaś wyciągnęła obie ręce w przód i zdążyła się jeszcze nawet zaśmiać, nim mokry Lionel zatrzymał się przed nią i przytulił, przyklejając się do niej jak mucha do lepa za sprawą przepoconego stroju. Poderwał ją z ziemi i uniósł w górę na rękach z taką łatwością, jakby ważyła tyle, co pies Fábregasa (przyp. autora: yorkshire terrier).
- Jaka szkoda, że nie mogę cię teraz zobaczyć – wyszeptała mu do ucha, jednak z serdecznym zabarwieniem w głosie.
- Ten hat-trick był dla ciebie – powiedział, wdychając zapach perfum pochodzących z jej szyi. Wiedział, że tym uściskiem sprawi, iż sama przesiąknie wonią jego potu, niemniej jednak była już do tego przyzwyczajona. – I mnie jest przykro, że go nie widziałaś.
- Ale go czułam. Ja czuję takie rzeczy. Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
- Jedno „dziękuję” za każdą bramkę? – zaśmiał się po swojemu, jak to tylko on potrafi.
- Nie – zaprzeczyła z uśmiechem. – Jedno za to, że byłeś, drugie za to, że jesteś, a trzecie za to, że ze mną zostaniesz.
- Masz przepiękną sukienkę.
- Jest twoja razem ze mną.
     Tego wieczoru nie było jej już dane poczuć grunt pod nogami. Zaplótłszy nogi wokół jego bioder ułożyła głowę na spoconym barku, trzymając się mocno brzegów blaugranowej koszulki. Jej zapach był z jednej strony nieprzyjemny, lecz z drugiej symbolizował on zwycięstwo ponad zwycięstwa, którego nie sposób opisać słowami. Lolita otworzyła swoje zlepione oczy i przez chwilę poczuła się tak, jakby była zwyczajna. Odsunęła się jeszcze na chwilę i przyciągnęła łokcie do tułowia, by móc położyć dłonie na jego twarzy i samej przeczytać, co też on na ten moment czuje. Przesuwała opuszkami po jego skórze przekonując się, że innego życia by nie chciała.
     Całe Camp Nou pokryło się kwiatami z jej sukienki, których było więcej niż diamentów w jej nieruchomych źrenicach.

1 komentarz:

  1. Wprawdzie dopiero niedawno trafiłam na Twojego bloga ale jest rewelacyjny a to opowiadanie wzruszyło mnie do łez, dziękuję.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw coś po sobie.