wtorek, 25 grudnia 2012

Tangens dziewięćdziesięciu stopni

OPOWIADANIE 2

Hasła: przewaga prostoty nad bogactwem, rola gry słów i jej wpływ na moc przekazu, trening fizyczny a psychiczny, funkcja uczuć w sytuacjach codzienności, wpływ bodźców wzrokowych na wysuwanie własnej filozofii, zależność systemu wartości w stosunku do pozycji w społeczeństwie – lub właściwie jej brak


     Port Vell to część Barcelony, która jest najnowocześniejszym miejscem w mieście. Mimo tego, iż dzielnica jest częściowo wyłączona z ruchu, samochody przewijają się tędy bez przerwy. W samo południe światło słoneczne odbija się od oszklonych ścian biurowców, rażąc wszystkich turystów po oczach. Mieszanina tradycji w postaci starych budowli i nowoczesności poprzecinana jest mnóstwem wysokich drzew, rosnących na skalę masową przy asfaltowych ulicach. W samym porcie panuje nieustanny, dynamiczny ruch – setki łódek i żaglowców wpływało i wypływało z zalewu co dzień, mnóstwo z nich cumowało przy betonowym progu. Wszędzie latały natarczywe mewy, które jak sępy przysiadały na ławkach przeznaczonych dla zmęczonych przechodniów. Każdego dnia w chwili górowania słońca jest tu tak gorąco, że ludzie mdleją na potęgę na środku chodnika lub przy jednej z licznych fontann. Zdarzali się jednak i tacy, którym owy stan rzeczy bardzo odpowiadał: byli to najczęściej ci, którzy mieszkali poza tą dzielnicą, a jedynie mogli obserwować ją z dachu swojego domu przez lornetkę.
     W ogromnej, kremowej willi na parterze, na kanapie w wielkim salonie, z nogami na oparciu sofy i z głową zwieszoną w dół leżała zmęczona Lolita, w samych skarpetkach i białym podkoszulku z bawełny. Ta nienaturalna pozycja nie przeszkadzała jej absolutnie w niczym. Westchnęła.
- Ty po prostu wmówiłeś sobie, że tego nie potrafisz – odparła, unosząc w górę ręce i kontynuując czytanie książki. – To informacja podprogowa. Dasz radę to zrozumieć, to żadna filozofia. Po prostu powiedz sobie na głos, że ci się uda i uwierz w to.
- Ale ja tego naprawdę nie potrafię – powtórzył po raz kolejny tego dnia Leo. Siedział na sofie obok Lolity, niemniej jednak w normalnej pozycji, z opartymi plecami i plikiem kartek na kolanach. – Jakby tydzień temu ktoś powiedział mi, że będę uczyć się trygonometrii, to bym go wyśmiał.
- No ale co w tym takiego trudnego? – Lolita spojrzała na niego z dołu z surową miną. – Masz żywcem podane wzory i tabelę funkcji, musisz po prostu to wkuć i następnie umieć zastosować w zadaniach.
- Zabiję Pepa za te testy – warknął, zarzucając przydługimi już włosami na bok. – Jestem piłkarzem, nie Pitagorasem. Jakbym chciał liczyć, poszedłbym na politechnikę, gdzie nie ma żadnej dziewczyny, a jeśli są, to w wyglądzie nie różnią się niczym ode mnie.
- Trener ma rację, nie chce mieć w swojej drużynie debili – rzuciła dosadnie, zgodnie z założeniami swojego charakteru. Nigdy niczego nie ukrywała, swoje zdanie wyrażała od początku do końca. – A ja nie chcę mieszkać z kimś, kto twierdzi, że cosinus to przyprawa do chińszczyzny – dodała z przymrużonymi oczami, tym razem już kokieteryjnie.
     Leo westchnął. Cała ta na pozór zwyczajna sytuacja przerastała go w środku: zawsze był bowiem wrażliwy, z czym przeważnie miał później problemy. Lolita w ułamku sekundy wykręciła się tak, by usiąść w tej samej pozycji co on. Jej włosy związane były w wysoki kok, przez co wyglądała na nieco więcej niż swoje dwadzieścia lat.
- Popatrz – zaczęła ze świadomością, że będzie musiała tłumaczyć wszystko od nowa. Zabrała mu z kolan jedną kartkę i używszy swojej książki jako podkładki rozrysowała mu kilka wzorów. – Sinus alfa kwadrat plus cosinus alfa kwadrat to zawsze jeden. Jedynka trygonometryczna.
- Okej – odparł sztywno, z ustami zakrytymi podpartą o podbródek dłonią. Dziewczyna westchnęła: to miało być o wiele trudniejsze, niż jej się wydawało.
- Sinus alfa przez cosinus alfa to zawsze tangens alfa – kontynuowała, zapisując mu to jednocześnie. Przykładała się do tego niczym rodowity nauczyciel, który za wszelką cenę chce komuś pomóc.
- Jasne – mruknął pod nosem, patrząc gdzieś w kąt pokoju. Oprzytomniał dopiero w chwili, gdy poczuł dotkliwe uszczypnięcie na wysokości czwartego żebra.
- Tu masz dwa wzory – podsumowała. – Na ich podstawie oblicz mi cosinus sześćdziesięciu stopni, jeżeli…
- Lolito, błagam…
     Jego marudzenie nie zdało się na nic. Dziewczyna niewzruszona niczym skała rozpisała mu polecenie do zadania, nad którym musiał teraz sam popracować.
- Masz trzy minuty – wyjaśniła. – Ja idę na chwilę do kuchni. Skup się.
- A co ja z tego będę miał? – spytał niepewnie, sięgając po długopis leżący na oszklonym stoliku.
- Zdany egzamin z trygonometrii – odparła z kwiecistym uśmiechem, wyskakując bokiem z kanapy i zmierzając w stronę połączonej z salonem i przedpokojem kuchni. Odwróciwszy się do niego plecami podskakiwała boso po ciemnobrązowej podłodze, co jakiś czas przydeptując jakiś beżowy dywanik, których było tu pełno. W przeciwieństwie do większości kobiet uważała, że jej miejsce nie jest w kuchni, choć miała dni, w których lubiła co nieco poeksperymentować.
     Sięgnęła ręką po szklankę z sokiem pomarańczowym.
- Odpowiedzi z tyłu książki wycięłam i schowałam, nie masz co szukać – rzuciła przez ramię, nie odwracając się nawet. Niemal natychmiast odpowiedziało jej ciche westchnienie i stuknięcie grzbietu odkładanej na stolik książki.
     Upewniwszy się, że Lionel siedzi nad zadaniem, odłożyła nie dotkniętą nawet wargami szklankę, by pochwycić leżący na blacie telefon. Wystukała z pamięci numer telefonu, po czym oddaliła się w głąb kuchni, by nie przeszkadzać przyszłemu inżynierowi w skupieniu się nad przykładem. Nie musiała zbyt długo czekać: ktoś odebrał tuż po drugim sygnale.
- Słucham? – usłyszała w słuchawce zaspany, a raczej przemęczony głos Gabrieli.
- No witaj – rzuciła pospiesznie, chcąc jak najszybciej przejść do rzeczy. – Jak przedstawia się sprawa z Danielem?
- A jak ma się przedstawiać? – niewiele starsza od niej dziewczyna nie była skora do zwierzeń, choć i tak wiedziała, że nie ma większego wyboru. – Nie odzywa się. A mnie to męczy.
     Gabriela była nie tylko przyjaciółką Lolity, ale i również stałą partnerką dobrego kolegi Leo z drużyny, Daniela Alvesa. Choć utrzymywała przyjazne stosunki z jego byłą żoną Dinorą, a jego dzieci ją uwielbiały, ostatnio nic nie układało się między nimi dobrze. Coraz częściej się kłócili, w dodatku o rzeczy naprawdę błahe i bezpodstawne. Powoli zaczynało ją to przerastać.
- Nie próbował z tobą rozmawiać? – spytała Lolita, bawiąc się wystającym kosmykiem włosów i pilnując z oddali postępów Lionela.
- Nawet nie patrzy na mnie wchodząc do domu późnym wieczorem – przyznała smutno. – I śpi na kanapie od tygodnia. A dzisiaj od rana go nie widziałam, wyszedł rano na trening…
- Nie martw się, mam pomysł – pocieszyła ją głosem pełnego optymizmu.
- O nie! – Gabriela krzyknęła wręcz do słuchawki. – Twoje pomysły są zawsze takie niekonwencjonalne…
- Zaufaj mi – powiedziała z uśmiechem, którego nie mogła zobaczyć. – Tymczasem przepraszam cię, muszę kończyć. Mój mały Einstein chyba uporał się z trygonometrią.
     Rozłączyła się z dumą, nie czekając nawet na jej odpowiedź. Wiedziała, co powinna zrobić: szybko otworzyła nową wiadomość tekstową i wykorzystawszy niewiele więcej niż sto znaków puściła w obieg pewną informację. Zadowolona ze swojego chytrego przedsięwzięcia wyprostowała się i odłożywszy telefon na swoje miejsce w podskokach ruszyła w stronę Leo. Fakt, że uśmiechał się uradowany swoim dziełem pokrzepił ją tylko.
     Lolita wskoczyła na miejsce obok niego przez oparcie sofy.
- No pokaż, co ci tam wyszło – wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Chłopak podał jej swoją kartkę z torsem wypiętym w przód, co sugerowało dumę i podziw dla samego siebie. Dziewczyna jednak prędko przestała się cieszyć, unosząc przy tym jedną brew w górę. Była zdziwiona.
- To ziemniak – szepnęła do siebie, sama nie wierząc w to, co mówi. – Narysowałeś ziemniaka.
- Tak – przytaknął jej.
- Napisałeś, że tangens wynosi ziemniak – powiedziała na głos dla upewnienia się, że jej mózg wcale jej nie oszukuje. – Jesteś cymbałem.
- Jeszcze nigdy nie narysowałem tak idealnego ziemniaka, powinnaś cieszyć się razem ze mną.
     Lolita nie podzielała jego entuzjazmu i pozytywnego nastawienia. Zażenowana odłożyła kartkę na bok i sięgnęła po swoją książkę. Ułożyła się w tej samej pozycji, co na początku w nadziei, że krew spłynie jej z nóg do głowy i dotleni jej szare komórki porażone tym, co przed chwilą zobaczyła. W planach miała nie odzywać się aż do obiadu, jednak nie minęło piętnaście sekund, kiedy poczuła wnętrze jego suchej dłoni na swoim kolanie.
- Zrozum mnie – poprosił, tym razem na poważnie. Poczekał z kontynuacją tłumaczenia, aż opuści książkę i uraczy go gniewnym spojrzeniem. – Staram się jak mogę, ale nie jestem matematycznym geniuszem. Poza tym Pep nie wywali mnie za to, że nie umiem funkcji trygonometrycznych. Piłka nożna na tym nie polega.
- Czy ty nie rozumiesz, że tu nie chodzi o matematykę, tylko o logikę myślenia? – spytała lodowato. – Podczas rozwiązywania takich zadań ćwiczysz logikę, zapamiętujesz to, co po czym następuje w działaniu. A to jest niezbędne na boisku. To forma treningu, nie domyśliłeś się? Trener wymaga od was, byście podczas gry zauważali pewne zależności, dzięki którym możecie nazywać się najlepszą drużyną świata.
- Lolita…
- Mój Boże, miary kąta między twoim uczuciem do mnie a płaszczyzną rzeczywistości też byś nie podał? – spytała z ironią. Uniosła ręce jakby w stronę niebios nie oczekując nawet odpowiedzi, bo to tylko by ją najprawdopodobniej zdołowało.
- Tangens dziewięćdziesięciu stopni – odparł, tym razem przekonująco i zdecydowanie.
     Dziewczyna spojrzała na niego wilkiem.
- Tangens dziewięćdziesięciu stopni nie istnieje, mój geniuszu – rzuciła jakby lekko obrażona.
- No właśnie – wnioskując po tonie jego głosu, ich role właśnie się odwróciły. Lolita zmarszczyła brwi, słuchając uważnie jego dalszej, mało treściwej wypowiedzi. – Nie ma takiej miary.
     Lolita zawiesiła się na chwilę, zastanawiając się przez dłuższą chwilę nad jego słowami. Po krótkim czasie zakryła twarz swoją książką, zaczerwieniwszy się lekko. Skrzyżowała nogi w łydkach – zawsze tak robiła, gdy była pozytywnie zawstydzona.
- Ty, dobre – zachichotała, co wywołało na twarzy Lionela tak piękny uśmiech, że gazety biłyby się o prawa autorskie do zdjęć mu w tym momencie zrobionych. Ale ten uśmiech był przeznaczony tylko i wyłącznie dla niej.
- Sam wymyśliłem – dodał z dumą, łapiąc ją za rękę. Książka zleciała z hukiem na podłogę, co było w tej chwili najmniej ważne.
- I przy okazji zapamiętałeś jedną z wartości trygonometrycznych, w dodatku bardzo istotną – odparła dumnie, splątując swoje palce prawej ręki z jego, o wiele mniej kościstymi.
- Ty, masz rację – przyznał pozytywnie zaskoczony. – A może rzeczywiście myślę i działam podprogowo i w rzeczywistości jestem w stanie podołać temu wyzwaniu?
- Oczywiście! Niepewność cię blokuje, ale masz mnie. Ja nie pozwolę ci się poddać: czy to trygonometria, czy rzut karny w Lidze Mistrzów.
- A co, jeśli…
- Nawet jeśli więcej wzorów już nie zapamiętasz – zaczęła, uprzedzając jego pytanie i kładąc się głową na jego kolanach, z których wcześniej zrzuciła kartki, nie puszczając ani na chwilą jego ręki. – Jestem dziewczyną piłkarza. Gdybym chciała chodzić z mózgiem wygrywającym olimpiady, poszłabym do liceum matematyczno-fizycznego.
- I nie przeszkadza ci to?
- Ani trochę.
     Lolita przymknęła oczy i wyciągnęła wzdłuż kanapy czując, jak palce jego drugiej ręki wplątują jej się we włosy. Robił tak zawsze, gdy starał się ją uspokoić – zazwyczaj mu się to udawało, bo po kilku minutach nieustannego masażu skóry głowy zasypiała lub zawieszała się w próżni. Tym razem dziewczyna odpłynęła jeszcze zanim zdążył jej cokolwiek powiedzieć.
     Teraz nie mógł się ruszyć ani o milimetr, by jej nie wybudzić. Spojrzał przed siebie na ogromne okno (a właściwie szklaną ścianę), przez którą widział fragment ścieżki prowadzącej od drugiej strony do ogródka, kremowy żwir podjazdu i zaparkowane przy wjeździe czarne infiniti należące do Lolity. Na dalszym planie można było dostrzec schodzącą w dół łagodną skarpę, na której rosły palmy i różane krzewy. W oddali tlił się również brzeg jednego ze zbiorników wodnych Barcelony, gdzie swój wolny czas spędzało wielu zwykłych ludzi. Mimo tego, iż prawie każdy wiedział, gdzie mieszkają, pod ich domem nie czatowali żadni psychicznie chorzy kibice granatowo-czerwonych. Na zewnątrz było gorąco jak w piekle. I nie było wiatru.
     Lionel westchnął, przenosząc wzrok z powrotem na drzemiącą dziewczynę. Kiedy tak na nią patrzył i obserwował, jak jej klatka piersiowa unosi się podczas spowolnionego oddechu, przez myśl przeszedł mu dziwny impuls. Postawił sobie w tym momencie pytanie: jak też on wygląda w jej oczach? Czy widzi wszystko to, co powinna zobaczyć? Czy jest dla niej tym, kim myśli, że jest? Zastanowił się również, czy spełnia jej wymagania – bo przecież jest mądrą i wykształconą, młodą kobietą. A on kim jest? Piłkarzem, który nie zna się na funkcjach trygonometrycznych. Co prawda wielokrotnie powtarzała, że dla niej to jedynie stereotyp, lecz mimo wszystko ta myśl niepokoiła go nieustannie. Nie chciał, aby podjęła w swoim życiu jakąkolwiek złą decyzję: nawet, jeśli byłby nią on sam.
     Odpowiedź dostał dopiero, gdy zorientował się, że ich dłonie wciąż są ze sobą splecione. Uśmiechnął się do siebie i sam zamknął oczy, by być jeszcze bliżej niej. Wiedział, że niewysoka, ciemna blondynka już nigdy nie będzie mu obojętna – tak jak w dniu, gdy zobaczył ją po raz pierwszy. W powietrzu zaczęło robić się monotonnie i statycznie, przez co i jemu zachciało się spać. Gdy tylko jednak przestał poruszać palcami we włosach Lolity, dziewczyna otworzyła oczy jak w horrorze w momencie, gdy pojawia się mroczna muzyka.
- Martwię się o Gabrielę – wyznała, patrząc w sufit.
     Leo aż podskoczył, wybudzony z tego chwilowego transu. Potrząsnął głową i spojrzał w dół na jej twarz, która nagle zmarniała za sprawą zmartwienia. Pochylił się, by ją przytulić.
- Dadzą radę – zapewnił ją. Poczuł, jak wbija swoje palce w jego ramię. – Znam Daniela na tyle, by wiedzieć, że więcej mówi niż robi. Poza tym kocha Gabrielę, jego dzieci również. Pogada, poboczy się kilka dni i przestanie.
- Sama nie wiem – pokręciła nosem. – To trwa już jakiś czas, a ja mam wrażenie, że powinnam coś z tym zrobić. Musisz mnie zrozumieć, to moja przyjaciółka.
- Próbujesz być jak Samarytanin – Lionel wywrócił oczami, wyprostowując się i opierając o brzeg kanapy. – Nie mieszaj się w ich sprawy, sami muszą sobie poradzić. Zajmij się lepiej mną – dodał ze wstydliwym uśmieszkiem mówiącym dosłownie wszystko.
- A propos zajmowania się tobą – powiedziała z nutą tajemniczości, sięgając po leżącą na ziemi kartkę. Ze stolika po jej lewej stronie zwinęła zgrabnie jeden z ołówków. – Trygonometria sama się nie nauczy.
- Lolito, jesteś bezlitosna – jęknął niezadowolony wiedząc, że i tak nie ma tu nic do gadania. Postanowił jednak stawiać opór do samego końca.
- Oblicz sinus kąta zawartego między tobą a górną częścią bramki – zaczęła z miną zwycięscy, rozrysowując mu wszystko bardzo dokładnie – wiedząc, że twoja odległość od bramki wynosi sześć metrów.
- Jakoś mało tych informacji – cyknął przez zęby. – Nie dostanę jakiś dodatkowych?
- W bramce stoi Casillas, a wy macie czarne stroje wyjazdowe – prychnęła ironicznie, podnosząc się i siadając w normalnej pozycji.
- Czyli to nie jest na Camp Nou, a moja pewność na Santiago Bernabéu jest zazwyczaj podszarpana przez nie lubiących mnie kibiców, którzy krzyczą dziwne rzeczy – stwierdził. – Mogę nie trafić, bo strzelę pod złym cosinusem czy innym cotangensem.
     Nim się obejrzał, oberwał zeszytem w twardej okładce w nos. To był znak, by skończyć z nadmierną filozofią.
- Czasem zadaję sobie dziwne pytanie, dlaczego mimo wszystko cię kocham – westchnęła, wznosząc pytający wzrok w stronę sufitu, zwracając się jakby do tego na górze.
- Pewnie dlatego, że nikt inny by z tobą nie wytrzymał – wywnioskował z palcem w górze. Nie zdążył dokończyć zdania: Lolita wbiła mu bowiem zaostrzony ołówek w kark. Krzyknął tylko, lecz zaraz po obezwładnieniu jej poprzez złapanie nadgarstków i przytrzymanie ich w górze zaczął się śmiać. Zabawne było patrzenie na nią widząc, jak bardzo złości się ze swojej niemocy. Nic nie pokrzepiało go tak bardzo jak widok wściekłej Lolity, żądnej krwi i zemsty.
- Jesteś głupi! – pisnęła nerwowo, próbując mu się wyrwać. Bezskutecznie. – Głupi głupi głupi!
- Przecież wiesz doskonale, że zadedykuję ci kolejnego gola – mrugnął w jej stronę w nadziei na złagodzenie jej zapału do walki. Był nieogolony, przez co śmiejąc się wyglądał na jeszcze bardziej rozbawionego niż był w rzeczywistości.
- Głupi głupi głupi! – kontynuowała nieporuszona z ledwie słyszaną spacją, nie wspominając już o przecinkach, które specjalnie nie zostały tu oznaczone.
- To może hat-trick? – ciągnął dalej swoje negocjacje. – Strzelę ci hat-tricka. I powiem do kamery, że to dla ciebie. Potem zrobię fikołka do tyłu i pokażę w twoją stronę serce z rąk. Zgoda?
- Jesteś głupi – powtórzyła raz jeszcze, tym razem z miną obrażonej sześciolatki.
     Lionel puścił ją wreszcie. Ta jednak nie skorzystała z okazji, by mu przyfasolić, a odsunęła się na drugi koniec sofy, usiadła z jedną nogą założoną na drugą, skrzyżowała ręce na piersiach i wyprostowawszy szyję zamknęła oczy, odwracając wyciągniętą twarz w przeciwnym kierunku. To był już konkretny, damski foch.
     Kiedy tak siedziała obrażona i w bezruchu, czas nagle jakby stanął w miejscu. Przypatrzył jej się uważnie z góry na dół i raptownie zdał sobie sprawę, cokolwiek by się nie stało, to właśnie ona będzie go wspierać od początku do końca w tym, co robi. Było logiczne, że boczy się tylko po to, by być przepraszana, to w końcu kobieta. Uśmiechnął się ze świadomością, że wybrała właśnie jego, a nie na odwrót. Wiedział, że między nimi w każdej kwestii musi panować równowaga i balans.
- Jestem głupi – przyznał się, opuszczając wzrok, przyznając się do jej zarzutu.
     Lolita obróciła nieznacznie głowę, patrząc na niego jak na ostatniego śmiecia niegodnego uwagi. Oczywiście wszystko z doskonałą precyzją teatralną.
- Głupota nie jest wtedy, gdy nie potrafimy czegoś dokonać lub zrozumieć – powiedziała sztywno. – Być głupim to znaczy działać wbrew swoim zasadom ze świadomością, że właśnie się to robi.
- Jestem za głupi, by zrozumieć twoje słowa.
- Przestań.
- Znasz funkcje trygonometryczne.
- Ale nie potrafię strzelić gola z jedenastu metrów przy wymijaniu obrony.
     Leo miał ochotę, by jeszcze odrobinę pofilozofować. Z uwagą obserwował, jak Lolita wstaje z kanapy i nie obdarowawszy go już żadnym spojrzeniem podąża boso w stronę schodów prowadzących na pierwsze piętro. Szła powoli, ostrożnie stawiając stopy na czystej posadzce, trzymając przy tym ręce wzdłuż tułowia. Zatrzymała się jednak tuż przed pierwszym schodkiem, opierając prawą dłoń o swoje biodro. Wyglądała, jakby opuściła ją pewność siebie. Coś nie dawało jej spokoju i najwyraźniej nie szło po jej myśli.
- Lionel? – rzuciła przez ramię, przygryzając wargę.
- Sí? – mruknął pytająco, odwracając głowę i patrząc tym razem na widok za oknem. Wyobraził sobie, jak gorąco musi być teraz w nagrzanym samochodzie Lolity. Wzdrygnął się: nie za sprawą wyobraźni, a dotyku jej zimnych palców, które ni stad ni zowąd pojawiły się na jego szyi.
- Te quiero mucho – przyznała się. – Con todo.
- Yo te también, pero soy tonto.
     Lolita uśmiechnęła się po raz ostatni wierząc, że i wiatraki można pokonać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw coś po sobie.