wtorek, 25 grudnia 2012

Ręka w deszczu

OPOWIADANIE 5

Hasła: powody wszelkich obaw istnieją tylko w ludzkiej głowie, człowiek jako broń na zbyt kolorową wyobraźnię, pasja jako czynnik wspomagający oddychanie, wsparcie drugiej osoby jako klucz do szczęścia, wartość szczerości ponad moralność, pozytywistyczne rozdarcie wewnętrzne wartością ponadczasową, prawda potrafi budzić wątpliwości, trudność oddzielenia dwóch wartości jako odwieczny dylemat


     Nigdy nie myślała o tym, co zrobiłaby, gdyby nagle znalazła się w labiryncie. Dlatego też nie wiedziała, co dalej.
     Ciało Lolity pokryło się drobnymi kroplami potu, a lodowaty dreszcz sprawił, że wyprostowała się jak  cięciwa łuku. Stanęła w lekkim rozkroku i zacisnęła pięści. Nie miała odwagi, by się odwrócić. Trwała tak w tej pozycji jakby czekając na to, co miało się zdarzyć. Dostała gęsiej skórki, kiedy do jej uszu doszedł dźwięk łamanej gałęzi, chodź w promieniu pół kilometra nie było przecież żadnego drzewa. Przestała oddychać, by nie zagłuszyć i nie zaburzyć swoich obserwacji. Znajdowała się właśnie w jednej z wąskich uliczek Barcelony, po obu stronach na wyciągnięcie rąk miała mury budynków mieszkalnych, a ponad sobą pozamykane okiennice, balkony i nocne niebo z wielkim księżycem. Zaczęło padać.
     Oprzytomniała, kiedy poczuła oddech na swojej szyi: zdecydowanie głośny i męski. Nie bacząc na to, że nogi ma jak z waty, zaczęła uciekać. Wydawało się, że ma mnóstwo sił, jednak jej kroki były spowolnione jak w kiepskim filmie. Nie wiedziała, co się dzieje – mimo energii, jaką wkładała w myśl o ucieczce przestraszyła się faktem, że stoi niemalże w miejscu. Skądś znała to zjawisko, jednakże nie w głowie było jej zajmować się teraz takimi rzeczami. Serce skoczyło jej do gardła, żołądek zacisnął nienaturalnie. Czuła tak wielką niemoc, że zaczęła płakać. Czas biegł całkiem normalnie – tylko ona wisiała w locie tak, jakby gra, w której jest uwięziona, zacięła się.
     Odwróciła się przez ramię, by zobaczyć, czy jeszcze zdąży. Krzyknęła, widząc jego twarz tuż przed swoją własną. Złapał ją. Miał ją. Ciemność nocy rozświetlił blask błyskawicy.

     Zagrzmiało. Lolita poruszyła się w swojej pościeli, mrużąc oczy i starając się zignorować fakt, że coś tu nie gra. Dopiero, gdy grzmotnęło gdzieś w pobliżu i huk ugodził ją w uszy, zbudziła się nagle z przerażeniem w oczach. Zlana potem rozejrzała się w pośpiechu nie wiedząc, czy obrazy, które ją przed chwilą nawiedziły to wciąż sen, czy może jawa. Popatrzyła w okno – ogromne krople deszczu uderzały o szybę, podświetlane lekko od dołu za sprawą znajdujących się w ogrodzie piętro niżej lamp solarnych. Rozczapierzone gałęzie rzucały swoje mroczne cienie na ściany sypialni, podnosząc poziom adrenaliny w jej krwi do niebezpiecznej, górnej granicy. Nie było mowy, by zasnęła. Zawiesiła się na chwilę, próbując złapać oddech i nieco się uspokoić.
     Następny błysk sprawił, że podskoczyła na łóżku i zaciągnęła kołdrę na kolana, niemal po pachy. Zaczęła trząść się ze strachu i niemocy. Dopiero teraz spojrzała na miejsce obok, przyciskając łokcie do tułowia. Lionel spał głęboko na prawym boku, twarzą do niej i z ręką na jej poduszce. Wyglądał na wyłączonego z życia, światło błyskawic skakało po jego rzęsach. Tylko powolne ruchy klatki piersiowej zdradzały, że w ogóle żyje. Prawdopodobnie nie miał najmniejszego zamiaru się budzić. Ale nawet tak statyczny widok nie był w stanie pomóc jej w opanowaniu emocji.
     Lolita usłyszała szept. Nie potrafiła ocenić, czy to tylko wytwór jej chorej czaszki czy może coś, nad czym naprawdę powinna się zastanowić. Szybko odwróciła głowę w stronę drzwi garderoby, przygryzając w zamyśleniu i oczekiwaniu dolną wargę. Wyprostowała nogi w kolanach i z przerażeniem obserwowała, jak jakiś cień zbliża się do niej niczym wyciągnięta, włochata ręka. Nie przyszło jej na myśl, że może to być rozłożysta gałąź jednego z drzew znajdujących się na zewnątrz. Ponownie wstrzymała oddech czekając na to, czego nie rozumiała.
     Nie patyczkowała się, kiedy znienacka poczuła na swoim łokciu dotyk ludzkiej skóry. Krzyknęła tak piskliwie, jak tylko mogła, raniąc ciszy uszy. Podskoczyła wraz ze swoim strwożonym sercem, przyciągając do siebie całą kołdrę. Lionel natomiast zleciał z łóżka i przeturlał się groteskowo kawałek po dywanie, ogłuszony jej nagłym alarmem. Dotknął jej ręki przez przypadek, przez sen, przez nieuwagę.
- Qué pasó, na miłość boską! – spytał zdezorientowany, podnosząc się niemal od razu. Spod brzegu kołdry wystawała tylko jej grzywka i oczy, które w błysku piorunów były czystozłote. Lolita patrzyła na niego przerażona, nie oddychając już w ogóle. Obserwowała bacznie każdy z jego ruchów, jak wyprostowuje się i otrzepawszy kolana staje w granatowych slipkach, patrząc na nią z góry i z politowaniem. Wiedział, że nie otrzyma żadnej odpowiedzi.
     Westchnął.
- Boisz się burzy? – spytał, starając się zachować spokój. Dziewczyna przytaknęła mu sztywno, nie ruszając się jednak ani o milimetr. Trzymała go jakby na dystans nie mając pojęcia, czy może mu zaufać. W ciemności wszyscy są tacy sami.
     Ziewnął, mierzwiąc dłonią włosy. Podrapał się po zaroście wiedząc, że póki jej jakoś nie uspokoi, sam nie będzie mógł zasnąć. Był na tyle zdeterminowany, by zrobić coś, wszystko i cokolwiek.
- Wpuścisz mnie? – spytał wreszcie przystającym na wszystkie warunki głosem, wyraźnie zmęczony. Adrenalina opadła na tyle, by przypomnieć mu, że jest druga w nocy, a on wybity został z bardzo przyjemnego snu o hat-tricku na San Siro po bardzo ciężkim dniu.
     Lolita odrzuciła kołdrę na bok, nie spuszczając jednak z niego swojego podejrzliwego wzroku. Miała na sobie czarne rajstopy i koszulkę reprezentacji Argentyny, naturalnie nie swoją. Wchodząc do łóżka Lionel nie omieszkał skomentować tego za pomocą szczerego i dumnego uśmiechu, który tylko ona była w stanie zobaczyć. Usadowił się na swoim miejscu i zarzucił pościel na nogi, chcąc naciągnąć ją i przykryć jej plecy. Ta jednak szybko rzuciła mu się na szyję jakby w obawie, że jego bliskość odstraszy wszelkie zjawy i strachy. Ukryła twarz w jego nagiej piersi, trzęsąc się niemiłosiernie. Podkuliła nogi czując, jak Lionel kładzie jej na plecy swoją wolną rękę.
- No już, już, jestem – uspokoił ją, składając miękki pocałunek na jej czole. – Nigdzie nie idę.
- Tam jest potwór – szepnęła tak, by nikt poza nim jej nie usłyszał – Siedzi w szafie.
- Potwory nie istnieją – prychnął, przytulając ją do siebie jeszcze mocniej i otrzymując w ramach wdzięczności narastający ból spowodowany wbijaniem się paznokci w jego kark. – Są tylko imprezy po debrach, po których Puyol faktycznie tak wygląda.
- W szafie jest potwór – powtórzyła, tym razem stanowczo i z lekkim zdenerwowaniem w głosie. Nie lubiła, gdy ktoś się z nią nie zgadzał.
- Jedyną osobą, która może siedzieć o drugiej w nocy w mojej szafie i cię straszyć jestem ja – stwierdził niemalże naukowym tonem. – Nic gorszego niż ja cię w tym domu nie spotka. Nikogo tam nie ma.
- Potwór – powtórzyła cicho, upierając się przy swoim. Jak pięciolatka.
     Leo westchnął. Uchylił rąbek kołdry, by przesunąć się na brzeg łóżka.
- Co robisz? – spytała Lolita, marszcząc czoło.
- Idę sprawdzić szafę – odparł obojętnie.
- Nie! – pisnęła, ściskając go mocniej wokół szyi i przyciągając z powrotem w stronę środka obitego śnieżnobiałym prześcieradłem materaca. – Głupiś!
- Boisz się, że wyjdzie na moje? – spytał z drwiącym, acz serdecznym uśmiechem. Wiedział, jaki jest jej słaby punkt i potrafił perfidnie go wykorzystać. Zazwyczaj jednak przeliczał się, i to z dużym zaokrągleniem.
- Nie chcę, żeby cię zjadł – odpowiedziała, tuląc się do niego jak niemowlę: nie dość, że całą sobą, to jeszcze całym sercem.
     Ponownie zagrzmiało. Lolita pisnęła przestraszona, drżąc zarówno ze strachu, jak i z zimna. Leo uśmiechnął się pozwalając, by jeszcze mocniej wbiła paznokcie w jego plecy i wiedząc, że mimo wszystko jest to ból o pozytywnym zabarwieniu. Ułożył wygodnie głowę na poduszce, czując jej chłodny policzek na swojej nagiej piersi. Wplątawszy palce w jej ciemnozłote włosy zorientował się, że choć jest mały, to ma na tyle szerokie ramiona, by zamknąć w nich cały świat do niego należący. Niesamowite z jego punktu widzenia było to, że ktoś taki jak ona może pokładać zaufanie w żarze jego serca mając pewność, że to nie pozwoli jej zmarznąć.
     Przymknął oczy, słysząc za oknem pogwizdywanie wiatru, brzdęk uderzających o parapet kropel i głuchy, jakby stłumiony grzmot.
- Byłbyś kiedyś w stanie zrezygnować z piłki? – spytała niby to od niechcenia, nie odwracając się nawet do niego twarzą. Jej drobne ciało, którego fragment wystawał spod kołdry, rozświetliła na niebiesko jedna z błyskawic. Wyglądała na poważną, a on tego się nie spodziewał.
- I co ja mam ci, Lolito, odpowiedzieć? – spytał wymijająco, głaszcząc ją po głowie. Dziewczyna zadarła brodę w górę, by móc spojrzeć mu w oczy. Nic nie wskazywało na to, że było to kobiece kokietowanie.
- Prawdę – poprosiła z lekko rozchylonymi wargami. – Zrezygnowałbyś, powiedzmy, ze względu na mnie?
     To pytanie zwaliłoby go z nóg, gdyby stał. Po raz pierwszy w życiu nie wiedział, co powinien odpowiedzieć - a w zasadzie nie chciał udzielić odpowiedzi, którą wbrew sobie znał. Blask jej oczu zatrzymanych w oczekiwaniu na jego reakcję przyciskał go do ziemi. Teraz sam zaczął bać się burzy.
- Leo – szepnęła głosem, który przyprawił go o dreszcz. – Powiedz to, co powinieneś. Nie to, co chcę usłyszeć.
     Lionel spojrzał w sufit. Drgnął lekko pod wpływem zbyt silnych emocji, które nagromadziły się w nim w zbyt krótkiej chwili. Czuł, jakby właśnie wyciągał z kieszeni nóż, by wbić go jej w plecy. Zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy chciał ją oszukać. Ale nie mógł. Zamachnął metaforycznie ręką, mając przed oczami obraz pokrwawionej koszulki reprezentacji Argentyny, którą tak bardzo kochał. Wiedział, że powinien podzielić swoje uczucie między obie strony po równo, ale jedno bez drugiego nie miałoby już racji bytu. Takie rzeczy działy się tylko na filmach obniżających ludziom samoocenę. Życia bez Lolity nie chciał sobie wyobrazić, a życia bez boiska po prostu nie potrafił. To była kluczowa różnica.
- Nie – przyznał się, zaciskając zęby. – Nie zrezygnowałbym z gry nawet dla ciebie.
- Nawet wówczas, gdy od tego zależałby nasz związek? – brnęła dalej, trzepocząc rzęsami jak wachlarzami. Wyglądała, jakby pytała o pogodę i tego właśnie nie mógł zrozumieć. Niemniej jednak przerażenie w jego sercu rozrosło się do rozmiarów duszy. Podświadomość podpowiadała mu różne dziwne rzeczy, a wciąż walczący mózg przypominał, że musi być szczery.
- Nawet wówczas – przytaknął ze wstydem. Nie mógł jej okłamać.
     Zastanowił się, czy nie powinien zacząć się jej z tego tłumaczyć. Kiedy Lolita zmarszczyła czoło jakby w narastającym skupieniu, przyszło mu na myśl, że zrobił właśnie najgłupszą z możliwych rzeczy. Nie zdążył nawet pomyśleć o konsekwencjach swojego wyznania, bo dziewczyna wyciągnęła prawą rękę spod kołdry i położyła mu na piersi obok swojego policzka.
- To dobrze – odparła jak gdyby nigdy nic, wzruszając ramionami i układając się z powrotem do snu na jego ramieniu.
- Zaczekaj – Leo potrząsnął głową, zdezorientowany bardziej niż kiedykolwiek. – „To dobrze”? Tylko tyle?
- Tak – przytaknęła mu z uniesioną brwią. Nie wiedziała, o co mu chodzi.
- Powiedziałem ci właśnie, że gdybym kiedyś miał wybrać między tobą a piłką nożną, wybrałbym piłkę – wyjaśnił jej jak przedszkolakowi, który nie rozumie, że dwa i dwa to cztery, a nie sześć.
- Wiem.
- I nie jest ci z tego powodu przykro?
- Nie. Nie chcę niezdecydowanego faceta.
     Z leciutkim uśmiechem przytuliła się do jego torsu. Nie na długo jednak: Lionel podniósł się nieznacznie i wyciągnął ręce, by odkleić ją od siebie i zmusić do spojrzenia mu w oczy. Niczego tu nie rozumiał.
- Lolito, wyjaśnij mi, błagam – poprosił z niejakim zawodzeniem. – Spójrz na mnie i powiedz, o co chodzi.
- O nic – przechyliła głowę jak ptak, który wypatruje czegoś po drugiej stronie polany. – Piłka nożna pojawiła się w twoim życiu wcześniej niż ja. Nie chciałabym nigdy zająć jej miejsca.
- A gdybyś kazała mi wybrać? – Pod jego powiekami pojawiły się drobne kryształki. Łzy, których nie rozumiał.
- Na Boga, Lionel, przecież ja bym się nigdy nie postawiła przed takim wyborem! – klasnęła w dłonie z politowaniem, rzucając okiem na jakiś punkt na suficie. – Nigdy, przenigdy!
- Nigdy? – spytał, jakby z niedowierzaniem.
- W życiu. Takich rzeczy nie robi się ludziom, bez których nie umie się żyć. Byłabym niepoważnym samobójcą.
     Lolita wyplątała nadgarstki z jego uścisku, sadowiąc się z powrotem na swoim miejscu. Obróciła się jednak na drugi bok, by mógł patrzeć jej z góry prosto w oczy. Kiedy znów poczuła ciepło płynące z serca pod jego piersią, uśmiechnęła się tak pięknie, jak tylko kobieta potrafi się uśmiechnąć. Przykryła się kołdrą tak, że wystawał spod niej jedynie fragment kołnierza ukradzionej koszulki. Złapała jego dłoń, by wciągnąć ją pod pościel i przytulić jak misia.
     Wzdrygnęła się, kiedy znów zagrzmiało.
- Co ci się takiego śniło, że tak bardzo się wystraszyłaś? – spytał na zmianę tematu, splątując palce swojej dłoni z jej, o wiele delikatniejszymi i drobniejszymi.
- Ktoś gonił mnie na Carrer de Montcada – powiedziała cicho, przykładając sobie jego dłoń do własnego policzka. – Uciekałam, ale tak naprawdę ciągle stałam w miejscu.
- W koszmarach tak zazwyczaj się dzieje – stwierdził. – Nie bój się.
- I była tam też jakaś ręka – dodała, jakby zaniepokojenie powracało z powietrza w jej krwioobieg. – To w zasadzie ta ręka mnie prześladowała. Najgorsze jest to, że wyglądała jak twoja.
- Chciała cię zabić? – w jego głosie pojawiła się troska, której nie umiał przezwyciężyć mimo tego, iż jej opowieść była jedynie fikcją.
- Zastanawiam się, czy mogłaby być ręką, która chce złapać mnie za kołnierz i… zatrzymać przy sobie.
     Piorun uderzył gdzieś w pobliżu rozrywając ciszę, która na moment nastała. Oślepiający błysk wlał się przez okno do wielkiej sypialni, budząc na nowo wszelkie lęki. Lolita – zapomniawszy o kontynuowaniu swojego urwanego przed punktem kulminacyjnym wywodu – zarzuciła kołdrę na głowę, znikając nagle pod jej fałdami. Przesunęła się w głąb łóżka i skuliła w centrum materaca jak przestraszone dziecko. Choć puściła dłoń Lionela, ten czuł, jak bardzo trzęsie się ze strachu. Westchnął jeszcze, po czym bez słowa zsunął się z poduszki pod pościel wprost w jej ramiona. Uśmiechnęła się jeszcze w świetle księżyca, nim ogarnęła ich ciemność zamkniętej przestrzeni. Tylko tam, pod tą konkretną kołdrą mogli przetrwać tę noc.
     I całą wieczność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw coś po sobie.