OPOWIADANIE 10
Hasła: są rzeczy gorsze od nienawiści, zła decyzja rozciąga swoje konsekwencje również na inne aspekty niż te, których bezpośrednio dotyczy, pomocy można szukać w miejscach, gdzie jej nie ma, kryteria podziału człowieka, determinacja spowodowana brakiem drugiego człowieka, serce jest silniejsze niż rozum, ale potrafią ze sobą współpracować, dwie natury człowieka, nieprzewidywalność świata, bredzenie bez sensu jest reakcją obronną, ból jako medium, wspomnienia dają siłę
Hasła: są rzeczy gorsze od nienawiści, zła decyzja rozciąga swoje konsekwencje również na inne aspekty niż te, których bezpośrednio dotyczy, pomocy można szukać w miejscach, gdzie jej nie ma, kryteria podziału człowieka, determinacja spowodowana brakiem drugiego człowieka, serce jest silniejsze niż rozum, ale potrafią ze sobą współpracować, dwie natury człowieka, nieprzewidywalność świata, bredzenie bez sensu jest reakcją obronną, ból jako medium, wspomnienia dają siłę
Choć największe barcelońskie skupisko transwestytów znajduje się w pobliżu stadionu Camp Nou, to jednak Barri Xinés nie kapituluje, bazując na długiej i barwnej reputacji najbardziej zepsutej części miasta. Okolica ta jest nie tyle brudna, co śmierdzi beznadzieją – serio, nie da się użyć bardziej estetycznego i literackiego określenia typu „brzydko pachnie”. Tu naprawdę śmierdzi. Nawet ci najbardziej zakochani w Barcelonie nie chcą tutaj przychodzić – wszystko właśnie za sprawą tego ohydnego mikroklimatu grzechu. Osiemdziesiąt procent ludzi przechadzających się wzdłuż głównej ulicy wychodzi stąd bez portfela. Bójki są tu najnormalniejszą rzeczą na świecie: coś jak bicie Big Bena co godzinę w centrum Londynu. Z każdej strony do nawet najmniej wrażliwych uszu dochodzą otwarte rozmowy handlarzy narkotyków, którzy zachwalają swój towar i dokonują transakcji. Wszystko tak, jakby to było normalne. Dzielnica ta bowiem rządziła się własnymi prawami, stanowiła osobne państwo w państwie w jeszcze jednym państwie.
Kwartały El Raval, które rozciągają się od Carter de Sant Pau na południe, przesiąknięte są zapachem przemocy, krwi, pieniędzy i najbrudniejszego seksu. Stojące przy pomalowanych na zielono deskach i w bramach pojedynczych kamienic prostytutki nazywane są tutaj Królowymi Nocy. Każda z nich nosi grube, czarne rajstopy i krwistoczerwone szpilki – im na wyższym obcasie są jej buty, tym do bardziej kosztownych ona należy. To taka miara wartości, która nie ma jednak nic wspólnego z moralnością. Tu coś takiego po prostu nie istnieje. Są najbardziej upadłymi aniołami, jakie mogą istnieć i nawet najbardziej kolorowe jadłodajnie z uśmiechniętymi sprzedawczyniami w niebieskich czepkach nie są w stanie poprawić wizerunku tej części Barcelony.
Aż trudno uwierzyć, że jest to dolna część tej pięknej La Rambli, którą tak bardzo kochano. Ale tu zawsze tak było.
Huk był tak głośny, że wszystkie ptaki wzbiły się w powietrze. To trwało pół sekundy, może nawet krócej. Wszystko, co znajdowało się na zewnątrz jakby przestało się ruszać, a czas zatrzymał się w miejscu jak poganiany zbliżającym się zachodem słońca wędrowiec na rozwidleniu dróg, kiedy nie wie, który kierunek obrać. Wie tylko tyle, że musi coś zrobić, ale nie ma pojęcia co.
Na kuchennej posadzce leżało pełno potłuczonego szkła, w które Lolita wpadła przy upadku. Za sprawą ciężkości odsunęły się stoliki i krzesła, które nie dały rady jej zatrzymać. Siedziała zgięta wpół wśród drobnych odłamków kryształów, z plecami opartymi o ścianę. Jej ciało trzęsło się z emocji, które w jednej chwili wylały się z jej włosów niczym woda z uszkodzonego kranu. Patrzyła w górę z pytającym i przerażonym wzrokiem nie wiedząc, czy powinna choćby pisnąć. Tak wielką miała na to ochotę. Poczuła smak krwi płynącej strużkiem z dziąseł, która powoli przestawała się mieścić w jej ustach i poczęła spływać po sinych ze strachu wargach. Tuż przy jej nienaturalnie wygiętej nodze stał wyprostowany Lionel z wciąż uniesioną ręką.
Oboje skamienieli nie wierząc, że do czegoś podobnego w ogóle doszło. W najśmielszych nawet snach nie dopuszczali do siebie takiej opcji. Lolita przypatrywała się z dołu jego oniemiałej twarzy, która wydawała się być jeszcze bardziej przestraszona tym, co właśnie zrobił. Rzucał okiem to na nią, to na swoją dłoń, która zawisła w powietrzu jak na niewidzialnym haku. I dziewczyna nie mogła przestać się na nią patrzeć: bezszelestnie przysunęła łokcie do boków w geście zagubienia. Owszem, zgubiła się w świecie, który uważała za najbardziej sobie znany i z którego od jakiegoś czasu nie wychodziła uważając, że nie ma takiej potrzeby, gdyż zna go lepiej niż ktokolwiek inny. Nie umiała już zatamować krwawienia i pozwoliła, by strużka krwi ściekała jej powoli wprost na żółtą bluzkę. Nie chciała dać wiary, że ta uniesiona ręka, na którą patrzy to ta sama, która co wieczór kładła ją spać i co rano budziła ze snu tylko po to, by wieczorem znów ją położyć. Całowała zawsze czule z uśmiechem te budzące i wszędobylskie palce, ale tym razem na samą myśl rozbolały ją usta.
Leo opuścił wreszcie dłoń. Sam również zgubił się w morzu gestów, które powinien wykonać, a na żaden nie mógł się zdecydować. Gdy tylko spróbował pochylić się nad nią, ta przylgnęła jeszcze mocniej plecami do ściany w nadziei, że znajdzie w niej dostatecznie dużo miejsca, by się schować. Nigdy nie był w takiej sytuacji, przez co nie wiedział, jakie działania wywołają konkretną reakcję. Na pewno nie ta była tą odpowiednią. Długo zwlekał z zabraniem głosu: czaił się jak myśliwy, który nie chce spłoszyć celu swoich poszukiwań.
- Lolito – jego głos był załamany i bez barwy, a gardło miał ściśnięte jakby grubym sznurem, co upodobniało go do samobójcy, który znajduje rozwiązanie w chwili, gdy krzesło pod jego stopami się przewraca. Kiedy jest już za późno.
- Odejdź – poprosiła jak ofiara błagająca o życie, przesuwając dłoń po posadzce. Zraniła się odłamkiem stłuczonego wazonu w dłoń, jednak adrenalina sprawiła, że niczego nie poczuła. – Proszę, zostaw mnie…
- Lolito, nie chciałem – Leo za wszelką cenę starał się ratować sytuację, choć nie miał na to absolutnie żadnej koncepcji. Miał tylko jasny cel: uspokoić ją i doprowadzić do stanu, w którym wysłucha jego wypowiedzi, choć jeszcze za bardzo nie wiedział, co powinien w niej zawrzeć. Każde słowo wydawało się nie pasujące. – Ja… ja nie wiem, co we mnie wstąpiło.
Lionel schylił się na tyle, by dać jej do zrozumienia, iż chce pomóc jej wstać. Wyciągnął do niej dłoń, jednak na sam jej widok Lolicie spłynęły łzy po policzkach. Jeszcze przed chwilą bowiem czuła jej wyraźny zarys, każdy kontur z osobna i nawet linię życia… Słone krople szybko zmieszały się z krwią i potem, co dodało jej sił do ucieczki. Sprawnie wykręciła się w bok i przesunęła przy kuchennej szafce, unikając tym samym jego dotyku, którego by po prostu nie zniosła. Oparzyłby ją. Wyślizgnęła mu się zwinnie z rąk i wsparłszy na pokrwawionych dłoniach wstała szybko, ruszając biegiem w stronę drzwi. Po drodze zabrała jeszcze klucze od auta, które leżały na końcu blatu. Wiedziała jedno – nie mogła tu dłużej zostać. Każda chwila, w której musiałaby oddychać tym samym powietrzem sprawiałaby, że zaczęłaby więdnąć. Działała bardziej pod wpływem paniki niż zdrowego rozsądku, co było w pełni zrozumiałe.
- Lolita, zaczekaj! – Lionel puścił się pędem w jej kierunku w nadziei, że uda mu się ją przekonać do rozmowy. Sam jeszcze dostatecznie nie dopuszczał do siebie pewnych faktów, jednakże ostatnią rzeczą, na jaką by pozwolił było pozostawienie jej bez słowa. Wyszedłby bowiem na najgorsze ścierwo egzystujące we wszechświecie mimo tego, że postawiwszy się w jej sytuacji zaczynał rozumieć jej zachowanie. Doganiał ją już: wyciągnął dłoń w powietrze, by chwycić jej ramię.
- Boję się ciebie! – rzuciła mu w twarz, uderzając biodrem o drzwi wejściowe. W oczach miała łzy histerii, przez które jeszcze bardziej wyglądała jak ofiara, która z determinacji godzi się na wszystko ze strony swojego oprawcy, byleby tylko przeżyć. To był jednak kluczowy moment sytuacji: Leo niespodziewanie przestał ją gonić, a ona ze zwinnością kota wymknęła się na zewnątrz. Pozbawiony serca obserwował, jak biegnie wzdłuż alejki w stronę zaparkowanych przy bramie samochodów.
Lolita czuła, jak wyrywa się ze swojego świata do innego, którego nie znała. Wiedziała, że zostawia za sobą wszystkie chwile, które obiecała sobie pamiętać i które miały się znaleźć na filmie, jaki człowiek ogląda tuż przed swoją śmiercią. Coraz bardziej oddalała się od mistrza, który wszystkiego ją nauczył. W połowie drogi do bramy zorientowała się, że wcale nie trzyma w ręku kluczy do swojego Infiniti, a do białego Audi Lionela. Kiedy je kupował, śmiała się, że jest wyższe od niego i nie będzie w stanie sięgnąć do pedałów. Odpowiedział jej wtedy zgryźliwie, że przecież każde auto jest wyższe od niego, po czym nie odzywał się do niej przez dwa dni. Nawet na kanapę się przeniósł. Zwolniła nieco nie wiedząc, co powinna zrobić ze wspomnieniem, które rozświetliło w głowie szeroką wizję towarzyszącą jej sporadycznie w chwilach słabości. Obróciła się za siebie, a gdy doszła do wniosku, że nikt jej nie goni, zatrzymała się całkowicie.
Choć nadal była przerażona, w żaden sposób nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak nagle zastygł w bezruchu – zupełnie, jakby ktoś zalał mu nogi betonem. Z daleka widziała, że skamieniała nawet jego mimika, a drżenie kończyn ustąpiło. Patrzył na nią będąc wypalony i pusty w środku. Zawahała się nawet przez moment, czy nie zawrócić i spróbować dopuścić go do głosu, gdyż wizja takiego Leo wzbudziła w niej uczucia, których nikt nie potrafiłby nazwać. Nigdy czegoś takiego nie czuła: ta mieszanka była najdziwniejszą, jaką przyszło jej obserwować. Zrobiła niepewne pół kroku w stronę domu, jednak rzeczywisty widok tego człowieka przebił jej serce. Przed oczami stanęła jej scena sprzed kilku chwil, kiedy to podczas ostrej sprzeczki o powód zupełnie abstrakcyjny poczuła miażdżącą siłę jego otwartej dłoni na swojej twarzy. W ustach wciąż miała krew, która przepełniona była hormonami i złudzeniami. To wystarczyło, by przywołać siebie samą do porządku: cofnęła się automatycznie, chcąc jak najszybciej stąd zniknąć. Nieistotne już było jak – dobiegła do samochodu Lionela nie wiedząc, dokąd mogłaby uciec. I czy powinna.
Leo z kamienną twarzą obserwował, jak z piskiem opon rusza sprzed domu i znika po paru sekundach za zakrętem. Jeszcze przez moment słyszał szybkie obroty silnika, które stopniowo stawały się coraz łagodniejsze, by w końcu rozmyć się w powietrzu jak mydlana bańka – bez śladu. Wiedział, że gdyby tylko chciał, mógłby ją dogonić, ale nie czuł w tym żadnego sensu. Mógłby ją złapać jeszcze na podjeździe. Mógłby odzyskać mowę i przemówić do niej rozsądnie będąc w środku. Mógłby chwycić wówczas jej chude ramię i pokazać, że to wszystko było jednorazowe. Mógłby użyć siły, mógłby się rozpłakać, na co miał wielką ochotę. Mógłby nawet w tym momencie wsiąść do jej auta i złapać ją przy Muzeum Perfum, na Avinguda Diagonal lub też w okolicach Hospital de la Santa Creu i Sant Pau, to nie byłby żaden wyczyn. Ale nie było sensu. Czas zatrzymał się po raz drugi tego dnia.
Stojąc w drzwiach swojej willi i patrząc na pusty podjazd zastanawiał się, czy bardziej zabolałoby go, gdyby usłyszał z jej ust, że go nienawidzi niżeli dowiedział się, iż się go boi. Owszem, nienawiść jest straszna sama w sobie i zapewne pękłoby mu serce, ale wbrew powszechnej opinii zdecydowanie trudniej jest przezwyciężyć strach niż pokochać znienawidzoną osobę. Można by żądać odpowiedzi na pytanie „dlaczego”, ale powody, które wówczas padną będą niejasne i niewyraźne za sprawą drżących ze strachu ust, więc to tak, jakby w ogóle na nie nie odpowiedziano. Jeśli ktoś, kogo się kocha zaczyna się bać, to anomalia. No bo skąd znaleźć siłę, by spojrzeć takiej osobie w twarz? Strach odebrany w ten sposób jest dziwny, a nienawiść to konkret. Między stanami „kochać i nienawidzić” a „kochać i bać się” jest ogromna, znaczeniowa przepaść, a łzy, które wówczas się pojawiają, to łzy niezrozumienia. Słowa, których się żałuje padają najczęściej pod wpływem impulsu, ale bardzo często są właśnie słowami, które gnieździły się w środku już od jakiegoś czasu. Czy sens ma brnięcie w strachu w celu przekonania się, czy jest to tylko złudzenie? Po długiej chwili intensywnego myślenia doszedł do wniosku, że lepiej by było, gdyby Lolita go nienawidziła, bowiem świadomość, że płacze ze względu na strach przed jego osobą sprawiała, że był dla niej najzwyczajniej w świecie nieodpowiedni.
Lionel oparł się łokciem o drewnianą framugę. Zakrył oczy dłonią, a świadomość, że za jego plecami znajduje się pusty dom, niszczyła go od środka. Jedyne, co mógł teraz zrobić to odwrócić się na pięcie i roztrzaskać w złości o ścianę kuchni wszystkie talerze. Spojrzał z pogardą na rękę, którą w przypływie gniewu uniósł na Lolitę. Swoją Lolitę. Miał ochotę ją sobie odciąć.
Nie miał wyboru.
Biegł przez najczarniejszą część La Rambli już od jakiegoś czasu. Kiedyś biegał po to, by móc pomyśleć, lecz tym razem tych myśli było o wiele za dużo, przez co nie dało się ich w miarę przyzwoicie uporządkować. Przyzwyczajone do wysiłku fizycznego nogi prowadziły go przez spowite nocą Barri Xinés sugerując od czasu do czasu, że nie jest to ani dobre miejsce, ani dobry czas. Nie miał jednak najmniejszej ochoty zawracać: spocony i zdyszany przyspieszał za każdym razem, gdy tylko mijał jakiegoś bezdomnego Katalończyka śpiącego pod zamkniętą budką z piwem. Źródłem dodatkowych sił stał się również ohydny zapach, który napędzał go ku oddalonemu o spory kawałek drogi rozwidleniu ulicy. Tam powietrze było o wiele czystsze i w głębi duszy chciał się tam jak najszybciej znaleźć. Co prawda jego nos przyzwyczajał się już do odoru najbrzydszej części Barcelony, niemniej jednak nienawidził tego miejsca prawie tak samo, jak siebie samego.
Nie wiedział, o czym Lolita może myśleć i to zabijało go od środka. Zastanawiał się również, czy zgodzi się go wysłuchać mimo tego, iż nie miał w głowie nawet ułożonej mowy. Stwierdził, że wymyśli coś spontanicznie na poczekaniu, a jako najważniejszy priorytet wyznaczył sobie odnalezienie jej i dowiedzenie się, czy to, co powiedziała, było szczere. Ciekawiło go, jak sprawa wygląda z jej punktu widzenia – choć nie był pewien, czy słowo „ciekawy” jest tutaj odpowiednie. To było jak strach przed odpowiedzią na zadane przez nas pytanie: niby oczekujemy odpowiedzi i bez niej nie przebrniemy dalej, ale z drugiej strony pesymistyczna wizja najgorszej z możliwych odpowiedzi budzi w nas przerażenie i sprawia, że chcielibyśmy uciec.
Rozejrzał się wokół siebie i zwolnił, gdy tylko zobaczył stojącą między dwoma budynkami jedną z Królowych Nocy. Miała buty na bardzo wysokich obcasach, grube rajstopy oraz opinający ją wokół talii gorset uwydatniający kobiecość. Paliła przy tym długiego, damskiego papierosa, a dym z niego pochodzący otulił jej twarz niczym mgła. Miała na oko nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Jej rozpuszczone włosy miały taki sam kolor co kobieta, którą widział co rano w swoim łóżku. Wyraz jej aparycji również był niemal identyczny… Tylko miała pieprzyka a’la Marylin Monroe domalowanego kredką do oczu. Potrząsnął głową, bijąc się z myślami. Do samego końca wahał się nad wykonaniem tego kroku, jednak z bólem w klatce piersiowej stwierdził, że nic innego już mu nie zostało. W pewnym sensie było już mu nawet wszystko jedno.
- Przepraszam? – z niepewnym głosem zwrócił się do niej, zarzucając mokrymi włosami na bok. Spojrzała na niego z niejakim obrzydzeniem, choć doskonale wiedziała, kim jest. Zatrzymał się tuż przed nią, odklejając spoconą koszulkę od skóry. – Nie widziałaś może białego Audi przejeżdżającego w tych okolicach?
- Miałam dziś czternastu klientów – rzuciła jakby z pogardą i ze zmęczeniem. – Nie zwracam uwagi na takie rzeczy, nie znam się nawet na markach samochodów. Jestem dziwką, to mi do niczego niepotrzebne.
- A może…
- Niczego nie widziałam.
Leo znów rozejrzał się wokół własnej osi. Wiedział, że jeśli w tym momencie ktoś by go zauważył, miałby olbrzymie kłopoty. Nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji. Z lekkim wahaniem sięgnął do tylnej kieszeni jeansów, by wyciągnąć z niej brązowy, skórzany portfel. Otworzył go i pogrzebawszy chwilę w jednej z jego przegródek wyjął z niego nie pogięty, jakby sprasowany banknot o nominale stu euro. Wyciągnął go w jej stronę, patrząc spode łba na jej oczy. Cholera, nawet kolor taki sam.
Kobieta westchnęła, przejmując od niego pieniądze i bez jakiegokolwiek skrępowania chowając je sobie do gorsetu. Jak na starych filmach. Lionel odwrócił wzrok, by nie patrzeć na jej piersi.
- Pokaż mi chociaż jakieś zdjęcie albo coś – poprosiła smętnym głosem, jakby było jej już wszystko jedno.
- Ach tak, jasne – rzucił ożywiony, jakby przywołany do porządku. Otworzył portfel na przezroczystej przegródce, w której najczęściej trzyma się drobne fotografie legitymacyjne i paszportowe. Wyciągnął jedyne zdjęcie, które się tam znajdowało i podał jej bez zastanowienia. Z lekkim zdenerwowaniem patrzył, jak dużo wyższa od niego blondynka przygląda się podanemu przez niego papierowemu prostokątowi. Zmrużyła oczy za sprawą zbyt mocno jarzącej się latarni.
- Jest śliczna – stwierdziła, a na jej wąskich ustach pojawiło się coś w rodzaju półuśmiechu. – Naprawdę śliczna.
- Muszę ją znaleźć – powiedział, jakby chcąc nakierować ją na swoje intencje. – Proszę, powiedz mi, czy ją widziałaś.
- Niestety, nie umiem ci pomóc – odpowiedziała zgodnie z prawdą i z lekkim zawodem. – Chciałabym, ale naprawdę jej nie widziałam.
Leo przechwycił od niej zdjęcie, spuszczając wzrok na bruk. Obrócił fotografię w palcach, by jeszcze przez chwilę jej się przyjrzeć, choć znał ją niemalże na pamięć. Pochodziła z dowodu osobistego dziewczyny i została zrobiona, kiedy ten jeszcze nie wiedział o jej istnieniu. Miała zaokrąglone policzki, delikatny uśmiech i długi warkocz, który przerzucony był przez prawe ramię. Pierś opinała jej biała bluzka na guziki, a na szyi wisiała srebrna litera L z drobnym diamencikiem na górze. L jak Lolita. Nie miała na nim ani grama makijażu i wielokrotnie prosiła go marudnie, aby nosił jakiekolwiek inne, a to wyrzucił, bo przypomina na nim chomika z grzywką na bok. Nigdy się na to nie zgodził: choć w pozostałych przegrodach miał wszystkie jej zdjęcia, to właśnie to chciał widzieć jako pierwsze za każdym razem, kiedy otwierał portfel. Bo to w takiej Lolicie się zakochał.
- Dlaczego jej w ogóle szukasz? – spytała kobieta, wyrywając go tym samym z transu. Leo potrząsnął głową, odpędzając od siebie wspomnienia, na które była nieodpowiednia pora.
- Dawno nie mówiłem jej, że jest dla mnie wszystkim – stwierdził, ocierając pot z czoła zewnętrzną częścią dłoni. Nie zamierzał mówić prawdy pierwszej lepszej napotkanej osobie. – Jeśli jej tego jak najszybciej nie powiem, może być źle.
- Ma prześliczne dołeczki w kącikach ust – zauważyła, gasząc papierosa o ścianę budynku, przy którym stali. Otrzepała ręce obite w cieniutkie rękawiczki z pyłu. – Polubiłam ją.
- No nic, trudno – westchnął z nutą trwogi, chowając pospiesznie zdjęcie do portfela. – Będę szukał dalej.
- Zrobiłeś jej krzywdę, prawda? – spytała, co absolutnie wybiło go z rytmu. Popatrzył na nią z rosnącym przerażeniem: bał się, że zaczęła czytać mu w myślach.
- Aż tak to widać? – spytał, wsuwając portfel z powrotem do kieszeni i dla swojego dobra nie zaprzeczając nawet jej domysłom. – Tak, zrobiłem jej największe świństwo, jakie mężczyzna może zrobić kobiecie. I nie umiem tego ukryć.
- Da się to z ciebie wyczytać jak z kartki – stwierdziła wprost, bez zatajania jakiejkolwiek prawy. – I to wcale nie dlatego, że jesteś taki biały. Po prostu znam się na ludziach lepiej niż ty i umiem odróżnić, kiedy są źli, a kiedy dobrzy.
- Czyli jestem złym człowiekiem? – dopytywał się, zaintrygowany jej krótką, acz treściwą wypowiedzią.
- To zależy, czy na takiego się czujesz.
Leo zrobił krok w tył, mierząc wzrokiem jej buty. Fakt, że w pobliżu nie było dosłownie nikogo, napawał go niepokojem. Coś kłuło go pod gardłem.
- Jeśli jest mądra, wysłucha cię – kontynuowała niezrażona.
- Tylko nie mam pojęcia, co mógłbym jej powiedzieć – rzucił zgodnie z prawdą, trzymając zaciśniętą pięść przy ustach i myśląc intensywnie. – Nawet nie wiem, gdzie ona jest. Nie zdziwiłbym się, gdyby nie było jej już w Barcelonie.
- Nie wiem, dlaczego zwierzasz się z tego dziwce, ale powiem ci jedną rzecz, skoro tak bardzo cię to nurtuje – kobieta westchnęła, opierając się bokiem o ceglaną ścianę. Skrzyżowała ręce na nienaturalnie dużych i obnażonych piersiach. – Powinieneś poszukać jej u źródła. Kiedy ludzie mają problem, to właśnie tam się udają. Ale jak zinterpretujesz to słowo, to już zależy tylko i wyłącznie od ciebie.
Lionel zastygł w bezruchu. Spojrzał w ciemną uliczkę, która znajdowała się za plecami jego rozmówczyni. Pozwoliło mu to zawiesić się na moment w próżni umysłu, w której nie czuć niczego poza własnym sumieniem. Przypomniało mu się, że nie tylko on ma w portfelu to zdjęcie. Miał je jeszcze Carles, Francesc, Dani, David, Gerard i… cała reszta. Wszystko dlatego, że na jego tyle wypisane było jej imię, nazwisko i numer telefonu. Wręczyła je każdemu z nich zamiast wizytówki podczas pierwszego dnia pracy na stanowisku fizjoterapeuty mówiąc, że w razie jakichkolwiek niedyspozycji mają jej to natychmiast zgłosić. Co prawda poznali się bliżej dzięki Davidowi, ale to można by uznać bardziej za potok historii niż za jej źródło. Wyobraził sobie krystaliczny strumyk pełen kamieni i pstrągów gdzieś w górach…
Nagle coś w jego głowie zapaliło mu światło. Źródła rzeki najczęściej nie widać, a źródła sytuacji nikt nigdy po prostu nie zobaczył. Trzeba ruszyć głową, by się w tym rozeznać. Duma uderzyła go w skronie, kiedy doszedł do wniosku, że wystarczy tylko wyobrazić sobie to, co było na samym początku.
- Na tym zdjęciu ma takie pełne policzki – stwierdziła przyciszonym głosem, po raz kolejny wytrącając go z równowagi umysłu. – Zupełnie, jakby była w ciąży.
- Nie, nie była – zaprzeczył szybko, prychając przy tym i kręcąc głową. Jego zmieszana reakcja wywołała na twarzy prostytutki jeszcze większy uśmiech. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, iż obudziło to w niej krztę człowieczeństwa, na którą nie mogła sobie publicznie pozwolić. Królowe Nocy nie robią takich rzeczy.
- Kobiety w ciąży są najpiękniejsze.
- Zapamiętam.
Leo był tak zafascynowany wnioskami, do jakich doszedł w ciągu ostatniej minuty, że zapomniał się pożegnać. Odwrócił się na pięcie i wystartował z miejsca jak petarda w stronę rozwidlenia ulic. W miejsce strachu powróciła nadzieja na to, że jeszcze nie jest na nic za późno. Czekał go teraz długi maraton w kierunku Jardins de Toquio. Z każdym następnym krokiem czuł, jak coraz bardziej mu jej brakuje. W głębi serca wierzył, że Lolita go wysłucha i wybaczy, choć nie zdziwiłby się, gdyby tego nie zrobiła. Rozumiał jej reakcję, ale kolejnej godziny w takiej niepewności by nie wytrzymał. Musiał wiedzieć, czy się go boi i w ostateczności zmienić ten strach na nienawiść, która byłaby dla niego bardziej znośna. Przynajmniej tak twierdził.
Stał właśnie jedenaście metrów od bramki z założonymi rękoma wiedząc, że od tego rzutu karnego zależą losy całego spotkania. Nabrał powietrza w płuca i ruszył przed siebie.
Nacisnął dzwonek. Kiedy tak czekał z zapartym tchem i przedramieniem opartym o drzwi, zdał sobie sprawę, że nie zawiadomił go o swoim przyjściu. Droga z Barri Xinés zajęła mu ponad dwie godziny, jego ubranie było już w związku z tym całkowicie przesiąknięte potem. Pomyślał, że być może niegrzeczne z jego strony jest przychodzenie bez jakiegokolwiek zaproszenia czy nawet powiadomienia w samym środku nocy, jednak z drugiej strony pewien był realności swoich przypuszczeń, które rozświetliły nadzieją jego oczy podczas rozmowy z prostytutką. Kobieta, której nie znał i którą powinien ominąć szerokim łukiem dała mu do zrozumienia, że mądrzy ludzie nie tyle wybaczają, co uważnie słuchają. Nie wiedział też za bardzo, czy wykreował odpowiednią do sytuacji definicję słowa ŹRÓDŁO. Według niego bowiem mogło ono oznaczać osobę, która przyczyniła się do tego, że ich drogi mogły się zbiec. Kogoś, kto mu ją pokazał.
Uspokoił swój oddech, kiedy usłyszał zbliżające się do drzwi od drugiej strony kroki. Były wyraziste, powolne i pewne. Zupełnie takie, jakby ich właściciel nie został wybudzony ze snu, a najzwyczajniej w świecie przechodził z jednego pokoju do drugiego. Plecy Leo przeszył dreszcz niepewności - automatycznie zrobił pół kroku w tył czekając na to, co nadejdzie. Stukanie podeszwy butów o posadzkę stawało się coraz głośniejsze, aż w końcu ustało. Drzwi uchyliły się delikatnie, by zaraz potem otworzyć się na oścież. Wysoki, łysy mężczyzna w beżowym swetrze, wystającej spod jego kołnierza białej koszuli i jeansach ze skórzanym paskiem położył jedną dłoń na klamce, w drugiej zaś trzymał szklankę z whisky i lodem. Był nieogolony, ale wyperfumowany i sprawiał wrażenie, jakby jego przybycie nie było dla niego żadnym zaskoczeniem. Można by stwierdzić, że wręcz go oczekiwał. Patrzył na Lionela z góry z czymś w rodzaju pogardy.
- Dobry wieczór, trenerze.
Wyraz twarzy Pepa nie uległ zmianie. Odsunął się jedynie w bok, co było bezsłownym zaproszeniem do środka. Spuścił wzrok na podłogę, by po chwili nabrać w usta łyk alkoholu. Poczekał, aż Leo przejdzie niepewnie przez próg, po czym zamknął delikatnie drzwi. Uważał, by nie narobić hałasu. Nie musiał prosić na głos o ciszę, aby nie obudzić Cristiny i dzieci. W jego oczach zauważył niejaką obojętność, która zabolała go bardziej, niż jakby to była najostrzejsza riposta. Mimo wszystko znał go na tyle, by wiedzieć, że wcale nie jest mu wszystko jedno.
- Trenerze? – szepnął, rozglądając się po niesamowicie czystym salonie, całym w bieli. Cristina uwielbiała porządek i jego utrzymywanie udawało jej się nawet biorąc pod uwagę fakt, że ma na karku trójkę dorastających dzieci. – Ona jest tutaj, prawda?
Pep zmierzył wolnym krokiem w stronę barku. Z twarzą bez wyrazu i jakiegokolwiek pośpiechu wsunął wolną dłoń do kieszeni i wypił jeszcze trochę whisky, patrząc na niego spode łba. Ogniki w jego oczach zaczynały się dopiero zapalać. Oparł się plecami o kremową ścianę, na której tle wyglądał o wiele poważniej i groźniej.
- Jest – odparł, przytakując mu przy tym. Zawiesił wzrok na jego rozczochranych i posklejanych potem włosach z całą swoją perfidnością. Przypominał nieco Ojca Chrzestnego, którego ktoś prosi o przysługę. I mniej więcej tak się zachowywał oraz budził w Leo podobny strach zmieszany z szacunkiem.
- Czy… ktoś oprócz ciebie ją widział? – spytał, pocierając ramiona dłońmi. Na całym ciele czuł atmosferę tego wielkiego domu.
- Kiedy tutaj wpadła, był akurat David – oznajmił jak prawnik-profesjonalista, nie spiesząc się i wymawiając każdą sylabę z osobna. – Ale nie bój się, on niczego nie wygada. Pomógł mi ją uspokoić. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak był na ciebie wściekły, kiedy zalała go łzami.
Słuchanie takich rzeczy z jego ust było dla Lionela istną torturą. Żołądek podszedł mu do gardła, a zaciśnięte pięści przyłożył sobie do bioder. Chciał zapytać, czy mógłby ją zobaczyć, ale to byłoby zdecydowanie nie na miejscu. Nie wiedział sam na co czeka, ale z serca spadł mu drobny kamień: wiedział już bowiem, że jest bezpieczna i nic jej się nie stało.
- Jak dla mnie nie masz już jaj – odparł ze stoickim spokojem Pep, wąchając zawartość swojej szklanki. – Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał. Mężczyzna unoszący rękę na kobietę jest dla mnie nikim.
- Wiem, trenerze – choć jego słowa ugodziły go nieco w podświadomość, nie miał odwagi, by mu się w jakiś sposób sprzeciwić. Tym bardziej, że wszystko, co powiedział było prawdą. Nie chciał się nawet usprawiedliwiać płytkimi stwierdzeniami, że „to było niechcący”, „niefortunny przypadek”, „zostałem wytrącony z równowagi” czy też „był to pierwszy i ostatni raz”.
- Utraciłeś swoją męskość w moich oczach – powtórzył nieco innymi słowami. – Nie jest ci z tego powodu wstyd?
- Jest. Gdybym mógł, sam odciąłbym sobie to, co mentalnie straciłem – odpowiedział, patrząc gdzieś w bok. Wiedział, że Pep wciąż mierzy go wzrokiem, jednak za żadne skarby nie chciał się z nim spotkać. Bał się, że tego by było za wiele. – Ale nie mogę cofnąć czasu.
- A może właśnie powinieneś? – zasugerował, mieszając lód z alkoholem za pomocą okrężnych ruchów dłoni trzymającej szklankę. – To byłoby rozwiązanie.
- Nie wiem, czy byłbym wzbogacony o to doświadczenie – stwierdził, podpierając się biodrem o oparcie stojącej na środku jasnozielonej sofy. – Jezu, jak ja mogłem ją uderzyć? Jak ja mogłem jej coś takiego zrobić? Przecież ja nie jestem zły.
- Choć to z twojej strony jednorazowe, zabiłbym cię, gdybym tylko mógł – stwierdził znów z oschłą obojętnością. Nie zamierzał mu pomagać i okazywać wsparcia. – Ale to nie mnie jest to oceniać. Jeśli Lolita ci wybaczy, i ja to zrobię. Ale na pewno ci tego nie zapomnę.
Po wyłapaniu jej imienia w jego wypowiedzi już nie słuchał. Na nowo powróciła do niego jakaś cząstka człowieczeństwa, która ożywiła go do tego stopnia, że wzdrygnął się i wyprostował. Jego plecy przeszył dreszcz nadziei.
- Czy mógłbym z nią porozmawiać? – zapytał w przypływie pewności i odwagi. Był gotowy zrobić wszystko, byleby tylko spróbować cofnąć czas. Po swojemu.
- Jest w pokoju Mariusa – powiedział, pokazując palcem na białe drzwi za schodami. – Możliwe, że śpi. Daję ci pierwszą i ostatnią szansę, Lionel.
W jednej chwili Leo wyłączył wszystkie swoje zmysły zapominając, że nie jest u siebie. Po uzyskaniu tej zgody nic się już dla niego nie liczyło: powolnym krokiem zmierzył w stronę białych drzwi z krzywo naklejonym plakatem Piqué na okleinie, pozostawiając za plecami trenera i jego szklankę. Nie czuł już nawet za bardzo jego wzroku, gdyż skupienie na każdym ruchu z osobna zaabsorbowało całą jego uwagę. Po kilku krótkich, lecz zdecydowanych krokach zatrzymał się tuż przed pozłacaną klamką prowadząca do pokoju Mariusa, syna Pepa. I dopiero teraz zaczynał sobie przypominać, że powinien się bać.
Nie miał pojęcia, jak zareaguje na jego widok. Nie wykluczał tego, że mogłaby zacząć piszczeć, chować się po kątach lub wręcz przeciwnie: zastygnąć w bezruchu i kulić z obawy przed jego ręką. Sam również nie wiedział, która z tych opcji byłaby gorsza. Pragnął tylko, aby już się go nie bała. Niech sobie i nawet nienawidzi: ale niech jego twarz nie budzi w niej odrazy i trwogi. Wciągnął powietrza w płuca, by nabrana wraz z nim odrobina odwagi pchnęła jego dłoń w stronę klamki. Nacisnął ją i niepewnie zajrzał do środka czując, że Pep nie spuszcza wzroku z jego pleców.
Lolita nie spała. Siedziała na samym środku dużego łóżka z przykrytymi nogami i źrenicami wlepionymi we wlewającą się do pokoju postać o znajomych konturach. Stojąca na stoliku obok zapalona lampka oświetlała jej pytającą twarz, która zaczęła napełniać się niepokojem. Miała na sobie kilka bluz, w których niemalże się topiła (wszystkie prawdopodobnie Pepa) i dzięki nim nie widział tej żółtej, pokrwawionej bluzki, którą miała pod spodem. Włosy związała w wysokiego koka, którego sama żartobliwie nazywała palemką. Nad brwią miała przyklejony szeroki plaster, a jej dolna warga ze znacznej wielkości strupem w kąciku ust była sina i spuchnięta. Gdy tylko Leo stanął w świetle lampki, zaciągnęła kołdrę pod sam nos tak, że wystawały spod niej tylko głęboko szare oczy. Wpiła się plecami w poduszkę jakby w nadziei, że przez to zniknie.
Leo poczuł déjá vu. Właśnie tego się spodziewał. Przełknął głośno ślinę nie wiedząc, co zrobić z rękoma.
- Mogę usiąść? – spytał szeptem, pokazując palcem na brzeg łóżka. Lolita nie spuściła z niego czujnego wzroku, niemniej jednak odsunęła się trochę i skuliła nogi pod kołdrą, robiąc mu przez to miejsce. Oddychała ciężko, a on usiadł niepewnie uważając, by jej przez przypadek nie dotknąć.
Jej oczy zaczęły błyszczeć. W tym momencie przypomniały mu się słowa prostytutki, której nie zapytał nawet o imię: powiedziała przecież, że jeśli ktoś jest mądry, to wysłucha. A Lolita była mądra jak nikt inny.
- Bardzo cię boli? – spytał z troską, której nie umiał jej nie okazać, co było nierozerwalne z jego naturą. Dziewczyna pokręciła przecząco głową, jednak widok sinej i bezwładnej wargi sprawiał, że jej odpowiedź nie była zbyt wiarygodna. Nie umiała jej do końca domknąć, a co dopiero przygryźć. Zrobiła tak tylko dlatego, by o tym nie myślał i skupił się na tym, co miał do powiedzenia.
Jeszcze nigdy tak bardzo nie chciał jej przytulić i poprosić o wybaczenie. Powstrzymał się jednak przed jakimkolwiek niepotrzebnym i nieprzemyślanym ruchem, by jej nie spłoszyć. Musiał podchodzić do niej stopniowo, bez pośpiechu. Spuścił wzrok na jej dłoń, która wynurzyła się spod kilku warstw rękawów dresowych bluz: tylko ona wyglądała tak samo. Czuł na całym swoim ciele, że na niego patrzy w oczekiwaniu na jakieś słowa. Dała mu tym samym niepisany znak, by zaczął mówić, bo to jego pięć minut. Jak każdy mądry człowiek.
- Pamiętasz, jak zabrałem cię do wesołego miasteczka w Rosario? – spytał, nie oczekując od niej żadnej odpowiedzi. Dostał jednak w zamian delikatne przytaknięcie głową, która wciąż była skupiona na jego osobie. – Zaciągnęłaś mnie na loterię, żebym wygrał dla ciebie misia. Żadną sztuką było dla mnie trafienie za pierwszym razem w puszki i przewrócenie wszystkich z nich. Kiedy tylko podałem ci olbrzymiego pluszaka, ty oddałaś go bez słowa przechodzącej obok dziewczynce. Nie bardzo wiedziałem, co to wszystko miało znaczyć i szczerze mówiąc byłem trochę zły, że niweczysz efekt mojej pracy i dobrych chęci. Bo wiesz, on miał być tylko i wyłącznie dla ciebie. Ale odpowiedziałaś mi, że nie sam miś sprawia ci radość, tylko moja determinacja, by go dla ciebie wygrać. Ta sytuacja nie ma żadnego związku z tym wszystkim, co powinienem uwzględnić i sam nie wiem, dlaczego o niej wspominam. Być może dlatego, że była to jedna z chwil, w których zaskoczyłaś mnie swoją inteligencją i które wspominam za każdym razem, gdy wydaje mi się, że jestem najgłupszym człowiekiem na ulicy.
Uniósł nieznacznie głowę, by spojrzeć na nią spod brwi: nie poruszyła się ani o centymetr. Siedziała jak zaklęta, słuchając każdego jego słowa z osobna i analizując je dokładnie. Chyba nigdy nie była tak bardzo skupiona. Strach co prawda nie zniknął, ale odszedł na drugi plan, co dodało mu pewności siebie.
- Nawet nie wiem jak zacząć, Lolito – przyznał, bijąc się z myślami i pilnując, by się nie rozpłakać. Pokazałby tym samym, jak bardzo słabym człowiekiem jest bez niej. – Nie wiem, jakimi słowami mam prosić cię o wybaczenie. Wierz mi, w życiu bym nie uniósł ma ciebie ręki, to ostatnia rzecz, o jakiej bym w ogóle pomyślał…
Jej milczenie mówiło mu więcej niż słowa. Poczuł ucisk w sercu, który pojawiał się za każdym razem, kiedy był bliski histerii. Nie zdarzało mu się to za często, ale jeśli już, to gruntownie. Ból ogarnął go aż po same czubki palców, nie oszczędzając żadnej pojedynczej komórki. Był tylko jeden sposób na zatamowanie tego krwawienia, którego nie mógł sam powstrzymać.
- Oddaj mi cios – poprosił najpoważniej, jak tylko potrafił. – Uderz mnie.
Lolita złączyła kolana pod kołdrą, patrząc na niego z przerażeniem. Tego się nie spodziewała. Zastygła w bezruchu nie wierząc w to, co usłyszała, lecz determinacja w jego oczach potwierdzała fakt, iż rzeczywiście mówił śmiertelnie poważnie. Gdyby to było możliwe, nałożyłaby na siebie jeszcze ze dwie bluzy Pepa i utopiła się w nich z premedytacją. Bała się w tym uczestniczyć, choć nic nie wskazywało na to, że zacznie krzyczeć. Poza tym jeszcze nie do końca oswoiła się z tą całą sytuacją.
- Proszę cię, uderz mnie – ponowił swoją prośbę, przesuwają nieco twarz w jej kierunku i nadstawiając policzek. Zawahał się przez chwilę niepewny, czy tymi słowami nie wzbudzi w niej jeszcze większej odrazy do samego siebie, jednak emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. – Oddaj mi. Dzieci w przedszkolach tak robią.
- Nie chcę… - wyszeptała spod rąbka kołdry. To były pierwsze słowa, które wypowiedziała podczas całej rozmowy. Jej głos był drżący i przepełniony wspomnianą trwogą, ale jednocześnie brzmiał jak ten, do którego zbyt mocno się przyzwyczaił. To dodało mu odwagi.
- Uderz, błagam cię.
- Nie umiem, Leo…
- Uderz!
Podczas wypowiadania tego jednego krótkiego słowa zdał sobie sprawę, że posłużył się niemal tym samym tonem co po południu. W dodatku zorientował się, że mięśnie jego twarzy napięte są za sprawą nieopisanej złości, wyzwolonej jej sprzeciwem. Nie pomyślał o konsekwencjach, jakie mogłoby to ze sobą nieść. I nie zdążył: nim zaakcentował, że na końcu stoi wykrzyknik, poczuł silny ucisk tak bolesny, że aż odrzuciło go do tyłu. Ból w jednej chwili zaczął promieniować na całą twarz, by zaraz potem zająć całą szyję i rozchodzić się wzdłuż kręgosłupa. Odruchowo złapał dłońmi napięte policzki i syknął przeciągle, choć gdyby tylko mógł, zapewne wrzasnąłby w niebogłosy. Zacisnął zęby i otworzył oczy: Lolita siedziała bardzo blisko niego z rozwartymi ustami i na wysokości barku trzymała swoją zaciśniętą pięść. W jej oczach tliło się niezrozumienie.
Lionel przetarł dół nosa palcem wskazującym. Niemal od razu pokrył się krwią, jednak nie panikował tak, jak na poszkodowanego przystało. Zamiast tego uniósł podbródek i uśmiechnął się do dziewczyny. Był z niej… dumny.
- Złamałaś mi nos – stwierdził, śmiejąc się cicho i obserwując kątem oka, jak ta opuszcza swoją pięść, a jej brwi rozjeżdżają się na boki w geście wyraźnej dezorientacji. Spojrzała mu w oczy nie tyle zszokowana, co zdziwiona. Jej oczy zrobiły się złote, bo było dowodem na to, że w jej wnętrzu na nowo pojawia się ogień nadziei, z którą utożsamiała się jej osoba. Zastygła w bezruchu na dobrą chwilę obserwując, jak po brodzie równie skamieniałego Lionela spływa strużka jasnoczerwonej jak zachodzące słońce krwi.
Zawisła z duszą w powietrzu jak na zwolnionym filmie akcji. Zresztą nie tylko ona: oboje zawiesili się w próżni niepewni tego, jaki ruch powinni wykonać. Z każdą sekunda mężczyzna panikował coraz bardziej i bardziej – nie potrafił niczego przewidzieć. Lolita nigdy nie była dla niego otwartą księgą i odkrywał ją stopniowo, z każdym dniem na nowo. Była najbardziej tajemniczą istotą jaką znał i to dlatego tak bardzo go intrygowała. Można powiedzieć, że była przeciwieństwem jego osoby: kiedy on stał się kartką, na której wszystko jest wypisane, w jej książce przybyło kolejnych kilkaset stron, w dodatku bez jej wcześniejszego otwierania. Nie umiał ustalić, do jakich reakcji jest zdolna ani wejść jej do głowy, choć bardzo tego chciał. Przede wszystkim bał się, że uczucie, które dziewczyna nosi w sercu nie jest już takie samo jak rano ani nawet przed południem i patrzy na niego przez pryzmat złej strony jego osobowości. Jeden niepotrzebny ruch w jego mniemaniu miał wszystko zmienić i mógł mieć nawet rację, choć wcale tego nie chciał. Wolałby się pomylić i wrócić z nią do domu. Przyrzekł sobie w duchu, że już nigdy nie podniesie na nią ręki, choćby rzucała mu w twarz najgorszymi obelgami i sama okładała go pięściami.
Ale jej oczy były za to jak lustro, w którym mógł się sobie przyjrzeć. Problem w tym, że patrzył na siebie z obrzydzeniem.
- Co robi Leo Messi na ulicy? – spytała nagle, jak gdyby nigdy nic. Lionel podniósł głowę: do samego końca nie wierzył, że jeszcze się do niego odezwie. W dodatku jako pierwsza. Otworzył lekko usta obserwując, jak jej dłonie wędrują w stronę serca, a wyraz jej twarzy pozostaje przy tym niezmienny.
- Nie wiem – wzruszył ramionami.
- Stoi w korkach – odpowiedziała z delikatnym półuśmiechem.
Zaśmiał się bezgłośnie nie wierząc, że to przed chwilą usłyszał. Jej prostota wypowiedzi i swoboda tak bardzo go zaskoczyły, że nie umiał wydobyć z siebie słowa. Nie zdawał sobie sprawy również z tego, że coś wreszcie zaczyna się zmieniać. Nie wiedział jednak, w którą stronę to wszystko podąża i czy może liczyć tu na jakąkolwiek prawdę, która nie jest iluzją ani złudzeniem. Nie chciał za szybko zaufać samemu sobie, bo już raz się na tym – potocznie mówiąc - przejechał.
Niespodziewanie przyszła mu do głowy pewna myśl. Były to słowa, które nagle zobrazowały się w jego głowie w tak ludzkiej postaci, że trudno było mu w to uwierzyć. Przypomniało mu się to, co usłyszał z ust osoby, po której by się tego nie spodziewał. I nie chodziło tu wcale o bezimienną prostytutkę z Barri Xinés, a o stojącego pod ścianą w pokoju obok Pepa, którego obecną minę bardzo dokładnie sobie wyobraził. Mówił on przecież, że kluczem do rozwiązania problemu jest cofnięcie czasu. Właśnie wpadł na pomysł, jak mógłby to zrobić. Gdyby był dzieckiem, pomyślałby o tym od razu – tak prosta bowiem była ta odpowiedź.
- Zacznijmy wszystko od nowa, Lolito – poprosił. – Ale tak całkiem od nowa.
Po tych słowach wyciągnął do niej rękę tak, jakby się z nią po raz pierwszy w życiu witał. Nie wiedział, czy podłapie jego inicjatywę, jednak szybko znaki zapytania w jej oczach zamieniły się w wymowne wykrzykniki. Bał się, że nie jest jeszcze gotowa na to, by poczuć dotyk tej samej ręki, która sprawiła jej tyle bólu, niemniej jednak nie minęło kilka sekund, a chwyciła jego palce niepewnym ruchem. Popatrzyła chwilę na jego dłoń, po czym wróciła do penetrowania wzrokiem jego twarzy. Uśmiechnął się: była tak samo delikatna jak zwykle.
- Dobry wieczór pani – szepnął z błyskiem w oku. – Mam na imię Lionel. A pani?
- Lolita – odpowiedziała mu równie cicho. Po raz pierwszy tego wieczoru uśmiechnęła się, ignorując swoją rozwaloną wargę. – Mam na imię Lolita i bardzo pana kocham.
Niczego nie zdążył zrobić: dziewczyna wyciągnęła palce w kierunku jego twarzy i powoli zbliżała je do pokrytych zarostem policzków. Wszystko wskazywało na to, że próbuje oswoić się z dotykiem jego skóry, przyzwyczaić się do niego w pewnym stopniu lub upewnić się, że nic jej nie grozi. Dotknęła go wreszcie, jednak niemal natychmiast odsunęła dłoń w tył, jakby się oparzyła. Ponowiła jednak swoją próbę i z pasją w oczach zaczęła przesuwać opuszkami po jego napiętej skórze twarzy. Nie dziwił się jej zachowaniu i czuł, że jest niepewna swoich drobnych decyzji, jednak słowa, które przed chwilą wypowiedziała rozpaliły w nim taki ogień, że w każdym naczyniu włosowatym zaczęło krążyć powracające szczęście. Uważał tylko, by się nie obudzić.
Lolita zaczesała mu włosy za uszy. Zastygła na krótką chwilę z dłońmi na jego rozgrzanych policzkach, po czym niczym mała torpeda uderzyła klatką piersiową o jego własną. Przycisnęła czoło do barku i owinęła go chudymi rączkami, zaciskając je wokół szyi. Dopiero teraz mógł głośno mówić o przeszłości, a zaufanie, jakim na nowo go obdarzyła sprawiło, że gotów był zademonstrować jej ogrom swojej wdzięczności. Tak bardzo cieszył się, że znów trzyma ją w ramionach, że najzwyczajniej w świecie się rozpłakał. Słone krople, które wzbierały się w jego oczach już od jakiegoś czasu wypłynęły z kącików oczu, zostawiając ciemne plamy na jasnoszarej bluzie dziewczyny. Ale to nie miało większego znaczenia. Zdarzyło się bowiem coś, co mogło się nigdy nie powtórzyć.
- Pokażę ci coś – szepnęła mu do ucha, odsuwając się nieco i puszczając go. Nieprzerwanie jednak patrzyła mu w oczy. Warga już tak bardzo ją nie bolała, a o plastrze nad okiem zupełnie zapomniała. – Dobrze?
- Możesz zrobić co zechcesz – odparł z przekonaniem. – Tylko pozwól mi mieć na imię Lionel.
Dziewczyna poprawiła znajdującą się za plecami poduszkę. Ułożyła ją tak, by nie przeszkadzała jej w ruchach, po czym podniosła brzeg pościeli w górę. Przesunęła się również na drugi brzeg łóżka, by zrobić mu miejsce.
- Ale najpierw chodź – szepnęła z tym samym wdziękiem, z którego słynęła w całej Barcelonie. Mimo tego, że powinna zachować ostrożność, nie umiała mu po raz drugi nie zaufać. Choć zabolał ją jego dotyk, wiedziała, że są aspekty, w obrębie których nie zrobi jej krzywdy. Że nie zaboli.
Museu d’Art Contemporani de Barcelona jest wielkim, białym budynkiem sztuki modernistycznej. Już sam wielki i nowoczesny gmach mówi o tym, że przychodzący tu nastolatkowie zasypiają z nudów na stojąco. Wokół góry cegieł, szkła i farby rozciąga się okrągły plac, który w ciągu dnia pełen jest spacerowiczów. W nocy jednak trudno jest tu kogokolwiek dostrzec. Kawałek za tylną częścią budowli znajduje się mały, przerzedzony lasek oraz szeroka ulica, których domy wyglądają dość wiejsko mimo tego, iż znajdują się w centrum dużego miasta. Przez sam jej środek przebiegają tory, lecz tramwaje jeżdżą tu regularnie jedynie w dzień. W nocy przewija się tędy zaledwie kilka zagubionych maszyn, których prawie nie słychać pod zwałami nowoczesnych tłumików.
Zza rogu, a dokładniej zza domu o czerwonej dachówce i z dziurą w starym kominie, wśród nagromadzenia miejskich oparów wyszła trzymająca się za barki para. Bardziej przypominali raczej zdrowo podchmielonych kumpli wracających razem z imprezy, gdzie jeden stara się podtrzymywać drugiego i za wszelką cenę nie pozwolić mu upaść. Oboje nieśli w rękach butelki z kolorowymi, lecz wysokoprocentowymi drinkami, prawie już zresztą pustymi. Dziewczyna śmiała się dziko i potykała o własne nogi, a chłopak odpowiadał jej tym samym, co jakiś czas przyciągając również jej twarz do siebie i całując ją czule. Zaczynało już nieznacznie świtać, jednak ich pijackie głosy zagłuszały nawet śpiewające i zdezorientowane słowiki. Byli we własnym świecie i nie obchodziło ich, że ktoś może spać.
- Miałam ci coś pokazać – przypomniała sobie Lolita, chichocząc pod nosem. Złapała chwiejącego się Lionela za rękę i pociągnęła za sobą, prowadząc wzdłuż ulicy. Nie dała rady zrobić kilku kroków: alkohol tak bardzo rozregulował jej ośrodek ruchu, że potknęła się o własne nogi i jak długa runęła niezdarnie na asfalt, przewracając przy tym swojego partnera. Butelki roztrzaskały się w drobny mak, a szkło rozsypało się w promieniu kilku metrów. Na całe szczęście nie uszkodziła sobie jeszcze bardziej tej wargi: choć uderzyła bokiem o bruk, głowa odbiła się od jego klatki piersiowej jak od trampoliny. Oboje śmiali się jak psychopaci, zupełnie pijani i szczęśliwi jak nigdy dotąd.
- Nic ci nie jest? – zapytał przez śmiech, nie gasząc przy tym w swoich oczach błysku troski, który tylko ona potrafiła dostrzec. Sam również zapomniał o tym, że ma złamany nos i jeśli zaraz ktoś mu go nie nastawi, to w przyszłości mógłby straszyć dzieci w lunaparkach. Rozciągnął jednak ramię, by ta mogła ułożyć na nim swoją głowę. Łzy płynęły jej ze śmiechu po pełnych policzkach, choć jego powodu już oboje nawet nie pamiętali. Skuliła się, chowając swoje dłonie pod fałdami jego rozpiętej u dołu koszuli. Przeszył go drobny dreszcz: sam był bowiem rozgrzany, a jej skóra lodowata.
- Nawet pijany trafiasz w samo sedno.
Choć niebo zaczynało robić się coraz bardziej blade, widać było na nim jeszcze kilka pojedynczych gwiazd. Księżyc zasłonił się chmurami, a wiatr rozwiał rozrzucone na ziemi włosy dziewczyny. Dopiero po dłuższej chwili Lionel zorientował się, że leżą nie tylko na środku ulicy, ale i w poprzek szyn. Z pijacką czkawką pogłaskał leżącą na jego barku Lolitę po tych złotych włosach, trącając nosem jej czoła.
- A co będzie, jak przejedzie tramwaj? – spytał, czując czubek jej nosa na swoich ustach.
- Umrzemy – wzruszyła ramionami, jakby w ogóle nie obchodziła ją przyszłość ani przeszłość, tylko to, co jest tu i teraz.
Wiatr zawiał mocniej, a Lionel wygrał na loterii. Wyglądała jak na zdjęciu w jego portfelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw coś po sobie.