wtorek, 25 grudnia 2012

Druga strona okna

OPOWIADANIE 13

Hasła: próba udowodnienia, że uczucie opiera się na zaufaniu, czasami można wyjaśnić coś tylko i wyłącznie przez metaforę, są pytania, na które nie ma odpowiedzi, metafizyczny aspekt miłości, nagość jako dowód akceptacji


     Dźwięki skrzypiec pochodzące z Palau de la Música Catalana, które każdego wieczoru otulają Barcelonę mają dziwne właściwości. W każdym bowiem, kto słucha koncertu, odżywają jakieś wspomnienia. U jednych są one obrazami, które miały już miejsce, u innych są to sytuacje, które do teraz się nie wydarzyły. Ale czy wspomnieniem może być coś, czego nigdy nie było? Jakkolwiek by one się nie kreowały, serce słuchacza podskakuje aż do samego gardła, wiercąc dziury w kanalikach łzowych i aortach. Nuty wypływające ze smyczków są niewidzialne, lecz mimo to czuć je na tyle mocno, by móc się uśmiechnąć. A czy ten uśmiech będzie wesoły, ironiczny lub stanie się grymasem bólu – to zależy od historii, która została za naszymi plecami. Albo od duchów, które czekają na drugim końcu tunelu.
     Generalnie chodzi o to, że niektóre rzeczy nie są widoczne nawet z kosmosu, choć są naprawdę ogromne - dużo większe niż Mur Chiński czy Ocean Spokojny. Mowa o miłości.
     Leo czuł, jak stopy zapadają mu się w księżycowym pyle. Stanął w lekkim rozkroku z rękoma w kieszeni i patrzył w stronę Ziemi, która z jego punktu widzenia wyglądała jak kinowy ekran. Zawsze wydawało mu się, że jest nieco większa a tym razem gdyby się postarał, zmieściłby ją w otwartej dłoni. Nie skupiał się jednak na zarysie kontynentów czy też smugach chmur, które owijały je niczym puszysta kołdra drące się w niebogłosy niemowlę. Wszystko dlatego, że musiał czekać. Było mu trochę zimno, ale wiedział, że da radę.
     Zaciągnął się powietrzem, a w zasadzie gazową mieszaniną, którą przesycona była atmosfera. Zapach ziemskiego satelity kojarzył mu się z wnętrzem kwiaciarni, w której jest tyle przeróżnych zapachów, że nie sposób jest wyłonić jeden konkretny i dominujący nad resztą – czy to lilii, róż czy może przekwitających konwalii. Uniósł brodę do góry i wypiął pierś, jakby chciał wystawić się do słońca, które znajdowało się akurat po drugiej stronie błękitnej planety. Nie wiedział, ile jeszcze będzie musiał tak stać – może mniej niż minutę, może więcej niż godzinę. Na księżycu jednak czas płynie trochę inaczej, więc starał się tym za bardzo nie przejmować. Nie mógł doczekać się chwili, w której się pojawi.
     W końcu poczuł coś w rodzaju wiatru na swojej skórze, na który tak bardzo czekał.
- A więc to tu przychodzimy, kiedy śpimy? – Lolita stała dokładnie w tej samej pozycji co on, z rękoma w przepastnych kieszeniach granatowej spódnicy do połowy ud. Kucyk jej nie drgnął, kiedy unosiła głowę w stronę Ziemi, wpatrując się w rozmazane kontury Australii. Na wschodnim wybrzeżu była burza.
- Pytasz się o to za każdym razem – prychnął jak nauczyciel, który musi po raz kolejny tłumaczyć ten sam przykład. – Czekam tu codziennie na ciebie, póki nie zaśniesz. Kiedy ja już tu jestem, ty jeszcze miotasz się w pościeli i kalkulujesz zadania, które masz do zrobienia następnego dnia. Nie pamiętasz nigdy, że to nasze miejsce, a i tak mimo wszystko się pojawiasz. Zupełnie, jakbyś na przekór wszystkiemu znała drogę.
     Spojrzeli po sobie w jednej chwili. Uśmiechnęli się do siebie, łapiąc się za ręce i splatając ze sobą swoje palce. Najprostszy na świecie gest nie wymagający dodatkowego komentarza.
- Jak myślisz, dlaczego o tym nie pamiętam? – spytała, wyprostowując plecy. – To wspaniała rzecz.
- Może to tylko mój sen, a nie twój? – Leo zastanowił się w skupieniu. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. – Może tylko ja o tym śnię? Zawsze rano okazuje się, że śniło ci się coś zupełnie innego niż mnie.
- Ale ja też tu jestem. Czuję to tak samo jak ty.
- Chciałbym, aby tak było – przyznał, spuszczając głowę. Nie odważył się jednak puścić jej dłoni, bo tylko dzięki niej wierzył, że po drugiej stronie ciemności jest słońce. – To byłaby niesamowita sprawa: spotykamy się w snach, bo na Ziemi jest nam za mało.
- Najpiękniejsze jest to, że nasze dusze mogą porozmawiać o obawach naszych ciał. Nieprawdaż? – Lolita sprzedała mu kuksańca w bok. By to zrobić, musiała przesunąć się w jego stronę i stanąć z nim ramie w ramię. Ich biodra ocierały się o siebie.
- Najpiękniejsze – potwierdził bez entuzjazmu.
     Dziewczyna młóciła stopą w małym kraterze pełnym księżycowego pyłu. Przestała wpatrywać się w przestrzeń, zmuszając go tym samym podprogowo do patrzenia w jej oczy. Jej intuicja była mocniejsza niż ziemska siła grawitacji. Wiedziała, że swoją postawą jest w stanie wymusić na nim wszystko, w dodatku nie da się jej w żaden sposób oszukać.
- Strasznie boję się jutra – powiedział wiedząc, że i tak o to zapyta, bo nie ma na nią mocnych. Nie miał przed nią nic do ukrycia, a wręcz przeciwnie: wiedział, że nie tylko go wysłucha, ale i będzie w stanie mu pomóc. A przynajmniej spróbuje zrobić to z całych swoich sił. – Czy to możliwe, że boję się czegoś związanego z piłką? Ja, Leo Messi?
- Nie – odpowiedziała skwapliwie. – Wbrew pozorom nie jesteś Bogiem, do którego wszyscy cię porównują, tylko zwyczajnym człowiekiem z najnormalniejszymi słabościami. Wiesz, że jestem tu po to, by rozwiać obawy, których wysłucham. Zawsze tu po to byłam: zarówno na Ziemi, jak i na księżycu. Tylko nie wiem, czego dokładnie się boisz, bo nie umiem czytać ci w myślach. Ba, tutaj wydaje się to być o wiele trudniejsze, bo kiedy jesteśmy rozbudzeni, jesteś o wiele bardziej przewidywalny.
- Presji. Słyszałaś Pepa? „Musisz pokonać samego siebie. Tylko wtedy udowodnisz, że jesteś niepokonany.” Jak ja mam to zrobić?
     Lolita spojrzała gdzieś w dal. Robiła tak zawsze, kiedy nad czymś intensywnie myślała. Przymknęła oczy pozwalając, by Leo trącił palcami jej do tej pory nieruchomego kucyka. Nic nie było w stanie wyciągnąć jej z zadumy, równowaga na jej rzęsach pozostała niezachwiana. Dopiero w chwili, gdy poczuł mocniejsze zaciśnięcie dłoni zorientował się, że ta ma pomysł. Wysunęła przed siebie lewą rękę, jakby chciała zanurzyć ją w wodach oceanu. Pokazała jednak palcem na jeden z punktów znajdujących się w Europie.
- Spójrz tam – poleciła mu. – I powiedz mi, co widzisz. Dokładnie i z każdym szczegółem, ale swoimi słowami.
- To jest Daniel – stwierdził zdziwiony nie wiedząc, jaki to ma związek z ich rozmową. – Śpi na brzegu łóżka, plecami do szafy. Obejmuje ramionami równie śpiąca Gabrielę, która z kolei trzyma dłonie na swoim brzuchu. Wyglądają jak łyżeczki. Zabrała Danielowi całą kołdrę, przez co ten z pewnością się przeziębi i znów będzie pożyczał od wszystkich szaliki. Oboje są uśmiechnięci, choć śpią. A Jasey Rae chyba zostanie napastnikiem, bo właśnie zaczyna kopać, w dodatku jak prawdziwy zawodowiec.
- Świetnie – odparła zadowolona. Przesunęła palec nieco wyżej sugerując, że to nie koniec jego zadania. – A teraz powiedz, co widzisz tam.
     Leo zmarszczył brwi, by lepiej się przyjrzeć.
- To my – powiedział z lekkim powątpiewaniem nie wiedząc, czy na pewno o to jej chodzi. Skinienie głową potwierdziło jednak jego przypuszczenia, więc pozwolił sobie kontynuować: - Śpimy w naszym pokoju. Straszny bałagan tam jest, ciuchy leżą porozwalane, ale chyba mamy to gdzieś. Śpię na brzegu łóżka, za moment z niego spadnę, jeśli przesunę się choćby kawałek. Ty za to zajmujesz cały materac, rozwalona jak żaba na liściu. Grubasie.
- Mów dalej.
- O, a teraz śmiejesz się przez sen. Lubię, kiedy się śmiejesz.
- Jesteśmy nadzy – zauważyła. Chyba o to chodziło jej od początku, przynajmniej tyle wywnioskował z tonu jej stwierdzenia.
- A jakie to ma znaczenie?
- Że oboje mieliśmy na tyle odwagi, by obnażyć przed sobą swoje słabości. Zawsze to nasze dusze spotykały się na księżycu w stuprocentowej nagości, bo przecież jesteśmy najprawdziwszymi duszami, a dusze nie noszą ubrań. A teraz? Patrz, mam tu na sobie spódnicę. To znak, że coś uległo zmianie. Spójrz raz jeszcze na nas: w tym momencie, jak sam widzisz, nie mam nic do ukrycia. Jestem bezbronna, więc lepiej mnie pilnuj.
     Lionel odchrząknął. Zrobił krok w przód, by zaraz potem odwrócić się i swoją wyprostowaną postawą zasłonić jej widok na życie ludzkie. Stanął tuż przed nią i patrząc z góry na jej idealnie ułożoną grzywkę objął ją w pasie, kładąc zimną dłoń na jej szyi. Jeszcze nigdy nigdzie nie byli tak bardzo sami.
- A jak to się ma do pokonania samego siebie? – spytał wreszcie, nie chcąc się przyznać, że nie rozumie przesłania jej wypowiedzi. Wiedział jednak, że dziewczyna ma rację: musiał tylko poczekać, aż mu ją wyjawi.
- Musisz pokazać, że dziś jesteś lepszym człowiekiem, niż byłeś wczoraj.
- A co to ma do Alvesa?
- Dani dokonał niemożliwego pokonując siebie. Kiedy człowiek pnie się w górę, jest szczęśliwy. A czy na takiego nie wygląda? Skoro ludzie porównują cię do Boga, jesteś w stanie zrobić wszystko. Nawet być lepszym od samego siebie.
- Nie umiem, Lolito. Nie umiem dokonać czegoś, czego zrobić się nie da. I nigdy niczego takiego nie zrobiłem. Sama wspomniałaś, że jestem tylko człowiekiem.
- Kiedyś powiedziałeś mi, że kochasz mnie tak, że już bardziej się nie da, a mimo to każdego dnia kochasz mnie coraz mocniej.
     Jej słowa dały mu wiele do myślenia. Wydawało mu się, że dziewczyna chciała mu przez to powiedzieć, iż już kiedyś dokonał rzeczy niemożliwej i nic nie stoi mu na przeszkodzie, by zrobić to raz jeszcze. Choć zaczesywał palcami odstający fragment jej blond grzywki za lekko odstające ucho, jego oczy były nieobecne. Kwintesencja jej zaledwie dwuzdaniowej wypowiedzi zaczęła materializować się w nim za pomocą zrozumienia i delikatnego uśmiechu. Jak zwykle miała stuprocentową rację i był jej wdzięczny za to, że nigdy się nie myli.
      Zastanawiał się, skąd wytrzasnął taką kobietę – na pewno musiała pochodzić z innej planety.
- Dobrze – przytaknął, zatrzymując dłoń na jej podbródku. Potrząsnął głową, odrzucając z lekka przydługie włosy na bok. – Pokonam siebie.
- Ty lepiej mi powiedz, gdzie to serce, które narysowałeś mi tutaj w księżycowym pyle kilka nocy temu – zmieniła błyskawicznie temat, opierając ręce o biodra i robiąc tą swoją minę, której nie dało się w żaden sposób opisać za pomocą przymiotników. Jedyna jej definicja brzmiała po prostu LOLITA.
- Asteroida je zdmuchnęła – przyznał ze skruchą, jakby to była rzeczywiście jego wina. – Poza tym ostatnio obudziłaś się szybciej ode mnie i zostałem tu sam. Byłem zły i złamałem amerykańską flagę.
- A ten ślad stopy pozostawiony przez Armstronga? – spojrzała na niego spod byka.
- Już dawno go nie ma. Są tam tylko dziury po twoich czerwonych butach na obcasie.
     Atmosfera jakby zgęstniała. Doskonale wiedzieli, co oznacza moment, w którym żadne nie wie już, co powiedzieć: lada chwila któreś z nich miało się obudzić. Spojrzeli na wnętrze swoich dłoni.
- To chyba ja – powiedziała ze słyszalnym zawodem, oglądając uważnie swoją rękę z każdej strony. Oznajmiła to z czymś w rodzaju wyrzutów sumienia, jakby przyznawała się do nie wiadomo jakiej winy. – Nie lubię budzić się w środku nocy.
- Obudzimy się razem – obiecał tonem nie podlegającym żadnej ewentualnej dyskusji. Sam nie wiedział, czy była to chęć stawienia czoła fizjologii czy może coś zupełnie innego. Chwycił ją za łokieć i objął zręcznymi palcami staw, w każdej chwili gotowy, by go lekko wykręcić. Lolita zrobiła to samo swoją wolną ręką, czekając w gotowości na rozkaz, by wbić mu paznokcie w skórę. Zgadza się, to było ich rozwiązanie: albo się nawzajem szczypali, albo wykręcali sobie nadgarstki, łokcie czy paliczki. Nie należało to co prawda do przyjemnych czynności, ale zazwyczaj działało.
     Spojrzała jeszcze Lionelowi przez ramię, stając na palcach i starając się wychynąć czołem zza jego barku. Rzuciła po raz ostatni okiem na Ziemię widząc z góry, że jej ciało zaczyna powoli poruszać się w pościeli. Od otworzenia oczu dzieliły ją tylko chwile. W dodatku nie lubiła się żegnać.
- Czasami czuję, że jestem z innej planety – przyznała pozwalając, by Leo dotknął wargami czubka jej nosa.
- Porque tú eres una estrella en mi cielo de vida.
     Bez żadnego dodatkowego słowa zatopili paznokcie w swoich łokciach, zaciskając zęby.

     Leo otworzył oczy. Kiedy mgła snu jeszcze zakrywała mu powieki, czuł jedynie wędrujące po jego piersi dłonie zakończone długimi paznokciami. Podniósł głowę z poduszki czując, że jego prawa ręka jest sina i zdrętwiała. Powodem tego uczucia była ukryta w ciemnościach pokoju Lolita, która przespała pół nocy z czołem na jego bicepsie, tamując mu tym samym dopływ krwi do górnej kończyny. Teraz przeciągała się leniwie jak puma, ciągle śpiąca i niedoinformowana. Jeśli człowiek tuż po przebudzeniu zachowuje się, jakby miał półtorej promila alkoholu we krwi, ona z pewnością przekroczyłaby dawkę śmiertelną. Zegar na lawendowej ścianie sypialni wskazywał drugą nad ranem. Pokój skąpany był mrokiem.
     Dziewczyna ziewnęła dosadnie, mrużąc przy tym swoje szare oczy, które w ciemności wydawały się być czarne jak węgiel. Nie ściągnęła jednak nagiej nogi z uda Lionela nawet na chwilę, czując na swojej łydce jego cienkie włosy. Gdyby nawet chciał, nie mógłby wstać, bo zarzuciła na niego połowę swojego niedospanego ciała, w dodatku trzymając mu dłoń na wyraźnych konturach mięśni brzucha. Nie pofatygowała się nawet, by podnieść z podłogi kołdrę, która spadła z łóżka jakąś godzinę temu twierdząc, że nie jest im wcale potrzebna.
- Co ci się śniło? – spytał Leo, wyciągając ku niej rękę i wsuwając palce w gęstwinę jej nie ułożonych włosów. Pogłaskał ją czule czekając, aż skończy ziewać. Gdyby w jego towarzystwie zrobiła to inna kobieta, uznałby ją za źle wychowaną. Ale ona wiedziała, że może sobie na to przy nim pozwolić – w końcu była jego Lolitą.
- Śniło mi się, że wygraliście Copa del Rey – szepnęła z leciutką chrypką, przytulając się do jego torsu i z powrotem układając głowę na wystającym spod skóry obojczyku. Miała gdzieś, że zaraz odpadnie mu ręka. – Dziwne było tylko to, że kapitanem drużyny był David. Ja byłam z wami na celebracji i kiedy Villa miał podnieść puchar, okazało się, że nigdzie go nie ma. Rozejrzeliście się wszyscy w panice i byliście w szoku, kiedy zorientowaliście się, że właśnie do niego wymiotuję. Tak, zrzygałam wam się do pucharu.
    Leo zaśmiał się po cichu marszcząc czoło, co w jego wykonaniu oznaczało przyjęcie do wiadomości jakiegoś obrzydliwego i jednocześnie pociesznego faktu. Zgiął lewą nogę w kolanie i obrócił się lekko na bok uważając, by nie zrzucić jej głowy ze swojej piersi. Czuł na sobie każdą część jej nagiego ciała z osobna, co sprawiało, że był szczęśliwy. Wszystko – od czubka blond głowy aż po same małe palce u stópki, która kręciła właśnie koła w pogniecionym prześcieradle – to wszystko było jego.
- A tobie? – spytała smętnie, tłumiąc kolejne ziewnięcie jak nieświadoma swych czynów kokietka. – Co śniło się tobie?
     Lionel westchnął radośnie. Iskierki pochodzące z żaru jej oczu rozświetliły mu noc.
- Śniło mi się, że jesteś moim światem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw coś po sobie.